Szczęście w kremie
Szczęście w kremie, radość w serum, entuzjazm w mleczku do demakijażu. Według producentów kosmetyków, którzy wieszczą, że w produktach pielęgnacyjnych udało im się zamknąć endorfiny, czyli tzw. hormony szczęścia - to możliwe.
22.04.2010 | aktual.: 13.05.2010 14:50
Szczęście w kremie, radość w serum, entuzjazm w mleczku do demakijażu. Według producentów kosmetyków, którzy wieszczą, że w produktach pielęgnacyjnych udało im się zamknąć endorfiny, czyli tzw. hormony szczęścia - to możliwe. Jedna aplikacja i uśmiech ma zagościć na twarzy, bowiem szczęście kojarzone jest z niezmąconą troską, jasną cerą, promieniejącą wewnętrznym blaskiem.
„Końcem palca Małgorzata nabrała na dłoń odrobinę kremu, po czym zaczęła dłonią wcierać sobie w policzki i w czoło. Delikatna pionowa zmarszczka u nasady nosa zniknęła bez śladu. Zniknęły także żółtawe cienie na skroniach i ledwie zauważalne kurze łapki przy zewnętrznych kącikach oczu. Skóra na policzkach równomiernie poróżowiała, czoło stało się białe i jasne. - To mi krem! To mi krem! - zawołała, rzucając się na fotel".
Główna bohaterka książki Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” wpadła w entuzjazm widząc efekty działania zaaplikowanego specyfiku. Tego chcemy i my, kupując kolejny krem, który obiecuje zniwelowanie zmarszczek, redukcję kurzych łapek, rozjaśnienie przebarwień i wymodelowanie owalu twarzy. Kiedy producenci kosmetyków w pakiecie cudów dorzucili uaktywnienie endorfin - czyli hormonów szczęścia, mało kto potrafił się oprzeć propozycji.
Według psychologów szczęście to subiektywny stan umysłu, którego doświadczamy na skutek pozytywnego splotu wydarzeń. Neurologowie łączą ten stan z przekaźnikami takimi jak serotonina, dopamina oraz endorfiny. I to właśnie na te ostatnie polują producenci kosmetyków. Chętnie kupujemy ich zapewnienia, że dzięki aplikacji kremu na twarz, żelu pod oczy i serum na szyję będziemy jaśniały szczęściem, gdyż kojarzymy ten stan z niezmąconą troską, jasną cerą, promieniejącą wewnętrznym blaskiem.
Endorfiny należą do peptydów opioidowych, zostały zidentyfikowane w 1975 roku a ich nazwa pochodzi od słów "endogenous morphine", czyli produkowana w organizmie morfina. Ze względu na wywoływanie stanu euforycznego nazywane są często "hormonami szczęścia". Endorfiny nie tylko łagodzą ból, ale też stymulują komórki naskórka. Nic więc dziwnego, że "wkłada się" je do kosmetyków. W tym przypadku ich rolę zwykle przejmują cząsteczki pochodzenia roślinnego z grupy bioflawonoidów.
Jednym z pierwszych „szczęśliwych" kremów był Issima Happylogy. Marka Guerlain obiecuje, że stworzyła krem, który odtwarza efekt szczęścia na skórze. Happylogy zawiera specjalistyczny kompleks Pro-endorfin, który odtwarza efekt szczęścia głęboko w skórze. Tak więc, decydując się na zakup dość kosztownego eleganckiego słoiczka należy pamiętać, że produkt będzie poszukiwał w naszej skórze zapamiętanego uczucia szczęścia. A co z tymi, którzy dawno tego stanu nie doświadczyli? Ile miesięcy, ile lat skóra jest w stanie magazynować w sobie szczęśliwe wspomnienia, które Issima Happyology ma, wedle zapewnień marki, uwolnić?
Szukając szczęścia za mniejszą cenę można wybrać bardziej ekonomiczną propozycję: produkt firmy L’Oreal – Happyderm, który: „łączy w innowacyjnej konsystencji Fito-Dorfiny i silny składnik nawilżający, oraz zapach zapewniający skórze radość.” Producent szczęśliwej serii do pielęgnacji twarzy zapewnia, że już od pierwszej aplikacji, Happyderm sprawia, że skóra promienieje szczęściem. „(…) Skóra jest pełna życia i blasku. Oznaki zmęczenia i stresu znikają: aplikacja stymuluje blask i poprawia mikrocyrkulację komórek skóry. Jednolita i gładka skóra jest niewiarygodnie jedwabna w dotyku” – czytamy w opisie kosmetyku.
