"Światoholicy" z Polski odwiedzili już ponad 70 krajów
Nie wyobrażają sobie urlopu na leżaku, przy basenie, są zawsze w ruchu. W ciągu prawie trzech dekad odwiedzili prawie 70 krajów, do niektórych chętnie wracają, ale są też miejsca, których nie zamierzają na razie odwiedzać. Już szykują się do kolejnej wyprawy.
Aleksandra i Jacek Pawliccy, na co dzień dziennikarze „Newsweeeka”, mówią o sobie „światoholicy” , bo ich największą pasją jest poznawanie świata. O tym opowiadają w rozmowie z Wirtualną Polską.
20.05.2016 | aktual.: 24.05.2016 12:53
„Podróże to poznawanie. Siebie i innych” - tak piszecie w swojej najnowszej książce „7 razy świat”. Kontakt z ludźmi jest nieodłącznym elementem waszych wypraw?
Jacek: To bardzo ważne, bez tego nie da się poznawać świata. Ja w czasie podróży robię zdjęcia, więc trzeba zagadnąć, poprosić o zgodę. W wielu krajach dochodzi problem językowy, potrzebny jest więc przewodnik, tłumacz. Gdy już możemy rozmawiać, zaczynamy się do siebie zbliżać, poznawać się, dochodzi czasem do ciekawych sytuacji. Gdy w Wietnamie spotkaliśmy się z plemieniem Dao, Oli towarzyszyła na trasie przewodniczka, która cały czas o coś ją pytała: jak czeszesz włosy, ile masz dzieci, ile masz psów, czy jesz psy?
Aleksandra: … ja na to, że nie jem psów. Byliśmy akurat w drodze na kolację i strach nas obleciał, bo nie wiedzieliśmy, czym nas nakarmią gospodarze. Na szczęście tego dnia nie serwowano psiny, ale widzieliśmy zamknięte w klatkach małe pieski, hodowane tam jak u nas prosiaki.
J: W podróży staramy się spróbować właściwie wszystkiego, wychodzimy z założenia, że skoro jedzą to gospodarze, nam też nie powinno zaszkodzić. W dorzeczu Mekongu musieliśmy sami zrobić sobie sajgonki, przebywając w Tybecie próbowaliśmy herbaty z dodatkiem mąki i masła. Bywa dziwnie i zaskakująco, ale zwykle to ciekawe doświadczenie.
A: Z wyjazdów zawsze przywozimy różne smakołyki. Po powrocie organizujemy ucztę dla naszych znajomych. Chcemy im przybliżyć choć trochę miejsca, które nas zachwyciły. Takim krajem jest na pewno Japonia. Tamtejsza kuchnia, a nie zabytki i kwitnąca wiśnia, oczarowały nas najbardziej. Japońskie potrawy to prawdziwe dzieła sztuki, zachwycające miniatury. Jedna z kolacji, na które nas zaproszono, trwała około trzech godzin, prawdziwe misterium.
J: Takie misteria, ceremonie, obserwowaliśmy wiele razy. Na przykład tradycyjne parzenie herbaty. Normalnie zajmuje to kilka godzin, nam pokazano skróconą wersję - jakieś półtorej godziny. Każdy najdrobniejszy gest miał znaczenie, mieszano, podnoszono, przesuwano. Nie każdy potrafi to docenić, zachwycić się. My chcemy zagłębiać się w temat, dlatego dużo czytamy, przygotowujemy się do naszych podróży, dokładnie wszystko planujemy.
Czy zawsze wiecie, czego możecie spodziewać się w dalekim, nieznanym kraju?
J: Dużo ważnych informacji przekazują nam przewodnicy, ludzie, którzy pomagają nam na miejscu. Wiedzieliśmy na przykład, że w Etiopii, na spotkanie z Mursi, trzeba pojechać z uzbrojoną ochroną. Mursi to wojownicy, noszą kałasznikowy, widok broni nikogo tam nie dziwi. Ale czuliśmy się tam bezpiecznie, Etiopczycy byli dla nas bardzo mili.
Macie jakieś nieprzyjemne wspomnienia z podróży? Coś, co do dziś wydaje się niezwykle dramatyczne i wywołuje nienajlepsze skojarzenia.
A: Nawet jeśli bywało niebezpiecznie, to po latach myślimy o tym pozytywnie. I nie mamy niemiłych wspomnień. W Bhutanie zaskoczyło nas trzęsienie ziemi. Krótko po nim szliśmy na górską wspinaczkę, oczywiście było nerwowo, bo nie wiedzieliśmy, co nas czeka na górze, ale wszystko dobrze się skończyło. W Indiach wjechaliśmy samochodem na zatłoczony targ i nagle, w jednej chwili, otoczył nas napierający ze wszystkich stron tłum ludzi. Nawet nasz kierowca był przerażony, pokonanie odległości trzystu metrów zajęło nam półtorej godziny, myśleliśmy, że nigdy się stamtąd nie wydostaniemy.
J: Nie spodziewaliśmy się też huraganu na Hawajach, okazało się, że trzeba było przeżyć noc z potężnymi porywami wiatru. Właścicielka domu, w którym mieszkaliśmy, ostrzegała, żeby nie wychodzić na zewnątrz, bo spadające z drzew kokosy mogą zabić.
