Słyszą, że "żyją w mroku". Nie wierzą. Dzieci posyłają do komunii dla świętego spokoju
- Przyszedł czas pierwszej komunii świętej. Dzieci z klasy Zuzi szykowały się, córka nie. Katechetka powiedziała córce, że chrzest może dostać za moimi plecami – opowiada Marta, agnostyczka.
- Do tego wpisu zainspirowała mnie opowieść znajomej. Mówiła o doświadczeniach swojej córki (pierwszoklasistki), która na lekcji religii usłyszała, że dzieci nieochrzczone noszą w sobie "czarną plamę, którą chrzest oczyści" – pisała kilka lat temu Małgorzata Sikorska, socjolożka i felietonistka "Polityki". - Gdy przestraszona dziewczynka (nieochrzczona) zapytała, czy jak będzie grzeczna, to plama zniknie, usłyszała, że nie, bo samo bycie grzecznym nie pomoże.
- Och, ja usłyszałam, że żyję w mroku – opowiada mi Marta, mama nastolatki. – Stałyśmy kiedyś przed kościołem. Zuzia chciała zobaczyć, jak jest w środku. Ciekawa była zwyczajnie, do kościoła nigdy nie chodziła. Ona weszła, ja czekałam przed drzwiami. Spotkałam znajomą. Chciała, żebym z nią weszła, próbowałam jej grzecznie odmówić. Nie odpuszczała. Gdy jej wytknęłam, że nie wszyscy czują potrzebę chodzenia do kościoła, powiedziała mi wprost, że żyję w mroku i potrzebuję Boga - przyznaje.
Marta otwarcie przyznaje, że jest niewierząca i dziecka na religię nie puszcza. Za każdym razem wypisuje karteczkę, by córka była zwolniona z tych zajęć. – Dzieci były zdziwione, że ich koleżanka nie uczęszcza z nimi na tę jedną lekcję. Wie pani, nauczycielom też ciężko było wytłumaczyć, że jak Zuzia podrośnie, to sama zdecyduje, czy wierzy w Boga. Chodziła na etykę, teraz już nie może. W szkole powiedzieli, że etyka jest dla tych, którzy dobrze się sprawują – mówi.
- Przyszedł czas pierwszej komunii świętej. Dzieci z klasy Zuzi szykowały się, córka nie. Pyta pani, jak reagowali w szkole? Dzieci się tym nie przejmowały, za to dorośli nie potrafili powstrzymać się od wygłaszania swoich komentarzy. Katechetka powiedziała któregoś dnia córce, że chrzest może dostać za moimi plecami i nie potrzebuje zgody. Rodzice na wywiadówce stwierdzili z kolei, że jeśli to kwestia pieniędzy, to oni się złożą na sukienkę komunijną. Wie pani, jak ja się czułam? Ciężko było mi wytłumaczyć, że taka jest decyzja naszej rodziny – opowiada Marta.
700 złotych za chrzest
Po publikacji naszej rozmowy z Zuzanną – mamą Zosi – która opublikowała w sieci zdjęcie pracy domowej z polskiego z poleceniem napisania własnej modlitwy, podniosła się gorąca dyskusja. O micie świeckiej szkoły i zmuszaniu dzieci do chodzenia na religię. Zuzanna uderzyła tam, gdzie boli najbardziej, czyli w sumienia. Bo mówi, że nie chodzi tylko o modlitwę – jej rodzina, niewierząca, traktowana jest w środowisku jak ewenement.
- Znam takich rodziców, którzy posłali dziecko do komunii, chociaż są niewierzący, a nawet sami poszli przy tej okazji do komunii, chociaż nie byli u spowiedzi i nie chodzą do kościoła. Zrobili to dla dobra dziecka, ponieważ boją się, żeby nie miało z tego powodu kłopotów w szkole – pisała jedna z internautek w komentarzu pod artykułem.
Podobną historię opowiada mi Kasia. Rok temu jej bratu urodziło się dziecko. – Nie chciał, żeby kiedykolwiek jego córkę spotkały jakieś nieprzyjemności tylko przez to, że nie jest ochrzczona. Niewierząca rodzina, brak sakramentów. Wiedział, jak może jego córka zostać potraktowana przez rówieśników – wspomina.
Gdy Kasia razem z bratem chodziła do szkoły, w planie lekcji uczniów zaczynała się już pojawiać religia. Dobrze pamięta jedną z koleżanek i jej siostrę. Jedyne, które na religię nie chodziły. - Lekcje zaczynaliśmy modlitwą, a ta dziewczyna nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Dla niej to było jedynie "mało komfortowe". Większy hardcore miała jej młodsza siostra. Była odtrącana przez inne dzieci w klasie, była przerażona i nie potrafiła się odnaleźć w szkole. W domu nikt o modleniu się nie wspominał, w szkole codziennie dzieci się modliły, tylko nie ona. I nie rozumiała tego. Mój brat zapamiętał to jakoś szczególnie i nie chciał, żeby to się przydarzyło jego dziecku – opowiada Kasia.
Dla świętego spokoju swojego i dziecka postanowił małą ochrzcić. Nie miało być mszy, tylko sama ceremonia. – Brat bał się, że ksiądz będzie robił nam problemy. On nie miał ślubu kościelnego, tylko cywilny. Ja wiedziałam, że nie pójdę wcześniej do spowiedzi. Dał księdzu 700 złotych, mnóstwo pieniędzy. Byle tylko wszystko załatwić. Wiesz, okazało się, że pieniądze cuda działają, bo ksiądz nie robił nam żadnych problemów – mówi.
