Blisko ludzi"Toksyczny współpracownik". Polacy próbują radzić sobie sami. Niesłusznie

"Toksyczny współpracownik". Polacy próbują radzić sobie sami. Niesłusznie

Anię współpracownik zapytał wprost: "czy jesteś dziewicą?". Próbowała zbyć to żartem, ale było tylko gorzej. Problem toksycznych relacji z pracownikami to nie problem relacji dwustronnych, ale całej firmy.

"Toksyczny współpracownik". Polacy próbują radzić sobie sami. Niesłusznie
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga

25.04.2019 | aktual.: 28.04.2019 14:45

Praca, w której spędzamy pół życia, to miejsce, gdzie wymagamy szczególnej ochrony nie przed klientami, a przed współpracownikami. Zwłaszcza, że praca to przestrzeń, w której spędzamy pół życia i mało kto z nas ma ten komfort, by być niezależnym od organizacji, która każe nam być trybikiem w wielkiej maszynie.

Paradoksalnie, kiedy myślimy o toksycznej sytuacji w miejscu pracy, pierwsze obrazy, jakie przychodzą do głowy, to uciążliwe błahostki. Kolega odgrzewający codziennie jedzenie o nieprzyjemnym zapachu czy irytujące nawyki jak tiki, przekleństwa, dłubanie w nosie czy w uszach.

Śmierdzący problem

I rzeczywiście, należy to do litanii najczęściej występujących skarg na współpracowników. Urszula, z wykształcenia psycholog, pracująca jako specjalista do spraw kadr (czyli HR), opowiada o typowych sytuacjach, z którymi spotyka się w swojej praktyce zawodowej. - Wiele problemów, jakie ludzie sprawiają koleżankom i kolegom z pracy, wiąże się ze sferą zapachów. Pamiętam jednego z mężczyzn, który zwyczajnie miał problem z higieną. Śmierdział - nie dało się tego powiedzieć inaczej. W takich sytuacjach można spróbować kilku strategii - mówi.

Ci którzy boją się konfrontacji, wybierają najczęściej ogólnego maila czy kartkę z informacją, ale "bez orzekania o winie", czyli bez wytykania palcami. - To nigdy nie będzie skuteczne - twierdzi Urszula. - Pomóc może tu tylko indywidualna rozmowa, włącznie z poszukiwaniem pomocy dla takiej osoby. Jej brak higieny może być zwykłym zaniedbaniem, może też mieć podłoże w dzieciństwie. To wtedy kształtują się nawyki higieniczne - wyjaśnia. Jak podkreśla, rozmowa dyscyplinująca może też pomóc dojść do sedna problemu, jakim jest np. choroba czy kryzys.

Do zapachowych nieprzyjemności Polaków należą też inne. - Odgrzewane aromatyczne jedzenie to coś, co pierwsze przychodzi mi do głowy. Nie cierpię niczego, co ma zapach ryby, nawet sushi. Ale jeśli ktoś odgrzewa w firmowej mikrofalówce smażonego łososia, to już koszmar - mówi Hania, pracownica warszawskiej korporacji. Jej chłopak odpowiada jednak: - Z drugiej strony nie lepiej jest, kiedy dziewczyny, wychodząc z pracy, używają zbyt dużo perfum czy lakieru do włosów. Rozumiem, że trzeba odświeżyć wizerunek przed drugą częścią dnia, ale to już przesada.

Jednak to tylko bieżące dolegliwości. Tymczasem dla wielu Polaków codzienna praca jest koszmarem, który udowadnia jedno: nasza dorosłość wiele nie różni się od zachowań dzieci, a nawet dzikich zwierząt. Wszystko sprowadza się do budowania hierarchii.

Samice alfa

Ania ma 31 lat i jest singielką. Z tym faktem nie mogą się pogodzić koledzy z biura rachunkowego, w którym pracuje. – Często słyszę docinki pod swoim adresem. Jeden szczególnie obleśny potrafił zapytać wprost, i to nawet przy klientach, czy jestem dziewicą – opowiada. Niestety, na takie zachowania nie pomagają żadne znane jej metody – ani ignorowanie, ani obracanie w żart. – Dorośli ludzie, a uwzięli się na mnie. Może gdybym umiała odpyskować, to coś by pomogło – zastanawia się Ania.

