"Efekt kobry". Dotyka kobiet, które noszą wkładki
Masz ochotę na zagadkę? Proszę bardzo: co wspólnego mają wkładki, kobra i Barbra Streisand? Rozsiądź się wygodnie, czas na trzy ciekawe historie.
Numer jeden: kobry w Indiach. Dawno temu na ulicach Delhi grozę budziła plaga kobr. By ograniczyć populację groźnych węży, władze ogłosiły nagrodę za każdą głowę gada. Niedługo potem delhijczycy zaczęli… hodować kobry, by zapewnić sobie stały dochód. Ba, po wstrzymaniu programu chowane dla pieniędzy węże masowo wypuszczano, oczywiście na… ulice Delhi.
Numer dwa: nadmorska willa Barbry Streisand. W 2003 roku zrobiono ponad 12 tysięcy zdjęć linii brzegowych Kalifornii, by naukowo zbadać erozję wybrzeża. Na jednej z fotografii znalazła się posiadłość Barbry Streisand. Aktorka dowiedziała się o tym i momentalnie pozwała fotografa. Sprawę przegrała, z tym że przed pozwem zdjęcie willi widziało tylko kilkoro naukowców, a po wybuchu afery — miliony ludzi. Ups! Dziś "efekt kobry" i "efekt Streisand" to określenia przeróżnych sytuacji, w których odnosi się skutek przeciwny do zamierzonego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Numer trzy: codzienne noszenie wkładek. Nim zacznę największą awanturę w całej tej książce, przypomnę po raz miliardowy, żeby nie było, że ktoś nie zrozumie: niezwykle ważną częścią samooczyszczania się pochwy jest pozbywanie się ze środka tego, co złe. Wagina robi to za pomocą śluzu, którego kierunek jest od środka na zewnątrz. Wypływając, śluz zabiera groźne bakterie i różne zanieczyszczenia.
Ilość wydzieliny jest różna u różnych osób i w różnych momentach cykli, ale średnio będzie to niecałe pół łyżeczki dziennie. To bardzo mało — wyobraź sobie, że bierzesz na łyżeczkę kilkanaście kropel wody i rozlewasz to na majtkach. Nawet gdyby ta porcja ściekła naraz, to nim zacznie ci to przeszkadzać, wyschnie i powstanie jedynie niewielki znak, który spierze się bez problemu. W tej sytuacji nie trzeba żadnych wkładek, bo wszystko działa bez zarzutu.
Gdyby z waginy przestało cokolwiek wypływać i gdyby twoje majtki były nieskazitelnie czyste, skutki byłyby okropne — nastałaby plaga infekcji i chorób. Brr, tego nie chcemy. Dlatego sto lat, zdrowa, rezolutna pochwo, pracuj sobie dzielnie i wyrzucaj w wydzielinie wszystko, co złe, mówiąc:
"Włączam silnik, pierwszy bieg i ty, groźny najeźdźco, wypływasz na zewnątrz, kimkolwiek jesteś, żegnam ozięble (no dobra, w uśrednionej temperaturze 36,6°C)!".
Są jednak niespodziewane dla rezolutnej waginy sytuacje, w których zaczyna ona wytwarzać więcej wydzieliny. Niestety, dzieją się one stale, gdy nosisz wkładki.
Pierwsza to dotykanie sromu. Nawet jeśli nie czujesz podniecenia, to żeby chronić się przed otarciami, na dotykanie wulwy pochwa odpowiada wytwarzaniem większej ilości śluzu — na zasadzie: "Oho, coś się święci", czyli na wszelki wypadek, gdyby miało dojść do zanieczyszczenia lub penetracji. Dobre majtki nie wrzynają się w wulwę, tylko ją otulają, ale wkładka, nawet ta najlepsza, zawsze ułoży się tak, że dotyka sromu. Wagina odpowiada na ten dotyk nasileniem wydzielania śluzu: "Czas na drugi bieg!", a ty czujesz wtedy większą potrzebę noszenia wkładek i działasz jak hodowcy kobr w Delhi — trafiasz w pętlę, odnosząc skutek kompletnie przeciwny do zamierzonego.
Druga sytuacja skłaniająca waginę do intensywniejszej produkcji płynu to kontakt z większą liczbą groźnych bakterii i grzybów. Im więcej nieproszonych gości, tym mocniej działa system samoczyszczący. Mając dostęp do powietrza, śluz szybko schnie — tak to działa w majtkach.
Pomiędzy wkładką a sromem tworzy się natomiast środowisko wilgotne (to, że nie czujesz tej wilgoci, nie znaczy, że jej tam nie ma — przecież nie wyschła z wkładki, wciąż tam jest) i ciepłe (nawet wkładki reklamowane jako "oddychające" przepuszczają diametralnie mniej powietrza niż majtki — mają przecież warstwę kleju, plastiku i chłonną). Bakterie i grzyby uwielbiają, gdy jest mokro i nieprzewiewnie. Mnożą się wtedy jak szalone. Co na to wagina? Próbuje sobie poradzić, wytwarzając… jeszcze więcej wydzieliny:
"Ja, wagina, namierzyłam sporą grupę intruzów, włączam więc trzeci bieg w tworzeniu wydzieliny, by ich wszystkich spłukać!". Trochę jak Barbra Streisand, prawda?
Przeszkadza ci fotografowanie twojej chaty lub ilość wydzieliny w majtkach, więc niechcący doprowadzasz do tego, że zdjęcie willi trafia do gazet. Śluzu jest jeszcze więcej — co za paradoks! To jednak absolutnie nie wszystko.