Święty spokój racz nam dać…
- Ja znam właściwie wyłącznie niewierzących rodziców, którzy chrzczą i posyłają do komunii dla świętego spokoju – opowiada z kolei Ewa. - Do tego stopnia jest w moim środowisku powszechne zjawisko, że równie powszechną praktyką jest zdobywanie na lewo pieczątki dowodzącej, że było się u spowiedzi. W końcu jakoś do tej pierwszej komunii trzeba przystąpić.
Ewa wspomina kolegę, który był zdeterminowany do tego stopnia, że po pieczątki zgłaszał się w kilku różnych parafiach. Do spowiedzi nie chodził, za to udało mu się skombinować takie same stemple, jakie mieli księża. Za jednorazowe przybicie pobierał od przygotowującego się do komunii "klienta" 20 złotych.
- Wiesz, nie dla każdego niewierzącego religia i chodzenie do kościoła było traumą. Nas to nawet integrowało. Mama wysyłała mnie na mszę, a my z kolegami za garażem paliliśmy fajki. Na religię chodziłam, ale nie wykazywałam się tam wiedzą, z resztą ja w ogóle traktowałam szkołę jak nowotwór – opowiada.
- Za to mój brat nie chodził na religię w liceum. Był jedyny i nikt go palcem nie wytykał. Pod przymusem lamentu babci zgodził się jednak iść do bierzmowania i mścił się na niej żartobliwie wkręcając ją, że weźmie sobie imię "święty kwadrat". A ona biedna staruszka wierzyła i umierała z rozpaczy – wspomina ze śmiechem.
Podobne historie można mnożyć długo. Dyskusja o tym, czy dziecko posyłać na religię, czy nie posyłać, czy chrzcić dla spokoju, czy jest to absurd, toczy się nie od dziś. To temat, który cały czas rezonuje w naszym społeczeństwie, którego zdecydowana większość to zadeklarowani katolicy. A tak jak lubimy zaglądać ludziom do łóżka i decydować, z kim i jak kto powinien spać i uprawiać seks, to równie chętnie zaglądamy ludziom w sumienia i komentujemy podejście do religii. Dowodzi tego niekończąca dyskusja o obowiązkowej religii w szkołach.
Tak izolujemy sami dzieci
Uczeń powinien mieć wybór: etyka albo religia. Okazuje się jednak, że w połowie badanych szkół w Polsce go nie ma. To ustalenia Fundacji "Wolność od Religii" z początku 2018 roku. Zaledwie 9 proc. respondentów uznało, że w ich szkołach lekcje etyki i religii traktowane są w całkowicie równoprawny i równoważny sposób. Niekiedy nawet szkoła służy za Kościół. Tak było podczas rekolekcji, gdy na korytarzach jednej ze szkół prowadzono msze, a w salach spowiedzi.
Raport wskazuje, że w 8 proc. badanych placówek msze odbywały się na terenie szkoły. Jeden z rodziców napisał, że szkoła zaprosiła zakonnice, które "zachęcały dzieci do całowania relikwii". Szkoły notorycznie umieszczają też lekcje etyki w znacznie mniej dogodnych porach, niż zajęcia z religii. Zdarza się, że lekcje etyki odbywają się późnym popołudniem, a religia pomiędzy obowiązkowymi zajęciami. Raport wskazuje, że co trzeci uczeń musi na zajęcia z etyki czekać. Ot, zajęcia gorszego sortu. Tak znaczny wpływ religii na szkolne życie oburza Dorotę Wójcik, prezes Fundacji, która w rozmowie z Wirtualną Polską przyznała: - Też jesteśmy podatnikami, też utrzymujemy publiczne szkoły i chcemy być traktowani na równi.
To nie krzyk ateistów, którzy chcą nawoływać do pogrzebania wiary. To głos rozsądku.
- Pamiętam miny pań w przedszkolu, gdy usłyszały, że dwoje naszych dzieci nie będzie chodzić na religię – mówi mi Blanka, mama Ani i Maksa. – Panie pierwszy raz się z czymś takim spotkały, a dla nas to było jasne. Religia odbywała się więc w świetlicy, w której bawiły się dzieci. Ania i Maks bawili się w kąciku, reszta dzieci rozmawiała z katechetką, modliła się, śpiewała religijne piosenki. Potem w szkole było podobnie. Nauczycielom jest wygodniej, jak wszyscy chodzą na religię i nie trzeba organizować innych zajęć. Dają dość mocno odczuć rodzicom, że stwarzają właśnie problemy. Ale nigdy nikt mi wprost nie powiedział, że to źle, że moje dzieci nie chodzą na religię. Tyle że są w pewien sposób odizolowane od rówieśników – komentuje.
Maks jest dzieckiem niepełnosprawnym, wymaga specjalnego kształcenia. – Dzieci przygotowywały się do komunii, a Maks nie. To jeszcze bardziej powodowało brak integracji w klasie. Pogłębiała się przepaść między moim dzieckiem, a resztą dzieci. Wydaje mi się, że to nie jest dobry kierunek. Szkoła powinna zostać wolna od światopoglądu – mówi.
- A nie myślała pani nigdy o tym, że już lepiej będzie, jak dzieci będą chodzić na religię? – pytam.
- Nie, nie pomyślałam. Jestem ateistką, ale nie wojującą. Nikogo nie przekonuję do tego, że nie należy wierzyć. To sprawa indywidualna. Posyłanie dziecka na religię tylko dlatego, byśmy wszyscy mieli "łatwiej" i spokojniej, jest niefajne. Z jednej strony nauczycielka, która mówi, że należy się modlić, a z drugiej my, którzy tego nie robimy? Szaleństwo. Każdy ma prawo wybierać, co jest dla niego odpowiednie. My jesteśmy tą rodziną, która mówi głośno, że żyje inaczej. Musimy uczyć dzieci tolerancji – podkreśla Blanka.