Renata Dancewicz nową skandalistką. Internauci już zdążyli wylać na nią wiadro pomyj
- Protestowanie przeciwko faszyzmowi jest absolutnie słuszne. Jestem pełna podziwu dla kobiet, które to zrobiły, bo jest to niesłychanie groźne – powiedziała Renata Dancewicz w programie Agnieszki Gozdyry "Skandaliści". Aktorka po zobaczeniu tego, co działo się 11 listopada podczas marszu w Warszawie, nie mogła ukrywać, jak bardzo się z tym nie zgadza.
19.11.2017 10:05
Dancewicz jest kolejną aktorką, która aktywnie angażuje się w protesty – m.in. w obronie praw kobiet. Nie ukrywa swoich poglądów, wręcz przeciwnie – swoimi wypowiedziami prawdopodobnie przysporzyła już sobie wielu wrogów. W "Skandalistach" gwiazda postanowiła odnieść się do wydarzeń z 11 listopada. Zachodnie media i nie tylko porównują uczestników marszu do zwolenników Hitlera i nazizmu. Dancewicz przyznaje, że choć zebrani skandowali hasła „My chcemy Boga”, tak naprawdę sprzeciwili się chrześcijańskim ideom.
- Jeśli taki marsz idzie pod hasałem "My chcemy Boga", a potem widzimy, co ci gości robią – wyzywają je od suk – to robi się niedobrze. Gdybym była Bogiem, to parę razy trzasnęłabym piorunem tych gości, żeby wybić im z głowy coś takiego. To kompromitowanie idei Boga – przyznała aktorka.
Dodała po chwili: - Ja to porównuję do dżihadystów. Ten gniew młodych ludzi to jest dokładnie ten sam korzeń, co ci dżihadyści. Człowiek jest niepewny, biedy, nie wie, jak będzie wyglądała jego przyszłość, czy będzie mógł robić rzeczy, które chce. Ci ludzie nie wzięli się znikąd.
Dancewicz wielokrotnie pojawiała się na marszach w obronie praw kobiet. Angażowała się w protest przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Gwiazda przyznała, że feminizm – który budzi często skrajne emocje – jest źle zrozumiany, "kojarzy się z czymś wykluczającym, zabraniającym".
- Ja rozumiem, że feminizm to podstawowa niezgoda na to, że ktoś, kto przychodzi na świat jako mężczyzna, ma mieć lepiej – tłumaczyła. Zaznacza, że mężczyźni zarabiają o 20 proc. więcej, niż kobiety zatrudnione na takich samych stanowiskach.
- Jestem feministką, która np. miała sesję w Playboyu. Zastanawiałam się czy dziś, bym się na nią zdecydowała, ale to nie jest tak, że tego żałuję. Feminizm nie polega na tym, że się człowiekowi jakieś płoty stawia w głowie, on polega na tym, że kobiety mają mieć równe prawa, ale mogą robić, co chcą. Jeśli ktoś wybiera życie domowe i to mu sprawia przyjemność, to dlaczego nie. Podobnie, jeśli ktoś chce być korporacyjną bizneswoman - dodała Dancewicz w rozmowie.
W październiku w mediach społecznościowych za pośrednictwem dziennikarza, krytyka filmowego i teatralnego Łukasza Maciejewskiego, pojawił się wpis, gdzie przedstawia swój stosunek do pracy oraz postawy obywatelskiej. Słowa wzbudziły duże poruszenie wśród internautów.
- Postawa obywatelska, jednoznaczna, jest dla mnie ważniejsza niż aktorstwo. Zależnie od przynależności światopoglądowej mediów pisze się o mnie: feministka, lewaczka, ateistka, lesbijka, Żydówa, masonka, dziwka. Wszystko mi jedno – to fragment rozmowy Maciejewskiego z Dancewicz do książki "Aktorki. Odkrycia".
- Moje zaangażowanie w politykę jest ważne. Zgadzam się, że rasowy, prawdziwy aktor nie powinien kojarzyć się z jakąś konkretną opcją polityczną. Powinien być na tyle nieokreślony i uniwersalny, żeby wypadał dobrze w każdej roli. Ja jednak, w tym momencie mojego życia, bardziej niż aktorką jestem obywatelem. Pojęcia takie jak równość czy sprawiedliwość społeczna są dla mnie istotne – czytamy dalej we wpisie.
Dancewicz opowiedziała także: - Cierpnę na samą myśl o hipokryzji, klerykalizmie całej klasy politycznej. Że politycy tak bardzo się lukrują, boją się przyznać do jakiejkolwiek słabości czy powiedzieć, że ojciec Rydzyk jest PR-owcem i oszustem. Uważam, że czasy mamy takie, że trzeba odważnie upominać się o swoje prawa. Ja nie zamierzam milczeć. I w nosie mam to, że mogę stracić jakąś fajną serialową rolę w telewizji państwowej. Chodzę na manifestacje, głośno krytykuję rządzącą kastę polityczną, walczę, jak potrafię – o siebie, moją rodzinę, o przyszłość mojego syna.