Kasia w pracy trafiła na samicę alfa. Zatrudniła się w hurtowni części samochodowych. By wdrożyć się w obowiązki, została przydzielona pod skrzydła starszej koleżanki. Już drugiego dnia miała dość. – Ilekroć o coś nie zapytałam, ona tylko fukała na mnie i mówiła, że nie będzie mnie uczyć. Jest doświadczoną pracownicą z długoletnim stażem, a ja mam jej pomagać. Więc siedzimy razem w jednym pomieszczeniu przez osiem godzin dziennie – mówi.

Dziewczyna wyszła z założenia, że 50-latka musi jej pomóc – w końcu to ich wspólna praca i wspólna odpowiedzialność. Zagrała więc w otwarte karty. – Ona twierdzi, że nic nie musi. Mówi, że tyle już osób wdrażała w pracę, że już jej się nie chce. Tłumaczyłam, że razem pracujemy i musimy się jakoś dogadać. A ona: nic nie musimy – opowiada. – Pogadałam z ludźmi i sami mówili, że kobiety przychodzą do pracy i zwalniają się dosłownie po kilku dniach. Ostatnia dziewczyna już po drugim dyżurze nie przyszła.

Trochę tolerancji?

Podobnych sytuacji pełno jest na forach dyskusyjnych. Polacy na potęgę nie radzą sobie z atmosferą w miejscu pracy. Jedna z użytkowniczek pisze: "Ja kiedyś też strasznie przejmowałam się beznadziejną atmosferą w pracy spowodowaną przez osoby wiecznie niezadowolone ze wszystkiego i ciągle wietrzące jakieś bzdurne spiski przeciwko nim. Ubolewałam nad tym, że w mojej pracy nie ma mowy o jakichś sympatycznych, normalnych relacjach tylko dlatego, że ktoś sobie coś ubzdurał i włączył w te rojenia kilka innych osób".

Potoczne porady podsuwają internauci: "Czasem trzeba trochę tolerancji. Takiej w stylu: 'no dobra, zniosę jeszcze jeden głupi dowcip szefa o blondynkach, bo de facto to dobry człowiek i nie widziałam, żeby kogoś skrzywdził. Blondynką była jego eks i biedak ma uraz...' Zupełnie, niestety, inna sprawa, kiedy ktoś jest stale bardzo agresywny, lub kłamie i manipuluje w sposób notoryczny. Z takiego towarzystwa czasem lepiej po prostu odejść, chyba że chcemy zacząć chorować na nerwy".

Jak jednak stwierdzają psychologowie, nie chodzi o to, żeby te sytuacje po prostu "znosić", ani tym bardziej przeczekiwać. Czy takie sytuacje jak choćby ta, która dotknęła Anię, dowodzą, że dorośli potrafią się zachowywać jak bezlitosne przedszkolaki?

– Tak i nie – odpowiada psychoterapeutka Katarzyna Zawisza-Mlost z kiliniki Psychomedic. – Trzeba zwrócić uwagę, że jednak jesteśmy dorośli. Jako tacy znamy obowiązujące między ludźmi normy i się do nich dostosowujemy. W tym sensie jesteśmy jak dzieci: jeśli dorośli nie zwracają uwagi na normy i ich egzekwowanie, nasze pociechy przesuwają granice i pozwalają na coraz więcej. Ryba psuje się od głowy.

Jak złamana noga

Osoby poddane presji środowiska, często wychodzą z założenia, że z takimi niewłaściwymi zachowaniami powinniśmy umieć poradzić sobie sami. Może to prowadzić do przekonania, że problem "kozła ofiarnego" jest indywidualnym problemem, a pójście na skargę do pracodawcy jest tak naprawdę dowodem przegranej.

– Pracownicy, zwłaszcza w polskim środowisku pracy, nie zdają sobie sprawy, że nie są sami w sporze z drugim pracownikiem, ale że funkcjonują w jakimś kontekście – wyjaśnia Zawisza-Mlost. Kontekstem tym jest organizacja.

– Jeśli pracownik złamie nogę w pracy, to nie jest wyłącznie jego problem. Jest to problem firmy, która go zatrudnia. Podobnie jest, kiedy zostanie skrzywdzony psychicznie. Funkcjonujemy w organizacji i mamy obowiązek dostosować się do jej zasad – podkreśla psycholożka. – Jeśli zasady są stosowane wybiórczo albo niektórzy pracownicy uważają, że ich nie dotyczą, problem będzie miała cała firma – zauważa.

Nie jesteśmy w stu procentach odpowiedzialni za nasze poczucie bezpieczeństwa. Pozwolenie sobie na rozwiązanie problemu strukturalnie, a nie indywidualnie, może być wielkim, dobrym krokiem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (76)