W tych miastach działała polska mafia
Morderstwa, kradzieże, wymuszenia, porwania, handel żywym towarem, narkotykami, nielegalny hazard... To nie obrazy z Sycylii, Neapolu, Nowego Jorku, czy Chicago... To rzeczywistość lat 90. i początku XXI wieku w wielu polskich miastach.
Ta opowieść narodziła się w Pruszkowie
29 maja 1990 roku na szosie katowickiej w miejscowości Siestrzeń z pędzącego samochodu wyrzucono ciała dwóch zastrzelonych mężczyzn - „Lulka” i „Słonia”. 6 lipca w motelu „George” przy tej samej trasie policja zorganizowała zasadzkę na sześciu pruszkowiaków, którzy próbowali wymusić okup za auto ukradzione pewnemu Polakowi z niemieckim paszportem. Towarzyszył mu policjant, udający ochroniarza. Gdy gangsterzy zaatakowali go, funkcjonariusz sięgnął po broń i wystrzelił. Tak zginął „Szarak”.
To dzięki „Lulkowi”, „Słoniowi” i „Szarakowi” nazwa „Pruszków” weszła do historii jako symbol polskiej mafii.
W strzelaninie w motelu „George” policja postrzeliła niejakiego „Parasola”. Rana uczyniła z wcześniej mało komu znanego bandziora legendę przestępczego świata.
„Parasol” znalazł się w gronie przywódców „Pruszkowa”. Obok niego stanęli: „Ali Baba”, „Kiełbasa”, „Pershing, „Wańka”, „Malizna”, „Kajtek”, „Krzysiek”, „Słowik”, „Bolo”, „Masa”.
Fortuna mafii powstała dzięki „przejmowaniu” nielegalnie sprowadzanego do Polski alkoholu. Gangsterzy uznali, że łatwiej okradać przemytników niż samemu parać się kontrabandą. Przestępcy byli wszechstronni, nie gardzili także porwaniami, zabójstwami na zlecenie, rozprowadzaniem narkotyków, produkcją amfetaminy i wymuszeniami.
Właśnie za to ostatnie przestępstwo zatrzymano w 1999 roku „Masę”. Gangster szybko okazał skruchę: rozpoczął współpracę z prokuraturą, a w 2002 roku uzyskał status świadka koronnego.
To dzięki „Masie” udało aresztować się cały „zarząd” pruszkowskiej mafii.
Wołomin rozpoczął bratobójczą wojnę
Historia polskiej mafii, to walka o wpływy i pieniądze dwóch najpotężniejszych grup przestępczych – „Pruszkowa” i „Wołomina”.
Tradycje „Wołomina” tkwią jeszcze w latach przedwojennych. Lokalni kieszonkowcy i włamywacze cieszyli się sławą we wszystkich zakładach karnych II Rzeczypospolitej. W PRL także mieli opinię elity.
Gdy zmienił się ustrój, zaczęli robić poważniejsze interesy. Pieniądze zdobywali najpierw, tak jak „Pruszków”, na nielegalnym alkoholu. Później, na kradzionych samochodach i haraczach.
Tak narodziła się nowa sława Wołomina: lokalna mafia, tworzona przez gangsterów z Wołomina, Marek i starej Pragi. Mafia ta, która w drugiej połowie lat 90. sięgnęła swoimi wpływami wschodniej Polski, toczyła, często krwawe, wojny z konkurentami.
„Dziad”, jeden z przywódców „Wołomina”, który wśród swoich rozlicznych biznesów miał też… zakład kamieniarski, wyliczył kiedyś, że na zmarłych tragicznie kamratach dorobił się niezłej sumki. „Dziad”, który postawił im ponad siedemdziesiąt nagrobków mawiał, że „wojna gangsterska w Warszawie, to był mały Wietnam.”
Stroną atakującą był zazwyczaj „Wołomin”. „Wariat”, starszy brat „Dziada”, próbował w latach 90. zastrzelić „Pershinga”. Zamach się nie udał, kule trafiły w kierowcę i ochroniarza „Pershinga” „Florka”.
„Pruszków” szukał odwetu. W 1998 roku „Wariat” zginął od kul pod sklepem nocnym w Warszawie. Wcześniej przez stolicę przetoczyła się fala wybuchów bomb podkładanych pod samochody i knajpy.