Wkładka to bowiem także… autostrada dla kupy! U wszystkich nas groźne bakterie z okolic odbytu dostają się w okolice waginy. Po suchych majtkach nie jest aż tak łatwo pokonać tę trasę, ale wkładeczka jest jak droga szybkiego ruchu!
Wilgotna, ciepła, na tyle długa, że sięga aż w tamte okolice, w trakcie dnia porusza się, sunąc po kroczu, sromie, okolicach odbytu… Cóż, gdybym była bakterią kałową, sama bym się przeszła w stronę wulwy — z czystej (lub raczej brudnej) ciekawości!
To groźne dla zdrowia ginekologicznego, no i — zero zdziwienia — co na to wagina? "O nie, groźne bakterie, włączam czwarty bieg, więcej śluzu!". Może być gorzej? Pewnie! Wkładki wiążą wilgoć w środku — na pewno wiesz to choćby z reklam.
Co to właściwie znaczy? Już o tym wspomniałam — nic tam nie wysycha. Warstwa chłonna jest jak szmatka kuchenna, a cała przestrzeń między sromem a warstwą kleju — jak wnętrze foliowego worka. Jeżeli wytrzesz rozlany sok szmatką i nie wykręcisz jej, tylko zamkniesz w worku, to sok w worku nie pływa, ale nadal tam jest. Nie wysycha.
Wydzielina z pochwy na wkładce jest jak uwięziony w szmatce sok — nie wysycha, tylko jest związana. Wkładka daje zatem wrażenie suchości, ale w środku, w cieple i wilgoci, mnożą się złe bakterie.
To, co zatem serwujesz swojej cipce, nosząc wkładki, to kontakt z całą bandą świetnie bawiących się wstręciuchów, które mogą — tak zwaną drogą wstępującą — zawitać w Twojej waginie i… infekcja gotowa!
Czy może być jeszcze gorzej? Pewnie! Wkładki są podpisywane jako bawełniane, ale, hej, z zamkniętymi oczami w mig odróżnisz wkładkę od majtek — bycie bawełnianą a zawierane bawełny to dwie różne sprawy. Umieszczone we wkładce pochłaniacze wilgoci i celulozowe folie mają bardzo różnorodny skład chemiczny.
Niepokój budzą również barwniki, substancje zapachowe i to, że wkładki wybiela się… chlorem. Tak, noszenie wkładek zwiększa ryzyko infekcji, i to z kilku powodów! Oto reakcja pochwy na nadciągającą infekcję: "Skoro w perspektywie jest naprawdę niebezpieczna jazda, to wrzucam piąty bieg — czas na hiper mega extra produkcję wydzieliny!". To błędne koło!
Co więcej, jeżeli infekcja się rozwinie, wydzieliny jest masa, pojawiają się upławy, wzrasta dyskomfort, więc… jeszcze pilniej nosisz wkładki, prawda? Efekty kobry i Streisand w jednym.
Mam zaszczyt przynajmniej raz w tygodniu otrzymać wiadomość: "Dzięki tobie przestałam nosić wkładki na co dzień, wszystko wróciło do normy, co za ulga". W internecie widzę też jednak dziesiątki komentarzy osób, które są tak głęboko we wkładkowej pętli, że nie wyobrażają sobie życia innego niż z wkładką w bieliźnie. Nawet wczoraj przeczytałam słowa, które tak we mnie uderzyły, że zapamiętałam je dokładnie: "Ale jak zrezygnować z wkładek, jeśli z człowieka się wręcz leje?".
Serce pęka, gdy myślę, jak działa ciało takiej osoby, jaki odczuwa dyskomfort fizyczny i psychiczny… Cóż, w takiej sytuacji na pewno zaczęłabym od wizyty ginekologicznej. To nie musi być infekcja, ale warto to sprawdzić.
Na koniec, przed podsumowaniem tego tematu, trochę prywaty. Nie miałam żadnych objawów raka szyjki macicy, nic mnie nie niepokoiło przed diagnozą, ale później, gdy zaczęłam łączyć kropki, doszłam do wniosku, że moja wydzielina była bardzo obfita. Nic z tym nie robiłam, gdyż żyłam w przekonaniu, że po prostu tak mam, że taka moja "uroda".
Na szczęście wiele osób jest uważniejszych niż ja wtedy i zapisuje się do lekarki, gdy z pochwy leci więcej śluzu. Pomyśl, jak łatwo jest przeoczyć objawy infekcji lub poważniejszej choroby, gdy nosisz wkładki i jesteś w spirali czterech lub nawet pięciu biegów waginy!
Nie nośmy wkładek na co dzień! Powoduje to zwiększanie ilości wydzieliny i grozi infekcjami. To niebezpieczne, nieekologiczne, a przede wszystkim dające efekt kobry czy efekt Streisand, czyli przynoszące skutek przeciwny do zamierzonego!
Tu jednak muszę ci się do czegoś przyznać. Choć na każdą rzecz w "GinekoLOGICZNIE" dzielnie szukałam wiarygodnych badań naukowych, to wygląda na to, że, jak na razie, nie istnieją niezbite dowody na to, że wkładki to samo zło. Mówią tak praktycznie wszystkie ginekolożki i wszyscy ginekolodzy, przypieczętowują to setki ludzkich historii, ale szumnych publikacji brak. Mimo to zaufajmy doświadczeniu lekarzy i pacjentek!
Czytaj też: "Nigdy bym ich nie użyła". Ginekolożka ostrzega
Fragment pochodzi z książki "GinekoLOGICZNIE" Agi Szuścik.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl