Pokazała, jakie zadanie domowe dostała córka. Nie kryje oburzenia
- Córka pyta: "czy to źle, że ja nie wierzę". Nie, nie jest to złe – opowiada Zuzanna. Kobieta opublikowała w sieci zdjęcie zadania domowego córki. Polecenie: napisz własną modlitwę.
- Jakby nie powiedzieć, wkurzyłam się – opowiada w rozmowie z WP Kobieta. Zuzanna jest mamą Zosi, uczennicy podstawówki. Na początku lutego dziewczyna wróciła do domu z zadaniem domowym z języka polskiego. Zuzanna wzięła zeszyt, zrobiła zdjęcie i wrzuciła do sieci. Jej krótki post o tym, że nie godzi się na takie prace domowe, wzbudził mieszane komentarze.
Lekcja: Części mowy – odmiana przez przypadki. Polecenie: Napisz w 4 wersach własną modlitwę na rozpoczęcie dnia.
"To rzecz w stu procentach religijna, nawet z definicji"
Zuzanna napisała: "To jest strona z podręcznika do języka polskiego klasy VI. Moja córka jest jedną z dwojga uczniów nieuczęszczających na lekcje religii w całej szkole. Pozwoliłam jej nie odrabiać tego punktu pracy domowej. Chociaż rozważałam interpretację polecenia. Jednakże ciocia Wikipedia przypomniała mi definicję słowa modlitwa i wróciłam do pierwotnego planu nieodrabiania tej części. Jestem przeciwna takim treściom w podręcznikach przedmiotowych".
I w komentarzach wybuchła dyskusja: "nauczyciel nie pomyślał", "świecka szkoła pełną gębą", "zanalizować utwór literacki – ok, ale własna modlitwa – nie". To tylko drobna część komentarzy, które pojawiły się pod zdjęciem podręcznika. Internautki przyznają, że nie bez znaczenia jest sam utwór, bo tekst wypromowany przez Gintrowskiego i Jacka Kaczmarskiego nastolatki znać powinny – w końcu to część naszej kultury. Fakt, pytanie tylko, gdzie jest granica nauki, a religii? Bo Zosia się nie modli.
- Nie mam nic przeciwko takim utworom, naprawdę. Zdaję sobie sprawę, że religia jest nieodzownym elementem naszego społeczeństwa, naszej kultury. Tyle że ta modlitwa na zajęciach była omawiana nie tylko z punktu widzenia językowego, ale też uczniowie mieli napisać swoją własną modlitwę. Po przeczytaniu wielu komentarzy dalej uważam, że nauczycielka dość niefortunnie sformułowała polecenie. Napisałam jej wiadomość, że my się w domu nie modlimy. Nie uczęszczamy na religie, nie chodzimy do kościoła. Nie wiem, dlaczego córka miałaby pisać swoją własną modlitwę. To rzecz w stu procentach religijna, nawet z definicji – opowiada kobieta.
Córka Zuzanny uczy się w szóstej klasie gimnazjum. W szkole nie miała nigdy problemów, dyrekcja nie widziała nic złego w tym, że dziewczyna nie chodzi na religię. – Wie pani, to mała, wiejska szkoła. Nasza rodzina jest niewierząca, więc wszyscy szybko się dowiedzieli. Jesteśmy tu okolicznym ewenementem. Przeprowadziliśmy się tu 3 lata temu z większego miasta. W poprzednim miejscu dominowali Zielonoświątkowcy, więc dzieci, które nie chodziły na religię, było więcej – mówi.
Nachalna ciekawość
O świeckich szkołach i tym, że w Polsce jest ich w praktyce niewiele, można pisać książki. Zuzanna przyznaje, że to nie kwestia systemu, a podejścia społeczeństwa do tych, którzy nie są chrześcijanami i się z tym nie kryją.
- Córka spotkała się nie tyle co z wrogością, a nachalną ciekawością koleżanek. Córka otwarcie mówi: "my w domu nie wierzymy w Boga, nie chodzimy do kościoła, nie obchodzimy świąt". I słyszała pytania: "a gdzie bierzecie ślub? Gdzie są groby ludzi, którzy nie wierzą w Boga?". Wie pani, może to się wydaje błahe, ale czasem wydaje mi się, że niektórzy nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że są ludzie, którzy są ateistami, że śluby bierze się też w urzędach stanu cywilnego,, wymieniać można długo. Córka opowiadała o takich sytuacjach w szkole, a ja byłam wstrząśnięta. Mówiła: „mamo, może ja zacznę chodzić na religię, bo nie chcę dłużej być wytykana”. Ona szczerze była przejęta tym, że przez niechodzenie na religię jest w centrum uwagi. Ludzie nie uczą dzieci, że są inne wyznania? Że nie wszyscy są chrześcijanami? – opowiada mama gimnazjalistki.
- Wolałabym, żeby następnym razem nauczyciel zastanowił się dłużej, inaczej sformułował polecenie – dodaje. - Spójrzmy na definicję modlitwy. Przecież nie modli się do słupa, a do bóstwa, do Boga. Internauci piszą, że córka mogła podejść do sprawy kreatywnie i napisać modlitwę do wójta chociaż. Ale wtedy jej tekst mógłby zostać odebrany jako obraza uczuć religijnych. Jak można zinterpretować inaczej piękny tekst o Bogu? Żartować sobie z tego? – przyznaje Zuzanna.
Nauczycielka konsekwencji z nieodrobionego zadania domowego nie wyciągnęła. Odpuściła. Powiedziała Zosi tylko, że podobne zadanie może trafić się jej na maturze. Bo może i taka jest prawda. Szkoda tylko, że coraz częściej światopogląd bierze górę nad dyskutowaniem o faktach – tych potwierdzonych, zbadanych, trudno podważalnych. Na forach wśród kobiet krąży więcej podobnych historii.
Ostatnio pisaliśmy o nauczycielce, która przekonywała dzieci, że "antykoncepcja to zabicie dziecka". - Spirala to poronienie – relacjonuje poglądy nauczycielki jedna z uczennic. – I jeszcze jedno. Kobieta, która bierze antykoncepcję, nie ma prawa nazywać się w tym momencie kobietą – dodaje zszokowana. – Czyli oznacza to, że jest wtedy obojniakiem? – dopytuje.
Są relacje rodziców, są i dzieci. Pokazują polecenia nauczycieli, opowiadają, co słyszą na zajęciach w szkole. O tym, że aborcja niszczy życie i jest piekłem, że antykoncepcja to największe zło, że rozwód to kara boska. Wymieniać można długo.
Zuzanna podkreśla: - Dla mnie najważniejsze jest to, by nie łączyć nauki ze światopoglądem. By nie stawiać niewierzących dzieci w trudnej sytuacji. Bo córka pyta: "czy to źle, że ja nie wierzę". Nie, nie jest to złe. Tyle że dziś w naszym społeczeństwie brakuje miejsca dla tych, którzy nie są chrześcijanami.