Walka mafiosów była brutalna. Nie cofano się przed niczym, także w porachunkach wewnętrznych. Marian Klepacki „Maniek”, szef „Wołomina”, był pierwszym gangsterem w Polsce, który porwał koledze dziecko.
Gdy „Maniek” zginął, w 1999 roku w restauracji „Gama” na warszawskiej Woli, schedę po nim przejął syn – „Młody Klepak”. Nie rządził długo – trzy lata po śmierci ojca sam został zastrzelony w Mikołajkach.
Dziś nie ma już wśród żywych prawie nikogo z wielkich szefów dawnego „Wołomina”. Ich następcy trafili za kratki.
Gang mokotowski strzelał nawet do dzieci
Rozbicie „Pruszkowa” i „Wołomina” (sceptycy zastanawiają się do dzisiaj, na ile rzeczywiście ostateczne) pozwoliło na „rozkwitnięcie” innych przestępczych inicjatyw. Jedną z najgroźniejszych był gang mokotowski, stworzony przez Andrzeja H. „Korka”, weterana mafii, działającego niegdyś pod skrzydłami „Pruszkowa”. Gang przez lata napadał na tiry, handlował bronią i narkotykami, prał brudne pieniądze. Bandyci napadali także na przedsiębiorców. Z „Mokotowem” związana była jedna z najokrutniejszych grup przestępczych w Warszawie – tzw. obcinacze palców. Jej członkowie mieli na koncie co najmniej 20 uprowadzeń dla okupu.
Szef „Mokotowa”, „Korek”, zaczął swe panowanie od spacyfikowania prób reaktywowania „Pruszkowa” i „Wołomina”. Zmarginalizował również kilka innych konkurencyjnych grup, w tym m.in. grupę żoliborską.
Mofioso walczył na dwa fronty. Musiał bowiem zwalczać też próbujących usamodzielnić się niektórych członków własnego gangu. Od kul jego prywatnego komanda dowodzonego przez niejakiego „Wojtasa” padli kolejno: Krzysztof K. „Benek” (wrzesień 2002), Tomasz P. „Tomson” (grudzień tego samego roku) oraz Anna S. i Piotr S. (styczeń 2003).
Gang mokotowski był wyjątkowo brutalny. Jak podał tygodnik „Przegląd” (nr z 11.04. 2004): „30 czerwca 2003 roku w Błoniu zastrzelono Piotra K. „Kwaśnego”, raniąc przy okazji jego pięcioletniego syna. Co prawda chłopca uratowano, jednak do końca życia nie pozbędzie się traumy wywołanej widokiem mordowanego ojca.”
Bandyci z Mokotowa za nic mieli też życie postronnych osób. W 2003 roku zginęła podczas strzelaniny, jaka wywiązała się między jej klientem a jego egzekutorem, właścicielka salonu fryzjerskiego w Pruszkowie. Kobieta była w czwartym miesiącu ciąży.
I nie była to jedyna przypadkowa i niewinna ofiara gangsterskich porachunków w Warszawie. Wedle cytowanego już wcześnie „Przeglądu”: „w całym 2003 roku w podobnych okolicznościach zginęły w stolicy cztery osoby.”
Tylko cud sprawił, że rok wcześniej nie zginął nikt z klientów warszawskiego „Klifa”, który także był miejscem strzelaniny.
Grupa mokotowska została rozbita przez policję w 2005 roku. Zatrzymano 17 osób.
Szczecin – w mafii nie ma kolegów
Tym kim dla „Pruszkowa” był „Pershing”, a dla „Wołomina” – „Dziad”, dla mafii w Szczecinie okazał się Marek M. „Oczko”. Do czasu skazania w 1999 roku na 13 lat więzienia, „Oczko” trząsł światem przestępczym Pomorza Zachodniego.
Szczecin przejął po interwencji „Pruszkowa”, w wyniku której władzę na tym terenie utracił Sylwester O., wcześniej dobry kumpel „Oczki”.
„Oczko” jako rezydent „Pruszkowa” kontrolował prawie wszystkie przestępcze interesy w północno-zachodniej Polsce. Grupa, którą kierował zajmowała się handlem narkotykami i ściąganiem haraczy, a także przerzutem kokainy.
