Strażak OSP o realiach służby. "Jest też druga strona medalu"
Służba w Ochotniczej Straży Pożarnej to nie są przelewki. Szczególnie, kiedy trzeba ratować ludzi, których się dobrze zna - przyjaciół, sąsiadów, a nawet rodzinę - to staje się jeszcze trudniejsza. Jeden ze strażaków w poruszającej wiadomości postanowił ukazać realia swojej pracy.
29.09.2018 | aktual.: 29.09.2018 14:34
"Druhem Ochotniczej Straży Pożarnej jestem 15 lat, od 11 lat naczelnikiem. Średnio w roku do zdarzeń wyjeżdżam od 50-60 razy (...) My służymy swoim najbliższym sąsiadom, znajomym, kolegom" - opisuje swoją pracę strażak w wiadomości, którą wysłał do fanpage'a "Straż Pożarna Moja Pasja" na Facebook'u - "Jadąc do zdarzenia 'na swoim terenie' wiemy, że to może być ktoś kogo dobrze znamy. I często tak jest"
Zgłoszenie - wypadek pracownika
"Zajeżdżamy na miejsce. Przed nami ZRM (zespół ratownictwa medycznego - przyp. red.) i lekarz mówi, że nie mamy już tutaj wszyscy cokolwiek robić. Zgon. Pracująca maszyna/prasa zmiażdżyła głowę i rękę pracownikowi" - pisze strażak, który pozostał anonimowy - "Dociera do mnie, że pracownik ten, może nie był moim kolegą, ale sąsiadem od dzieciństwa, starszym o zaledwie dwa lata i niemal codziennie mijałem go na drodze. Dociera do mnie również, że znam jego matkę i że jego brat zginął kilka lat wcześniej potrącony przez pociąg, a ojciec zmarł. Kobieta została w swoim bólu zupełnie sama. Pracodawca również jest moim sąsiadem".
Zgłoszenie - potrącenie pieszego
"Na miejsce zajeżdżamy jako pierwsi w 2 osoby, trzeci dobiega na miejsce na piechotę. Okazuje się, że siedemdziesięciokilkuletni ojciec, na własnym podwórku cofając, przejechał samochodem po swojej około pięćdziesięcioletniej córce" - opisuje wydarzenia - "Kobieta jest reanimowana przez przypadkowo przejeżdżającego druha z innej, odległej OSP. Przejmujemy reanimację, rozkładamy AED (automatyczny defibrylator zewnętrzny - przyp. red.), dojeżdża PSP (Państwowa Straż Pożarna - przyp. red.) i ZRM. Po kilkudziesięciu minutach lekarz niestety stwierdza zgon. Na wszystko patrzy zrozpaczona rodzina, tłum gapiów".
Zgłoszenie - pożar samochodu
"Dojeżdżamy na miejsce, PSP gasi samochód, dostajemy dyspozycje zabrania zestawu R1 (zestaw materiałów oraz sprzętu, które niezbędne są ratownikom podczas akcji - przyp. red.) i podejścia niżej na parking. Pomagamy udzielać KPP (kwalifikowana pierwsza pomoc - przyp.red.) osobie wyciągniętej z samochodu" - kontynuuje opowieść o swojej codziennej służbie - "95% poparzenia ciała, włosy spalone, szczątki ubrania, przykurcze kończyn od oparzeń, skrajnie wychudzona, przytomna, obłędu/rozpaczy/bezradności/przerażenia (nie wiem jak to nazwać) w oczach długo nie zapomnę"
"Na miejsce dociera ZRM, przejmuje czynności medyczne, dysponowany jest LPR (Lotownicze Pogotowie Ratunkowe - przyp.red.). Na miejscu zjawia się ojciec poszkodowanej, potem matka - kończy historię - "Krótka rozmowa z Policją - okazuje się, że próba samobójcza".
Druga strona medalu
Wybrane przez strażaka wydarzenia to tylko niewielka część tego, z czym on i jego koledzy muszą się zmagać w swojej pracy każdego roku. Takich wydarzeń są dziesiątki - a każde z nich potrafi wryć się w pamięć i zostawić po sobie ślad. Szczególnie, gdy dotyczy osób, które ratujący widują na co dzień. "Teraz idąc drogą a zwłaszcza będąc w niedzielę w kościele widuję te matki, ojców, rodzeństwo poszkodowanych i wspomnienia są wiecznie żywe" - wspomina strażak - "Przechodząc/przejeżdżając obok tych wszystkich miejsc, tak samo. Nawet jak zapomnę, to osoby/miejsca - przypomną".
"Wyjeżdżając do zdarzenia skupiam się na wykonaniu zadania, ale emocji nie da się wyłączyć a pamięci wymazać jak dysku" - kończy swoją opowieść - "Jest też druga strona medalu - kiedy przychodzą chwile zwątpienia w sens tego co robię, przypominam sobie te osoby, które uratowałem, pomogłem uratować, którym uratowaliśmy dobytek, rodzinę i stwierdzam, że jednak warto."
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl