Blisko ludziUczniowie chcą powrotu do edukacji zdalnej. 12 października rozpoczął się #ProtestUczniowski

Uczniowie chcą powrotu do edukacji zdalnej. 12 października rozpoczął się #ProtestUczniowski

Ogólnopolski protest uczniowski rozpoczął się 12 października i potrwa do końca tygodnia. "Nie idź w poniedziałek do szkoły. A jeśli musisz, ubierz się do szkoły na czarno" – nawoływali organizatorzy. Młodzież w trosce o bezpieczeństwo własne i swoich bliskich domaga się przywrócenia edukacji zdalnej. Inicjatorką akcji jest 17-letnia Ala z Bielska-Białej, za nagłośnienie wydarzenia w sieci odpowiada 17-letni Mateusz z Wrocławia.

Protest uczniowski rozpoczął się 12 października
Protest uczniowski rozpoczął się 12 października
Źródło zdjęć: © Getty Images

– Biorę udział w strajku, ponieważ znam dużo osób, które mają kwarantannę nie ze swojej winy i przez to toną w zaległościach, bo nauczyciele gonią z materiałem. Biorę udział w strajku, ponieważ pan Morawiecki nie szanuje nas, uczniów, mających własne zdania i poglądy. Biorę udział w strajku, ponieważ gdy uczniowie cierpliwie czekali na jakiekolwiek informacje o szkole, premier wolał ogłosić godziny dla seniorów. Biorę udział w strajku nie z lenistwa, tylko z troski o siebie i o innych – wylicza Karolina Kwiatkowska, strajkująca uczennica liceum w Wejherowie.

Sama od trzech tygodni przebywa w domu. Podejrzewano u niej zakażenie koronawirusem. W sobotę wykonano test, wynik był negatywny. Myśli, że został wykonany zbyt późno.

Uczniowie boją się o bliskich

Zainicjowana na Twitterze akcja #protestuczniowski szybko zyskała tysiące zwolenników. W mediach społecznościowych pojawiła się fala zdjęć ubranych na czarno uczniów, a na facebookowych grupach toczy się żywa dyskusja na temat tego, czy edukacja zdalna powinna zostać wprowadzona.

"My naprawdę się boimy, ten protest nie jest organizowany dla osób, które chcą przejść na nauczanie zdalne, bo jest to wygodniejsze. To nie jest śmieszna zabawa" – piszą w jednym ze swoich tweetów organizatorzy akcji. Są głosem uczniów z całej Polski.

– Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, że protestujemy dlatego, że nie chcemy iść do szkoły. Wielu uczniów mieszka z dziadkami, a to oni są narażeni. Sprzeciw uczniów w sprawie otwartych szkół jest potrzebny, bo nikt nie przejmuje się nami, ani tym, że stwarzamy zagrożenie dla naszych bliskich – mówi Oliwia G., protestująca uczennica. Jej kuzynostwo w wieku szkolnym mieszka z dziadkami, Oliwia martwi się o ich zdrowie.

– Biorąc pod uwagę, że babcia i dziadek chorują przewlekle, to się o nich martwię. Sama boję się, że się zarażę, bo też choruję przewlekle. Jeśli chodzi o dezynfekcję, to rzeczywiście jest w szkole, ale nie zachowujemy żadnego dystansu, zmieniając klasę, w klasie nie obowiązują maseczki, jakby nagle wirusa nie było. Mamy WF na sali, gdzie nikt nie nosi maseczek, a klasy są łączone. Dotykamy tych samych sprzętów i nikt ich nie dezynfekuje. Nie czuję się bezpiecznie, wiedząc, że kolejne osoby idą na kwarantannę – podkreśla.

Do protestu dołączają również rodzice. Agnieszka jest jedną z wielu osób, które nie zawiozły dziś dzieci do szkoły.

– 3 lata temu odwiedzałam śp. tatę w szpitalu. W windzie ktoś zakasłał, po paru dniach sama musiałam odwiedzić lekarza. Ta osoba z windy zaraziła mnie krztuścem. Trzy miesiące brałam antybiotyk. Wychowuję troje dzieci i mam bardzo słabą odporność. Jestem w grupie ryzyka. Protestujemy, nie puszczę dziś córki do szkoły. Nie chcę zachorować – tłumaczy.

#Protestuczniowski

Kiedy 17-letnia Ala i jej rówieśnik Mateusz, którzy wspólnie organizują akcję, wrzucili do sieci swój pierwszy post, nie spodziewali się, że spotka się z tak dużym odzewem.

– Pomysł narodził się po konferencji premiera Morawieckiego. Ala postanowiła protestować z obawy o swoją rodzinę. Poprosiła mnie o pomoc w nagłośnieniu protestu i się zgodziłem. Wszystko zaczęło się od hasztagu na Twitterze. Na początku pomiędzy znajomymi, później rozniosło się ekspresowo – opowiada Mateusz. Zostali zasypani wiadomościami od dziennikarzy, osób starszych i nauczycieli. Padło wiele słów poparcia. Mateusz pojawił się dziś w szkole ubrany na czarno, na korytarzu minął wielu uczniów, którzy solidaryzują się z nim i Alą.

– Nauczyciele raczej tego nie komentują, za to widziałem wielu uczniów, którzy dołączyli do protestu. Tak długo, jak będziemy widoczni, będziemy mieli szansę na dyskusję, rozmowę. Póki co, nikt z osób publicznych się do nas nie odezwał, ale to dopiero pierwszy dzień protestu. Jesteśmy dobrej myśli – opowiada. Zwraca również uwagę na fakt, że pojawiły się złośliwe komentarze, sugerujące, że protestują z lenistwa.

– Nie chodzi nam o brak lekcji, a o bezpieczeństwo pod czas nich. To ważne, bo wielu starszych ludzi uważa, że chodzi nam o nicnierobienie – podkreśla.

Jednak nie wyobraża sobie innego rozwiązania w obliczu pandemii niż edukacja zdalna. Wie, że nawet, jeśli zostaną wprowadzone kolejne obostrzenia, zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie się do nich stosować.

– Jedna taka osoba z wirusem może spowodować, że trzydziestu innych uczniów zachoruje – mówi.

Epidemiolog Bartłomiej Rawski podkreśla, że około 5 tys. zakażeń dziennie to duża liczba. Tłumaczy, że ogniska epidemiczne, to najczęściej ogniska domowe, które m.in. wynikają z tego, że dzieci wróciły do nauczania stacjonarnego. Nie wie jednak, jak duża jest skala zakażeń spowodowana tym faktem. Osobiście jest zwolennikiem nauczania hybrydowego, natomiast zaznacza, że jeśli dzienna liczba zakażeń nie zmaleje do końca października, powinno zostać wprowadzone nauczanie zdalne.

– Tutaj głównie chodzi o to, żeby zmniejszały się te liczby. One też wpływają na wydolność systemu zdrowia i opiekę nad pacjentami, którzy będą wymagali hospitalizacji. Moim zdaniem obecnie najlepszym rozwiązaniem byłoby nauczanie hybrydowe. Podejrzewam, że rząd podejmuje decyzje w porozumieniu GIS-em. Ja nie dysponuję tak szczegółowymi danymi, jak oni, więc mówię o swoim odczuciu – podkreśla w rozmowie z WP Kobieta.

Dorośli powinni wziąć sprawy w swoje ręce

Nauczyciele poczuli się po sobotniej konferencji jak "mięso armatnie" czy "króliki doświadczalne". Właśnie te określenia pojawiało się wielokrotnie w komentarzach w mediach społecznościowych. Izabela Adamska, która jest nauczycielką i ma dziecko w wieku szkolnym, przyznaje, że poczuła się bardzo lekceważona.

– Chciałabym, żeby potraktowano naszą grupę społeczną tak poważnie, jak chociażby górników i ich rodziny. Właśnie przebywam na zwolnieniu lekarskim, na szczęście to tylko przeziębienie. Boję się, wirusa traktuję bardzo poważnie. Tym bardziej, że mam męża w grupie podwyższonego ryzyka. Wczoraj dowiedziałam się, że moja koleżanka, również nauczycielka, ma koronawirusa. Staram się bardzo przestrzegać zasad bezpieczeństwa – podkreśla.

Jednak do protestu uczniowskiego podchodzi z dystansem. Nie jest ani za, ani przeciwko. Doskonale rozumie frustracje uczniów.

– Mam syna w 7 klasie i widzę, co się dzieje. On, jak i jego koledzy są bardzo mocno przeciążeni nauką, kartkówkami i sprawdzianami. Na ostatniej Radzie Rodziców poruszyłam ten temat, jednak bez echa ze strony nauczycieli. Większość rodziców potwierdziła moje spostrzeżenia. Mam wrażenie, że nauczyciele chcą "nałapać" jak najwięcej ocen, sama tego nie robię. Szanuję zdrowie uczniów. Niestety bardzo mocno to się na nich odbija. Nie dziwi mnie, że organizują protest. Nigdy nie jestem przeciwko uczniom. Szanuję ich decyzję i determinację – mówi nauczycielka Izabela Adamska.

W weekend pojawiła się również w mediach informacja o śmierci dwojga nauczycieli z powodu zakażenia koronawirusem. Pracownicy segmentu edukacji przede wszystkim odczuwają bezsilność. Anna Paterek od początku pandemii prowadzi lekcje w przyłbicy, jednak uczniowie zdejmują maseczki w klasie. Wie, że może im zalecać pozostawienie zasłoniętej twarzy, ale zaznacza, że "młodość charakteryzuje się fazą buntu".

– Nie będę przed moimi uczniami głupa udawać. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, a co dopiero podopiecznym, iż w samotnej drodze do szkoły mają mieć maseczki, a w zamkniętej klasie mogą je ściągnąć – wzdycha Anna.

Chociaż nie czuje się w szkole całkiem bezpieczna, nie popiera również protestu uczniowskiego. Według niej decyzja powinna zależeć od dyrekcji szkoły.

– To nie jest dobry krok, gdy młodzi ludzie chcą rozwiązywać konflikty "dorosłych". Nie odmawiam im rozsądku, ale bardziej doceniłabym noszenie maseczek. Myślę, że dyrektorzy powinni mieć prawo zadecydowania. Uczę młodzież w wieku 16-19 lat, klasy są małe i uważam, że można wprowadzić system stacjonarny w obowiązkowych maseczkach. Jednak gdy klasa jest liczniejsza, a dzieci powyżej 8. roku życia, sugerowałabym zdalne, ale takie z prawdziwego zdarzenia. Tak by nauczyciel widział uczniów – dodaje.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (328)