Szacunek świata przestępczego zdobył, gdy wyszedł bez szwanku z tzw. sprawy gorzowskiej. Szczecinianin sprzedał przedsiębiorcy z Gorzowa Wielkopolskiego tira pełnego fałszywych papierosów – zamiast tytoniem wypełnione były trocinami. Gdy nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji, powstało poczucie, że jest tak wysoko postawiony, że całkowicie bezkarny.
Gangster prowadził także legalne interesy, będąc między innymi szefem przedsiębiorstwa produkującego wódkę „Kremlovskaja”.
Po aresztowaniu „Oczki” o schedę po nim walczyły gangi „Goryla” i „Picka”. Kulminacją sporu była strzelanina pod pubem „Hormon” w Szczecinie w sierpniu 2001 roku. W wyniku strzelaniny rannych zostało sześć osób. Nikt nie został zabity.
Gang „Goryla” wpadł, gdy na współpracę z prokuraturą zgodził się skruszony członek grupy – Daniel K. „Kulfon”.
Sam zaś „Oczko” po odsiedzeniu pierwszego wyroku, został aresztowany – w 2014 roku – powtórnie. Gangstera i jego kompana ujęli funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Obaj mężczyźni byli zamieszani w zabójstwo, do którego doszło w 1995 roku w poznańskim El Chico – salonie odnowy biologicznej dla panów.
„Oczko”, znany także jako „Prezes” i „Dyrektor” ma na swoim koncie także zlecenie zabójstwa Wiktora Fiszmana, rezydenta białoruskiej mafii w Polsce.
Trójmiasto – „Nikoś”: ofiara zemsty „Pruszkowa”?
Na rok przed pierwszym aresztowaniem „Oczki” pożegnał się z tym światem Nikodem S. „Nikoś” – najsłynniejszy gangster Trójmiasta.
Swoją karierę rozpoczął jeszcze w połowie lat 70. od przemytu kradzionych aut z Niemiec i Austrii do Polski. Szybko zdobył duże pieniądze, co pozwoliło mu, w latach 80., stać się sponsorem Lechii Gdańsk (w roku 1983 otrzymał za to tytuł „Zasłużonego dla Gdańska”).
W połowie lat 80. wyemigrował do Niemiec, gdzie nadal zajmował się przemytem samochodów. W 1989 roku został zatrzymany przez policję, a następnie skazany na 1 rok i 9 miesięcy więzienia. Karę odbywał w słynnym Moabicie. Uciekł stamtąd 4 grudnia 1989 roku, wychodząc spokojnie z więzienia po zamienieniu się ubraniami ze swoim bratem podczas widzenia w zakładzie karnym Berlin-Tegel.
Do Polski także wrócił nielegalnie – na początku lat 90. W 1992 roku wymknął się z policyjnej obławy w Krakowie, a w lecie tego samego roku uciekł z policyjnego konwoju w Warszawie. Ujęto go dopiero w lutym 1993 roku. Na wolność wyszedł po roku – „za dobre sprawowanie”.
W październiku 1996 roku przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku rozpoczął się proces „Nikosia”. Mężczyzna był oskarżony przez prokuraturę m.in. o kierowanie grupą przestępczą zajmującą się kradzieżami samochodów.
Niespełna 1,5 roku później, 24 kwietnia 1998 roku, „Nikoś” już nie żył. Zginął od kul w gdyńskiej agencji towarzyskiej „Las Vegas”. Zamaskowany mężczyzna ranił także jego przyjaciela Wojciecha K. „Kurę”.
Podejrzewa się, że śmierć Nikodema S. mogła być efektem jego konfliktu z członkami mafii pruszkowskiej. Potwierdził to w swoich zeznaniach świadek koronny Jarosław S. „Masa”. Inna z wersji mówiła o mafii rosyjskiej.
Podobno „Nikoś” z pominięciem wszystkich, także Rosjan, chciał bezpośrednio na własną rękę rozpocząć współpracę z Kolumbijczykami, w ustanowieniu stałych nowych szlaków dostaw kokainy do Europy.
Wrocław – filia „Krakowiaka”
We wrześniu 2000 roku doszło do rozbicia mafii we Wrocławiu. Policja aresztowała Leszka C., Rafała D. i Janusza S. Działania rozpracowujące gang trwały kilka miesięcy.