Polska firma kosemtyków Bielenda, połączyła ekstrakt z zielonej herbaty z dobroczynnym wpływem pro-endorfin. „Naturalne bogactwo polifenoli w zielonej herbacie sprawia, że krem przeciwdziała i opóźnia procesy starzenia się skóry, przez silne działanie antyrodnikowe i chroniące skórę przed wpływami zanieczyszczonego środowiska. Dzięki lekkiej konsystencji krem szybko wnika w skórę, nie zatyka porów. Krem pozostawia skórę ożywioną, zrelaksowaną, jedwabiście gładką i promienną, długotrwale zmatowioną.” A gdzie szczęście? Między słowami.
Wiadomo nie od dzisiaj, że szczęście można znaleźć w najmniejszych rzeczach i niewielkich gestach. Mini jest też rozmiar „pereł szczęścia” od Clareny, które m.in. zawierają tefrolinę, czyli, jak pisze producent, naturalną substancję uzyskiwaną z nasion tropikalnej rośliny aktywującej uwalnianie beta-endorfin. Właściwy poziom endorfin w skórze przeciwdziała szkodliwym czynnikom, stymuluje reakcje immunologiczne oraz likwiduje zaczerwienienia i działa przeciwbólowo”. O tym, że diamenty są przyjacielem każdej dziewczyny, bo jak żaden kamień dodają blasku twarzy i poprawiają samopoczucie, wiadomo nie od dzisiaj. Okazuje się, że perły, niesłusznie uważane za kamień smutku i płaczu, też mogą zrobić wiele dobrego dla poczucia szczęścia.
Producenci szczęśliwych kosmetyków nie ograniczają się tylko do opieki nad cerą naszej twarzy. Interesuje ich szczęście całego ciała. I tak powstał balsam do ciała NIVEA Happy Time, który ma „nawilżać ciało, dając uczucie świeżości, a dzięki swym cytrusowym nutom zapachowym energetyzować zmysły”. Jednak producent już nie kusi, iż udało mu się do buteleczki wcisnąć dobroczynne endorfiny. Uczucie radości ma płynąc z miłej konsystencji aplikowanego produktu oraz ze specjalnej mieszanki zapachowej, w skład której wchodzi m.in. kwiat pomarańczy i grejpfrut.
Od dawna wiadomo, że specjalne mikstury olejków zapachowych wywołują określone reakcje naszego organizmu. Niektóre zapachy uspokajają, inne – pobudzają i wprawiać mają w dobry nastrój. Marka Clinique, której najbardziej znanym zapachem była woda toaletowa „Happy”, czyli „Szczęście”, w swoim produkcie również zamknęła silnie skoncentrowane olejki z owocu grejpfruta, doprawiając to limonką i kwiatem mandarynki. Czyżby więc zapach cytrusów powodował uczucie szczęścia i wyzwalał endorfiny. Firma Demeter, specjalizująca się w zapachach naturalnych w swojej wodzie „Always Happy” zamknęła woń jabłek, geranium i selera. Seler, mimo że jest rośliną brzydką, a jego zapach do najpiękniejszych nie należy, uważany jest za silny afrodyzjak. Kiedy myślimy o seksie, endorfiny ponoć buzują w naszym ciele.
W 2002 roku w Stanach Zjednoczonych ukazał się bestseller „Big Imposture" (Wielkie oszustwo) napisany przez byłego farmaceutę i ekonomistę, Malcolma McNamarę.
McNamara postanowił rozprawić się z nonsensami sprzedawanymi przez branżę kosmetyczną i skrupulatnie opisał rzekome i prawdziwe działania wszelkich składników aktywnych w kosmetykach. "Reklama kremów do twarzy jest w 75%-ach psychotechniką opartą na kłamstwach i to bezczelnych kłamstwach. W 20% pobożnymi życzeniami, oczywistą przesadą, nadinterpretacją lub swobodnym manipulowaniem faktami. dopiero pozostałe 5% - nie więcej - jest prawdą, przy czym jeszcze, prawda ta nie zawsze i nie dla każdego nabywającego krem pod wpływem reklamy ma pełną wartość.”
Autor o czynnikach, intensyfikujących produkcję endorfin w mózgu pisał, że to prawda choć obiektywnie niewiele warta dla klienta, gdyż traktująca o efekcie placebo. Rzeczywiście kobiety uszczęśliwia zakup pięknie wyglądającego i pachnącego kremu - i tu fenomen - niewielkie ma przy tym znaczenie jego skuteczność. Czyli, wedle McNamary, o wiele bardziej uszczęśliwia nas sam proces kupowania czegoś, co obiecuje szczęście.
Już samo wyciągnięcie ręki w drogerii po preparat, mający zafundować nam lepszy wygląd, wpływa znacząco na polepszenie samopoczucia: podnosi się puls, krew żywiej krąży w organizmie, jesteśmy miło pobudzone. I jak tu nie wierzyć Marylin Monroe, która twierdziła, że szczęścia nie dają pieniądze, lecz zakupy.