A: Takich dramatycznych sytuacji przeżyliśmy sporo, ale za każdym razem wychodziliśmy z nich cało. Po prostu trzeba przestrzegać instrukcji, słuchać komunikatów. W takich chwilach wytwarza się jedność z ludźmi, mamy nagle wspólny cel – przetrwać trudny czas.
Czego najbardziej boicie się w czasie wyjazdów?
J: Najbardziej obawiamy się o zdrowie. Szczególnie ważne jest to w krajach afrykańskich, zwłaszcza w rejonach, gdzie nie ma opieki zdrowotnej z prawdziwego zdarzenia. Gdy byliśmy w Etiopii, nasz bliski przyjaciel – zresztą lekarz – zachorował i był bliski sepsy. Okazało się, że dostępny tam „doktor” leczył zarówno ludzi, jak i zwierzęta, a robił to w warunkach trudnych do wyobrażenia , więc chory nie miał ochoty oddawać się w jego ręce. Leczyliśmy go sami, w końcu chorowała już cała nasza grupa, okazało się, że europejskie żołądki nie poradziły sobie z tamtejszą dietą.
Potrafilibyście pojechać na urlop bez planu zwiedzania, po to tylko, by poleżeć na plaży albo przy basenie?
A: Nawet próbowaliśmy (śmiech). Ale to zawsze kończyło się zmianą planów. Kiedyś jechaliśmy na Hawaje i chcieliśmy przy okazji zatrzymać się na Malediwach. Omawialiśmy już szczegóły i nagle dotarło do nas, że nic z tego nie będzie, po dwóch dniach nie będziemy tam mieli co robić.
J: Często zostawiamy sobie na koniec podróży jakiś czas na wypoczynek, ale to nigdy nie jest leżenie.
A jak wygląda wasz powrót do Polski po kilku tygodniach spędzonych daleko od domu?
A: Zawsze dostajemy obuchem w głowę. Zdarzyło mi się jechać prosto na wywiad, bo był środek tygodnia i musiałam szybko przygotować materiał do bieżącego wydania.
J: Staramy się na wyjeździe nie śledzić krajowych wydarzeń, ale z urlopu wracamy natychmiast do pracy, więc od razu jest twarde lądowanie. Ale nikt nam nie odbierze tego, co przeżyliśmy na wyjeździe, mamy swój świat, swoją emigrację wewnętrzną.
A: Na co dzień jest nam też łatwiej pracować, bo w podróży ładujemy sobie baterie. No i mamy nasze wspomnienia. Podróże to czas odzyskany.
Podróżowanie po świecie otwiera na innych ludzi i zapewne zmienia także sposób patrzenia na nich. Jak zapatrujecie się na kwestię migracji, co myślicie o obecnym kryzysie z uchodźcami?
J: Na pewno nie patrzymy na uchodźców jak na obcych. Nie zgadzamy się ze stanowiskiem rządu, który odmawia ich przyjmowania. Jesteśmy ksenofobicznym, zamkniętym społeczeństwem, dotąd to nam pomagano. Teraz inni potrzebują wsparcia, a my widzimy tylko problemy. To smutne.
A: Jako społeczeństwo nie potrafimy się dzielić, nie widzimy w drugim człowieku człowieka.
J: Niechlubną rolę odgrywa tu Kościół, niby apeluje o otwieranie serc, ale nie na „obcych”.
Można to jakoś zmieniać?
A: Ważnym elementem jest edukacja. Można uczyć tego w szkole, sama znam nauczyciela, który stara się tłumaczyć uczniom, że mogą, a nawet muszą, pomagać innym. I że konieczna jest akceptacja dla odmienności. W tym celu robi eksperymenty , które pozwalają młodym ludziom poczuć , jak to jest być odrzuconym, wykluczonym. To niezwykle pouczające, takie doświadczenie zostaje w człowieku na długo, potrafi zmienić. W młodym wieku zmiany są możliwe, później – bardzo trudne.
J: Z jednej strony utrwalanie niedobrych nastrojów, z drugiej – błędy w światowej polityce migracyjnej. Popatrzmy, co dzieje się w Niemczech. Merkel poniosła klęskę, choć być może chciała dobrze. Teraz Europa liczy na Turcję, to klucz do rozwiązania kryzysu migracyjnego.
Jakie są cele waszych kolejnych podróży?
J: Latem chcemy polecieć do Ruandy. Ale chodzi mi też po głowie Świńska Plaża na Bahamach. To takie niesamowite miejsce zamieszkane przez dzikie świnki. Kiedyś uciekły z jakiegoś transportu, teraz żyją tam, pływają w czystej wodzie, są dokarmiane przez turystów.
A: Ja marzę o podróży na Alaskę. Ale bardzo często inspiracją do kolejnej podróży jest po prostu tani bilet. Bywało tak, że podejmowaliśmy decyzję w ciągu kilku minut, bo nagle znajdowaliśmy w sieci jakąś ciekawą ofertę na przelot.
Czy są jakieś kraje, do których z jakichś powodów nie chcecie jechać?
J: Na pewno Rosja – tam nas na razie nie ciągnie. Nie wybieramy się też do Chin – tam na razie się nie wybieramy . Nie spieszy nam się też na Kubę. Dopóki tamtejszy reżim nie skruszy się, dopóki sytuacja polityczna się nie zmieni i nie poprawi się sytuacja mieszkańców tego kraju, nie będziemy tam gościć. Ale jest przecież tyle ciekawych miejsc, do których warto jechać.