"Śmiały mi się w twarz". Poszła do sieciówki, usłyszała, że jest za gruba
22.09.2017 18:26, aktual.: 22.09.2017 20:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Weszła do sklepu i od razu w oko wpadła jej pewna bluzka. Na wieszakach nie znalazła interesującego ją rozmiaru. Personel zamiast pomóc, zaczął sobie żartować. – Nie sprzedajemy ubrań klientkom plus size – usłyszała.
Claire Jones nie nosi rozmiaru 44 ani 46, jak mogła założyć pracownica sklepu w Birmingham, w Wielkiej Brytanii. Zwyczajnie spytała, czy dostanie bluzkę w większym rozmiarze. Sieciówki zazwyczaj zaniżają rozmiary, więc dla Claire już dawno przestała się przejmować. Problem pojawił się, gdy ktoś postanowił ją przez to obrażać.
– Pracownica, której zadałam pytanie, najpierw odwróciła się do koleżanki i parsknęła śmiechem. Potem usłyszałam: "Topshop nie produkuje dla takich klientek jak pani" – opowiada Jones w rozmowie z "Daily Mail". Wspomina, że w tym momencie zamarła. Sklep opuściła szybciej, niż do niego weszła. Bluzka została.
Zdaniem 30-letniej Brytyjki, taki sposób traktowania jest normą w "lepszych" sklepach. Przekonuje, że wręcz wymaga się, by pracownice były szczupłe. Jak sądzi Claire - w Topshopie noszą co najwyżej rozmiar 32, a więc nieosiągalny dla zwykłej, zdrowej kobiety. – Mam to szczęście, że dobrze czuję się w swojej skórze. Ale nie sądzę, żebym wróciła do tego sklepu. Myślę, że każdy na moim miejscu podjąłby taką samą decyzję – mówi. – Przez coś takiego łatwo poczuć się jak śmieć – dodaje. "Daily Mail" skontaktował się z sieciówką, ta odpowiedziała dość lakonicznie: Zajmujemy się tą sprawą.