Szefem przestępczej grupy okazał się Leszek C. Zatrzymanego podejrzewano także o wymuszanie haraczy. Mężczyzna z pierwszą grupą inwalidzką znany był we Wrocławiu jako biznesmen i osoba powszechnie szanowana. Miał być powiązany z „Krakowiakiem”, szefem górnośląskiej mafii, prowadząc jego interesy na Dolnym Śląsku. Chodziło głównie o kradzieże samochodów, pobieranie haraczy oraz przemyt.
Rafałowi D. „Trolowi”, pierwszemu z kompanów Leszka C., zarzucono uczestnictwo w grupie przestępczej o charakterze zbrojnym, a także udział w strzelaninie w jednym z wrocławskich centrów handlowo-rekreacyjnych. Do strzelaniny doszło w lutym 2000 roku. W jej trakcie został ranny jeden mężczyzna, powiązany z gangiem złodziei samochodów. Do poszkodowanego oddano kilka strzałów z bliskiej odległości w obecności klientów centrum. Trzej napastnicy, w tym Rafał D., najpierw rozmawiali z Piotrem Ś, a później go postrzelili.
Trzeciemu z aresztowanych, Januszowi S. zarzucono nielegalne posiadanie broni oraz jej przechowywanie dla grup przestępczych.
Zarówno Rafał D. jak i Janusz S. oficjalnie byli bezrobotnymi. Pieniądze na życie uzyskiwali, jak zeznali, „dzięki dorywczym pracom”.
Katowice – Cosa Nostra na Śląsku
Janusz T. „Krakowiak”, szef górnośląskiej mafii, może mówić o dużym szczęściu. W przeciwieństwie do wielu kolegów, z którymi (albo obok których) zaczynał przed laty przestępczy proceder - żyje.
Gang „Krakowiaka”, powszechnie uznany za najbrutalniejszy w Polsce w latach 90., jako jedna z niewielu wówczas grup działał samodzielnie – bez zwierzchnictwa „Pruszkowa”, czy „Wołomina”. Wielu sądzi, ze to on (by zademonstrować niezależność?) stał za likwidacją rezydenta Pruszkowa na Śląsku Zbigniewa Sz. „Sajmona”. „Sajmon” został zastrzelony 4 marca 1999 roku w Katowicach.
Swoją przestępczą karierę Janusz T. rozpoczął jeszcze w latach 70. - od kradzieży przeszedł do napadów z bronią w ręku, rozbojów, a później nielegalnego handlu wódką. Był też zamieszany w handel pieniędzmi. W latach 80. przeniósł się z Krakowa na Śląsk, gdzie kontynuował przestępcze działania. Poszerzył także swoją działalność o przemyt kradzionych aut, wymuszanie haraczy i sprzedaż narkotyków.
Zasłynął wówczas szczególnym „nabożeństwem” do tradycji włoskiej mafii. Trzymał do chrztu dzieci swoich wspólników, podwładnym nakazywał składanie pocałunku na swojej dłoni. Niepokornych kazał natomiast ciągnąć po leśnych drogach za samochodem.
Bez wiedzy „Krakowiaka” na południu Polski nie dochodziło do żadnego większego napadu. Gangster wiedział o najdrobniejszych szczegółach przemytu narkotyków, broni i kobiet. Sam podejrzewany był o zlecenie co najmniej ośmiu zabójstw, w tym właściciela kantoru ze Stalowej Woli, małżeństwa z Sosnowca oraz mistrza kick-boxingu Andrzeja Firsta, który zginął 23 listopada 1996 roku.
Do rozbicia gangu przyczynił się Wiesław Cz. „Kastor”, były członek grupy, który jako świadek koronny pogrążył „Krakowiaka”.
Janusz T. w kwietniu 2009 roku został skazany przez Sąd Apelacyjny w Katowicach na 12 lat więzienia.
Poznań – miasto pechowych gangsterów
W latach 90. mafia nie ominęła i Poznania. Bossem tutejszych gangsterów był Zbigniew B. „Makowiec”. Ten ślusarz-spawacz z zawodu już w latach 80. był najbardziej znanym w stolicy Wielkopolski cinkciarzem.
Gdy pojawiły się pierwsze kantory, cinkciarze stracili pracę. „Makowiec” potrafił jednak znaleźć się w nowej rzeczywistości. Ze swoimi młodymi „żołnierzami” zaczął kontrolować większość wymuszanych w Poznaniu okupów, kradzieży aut, włamań i napadów. Do przestępczej działalności wciągnął dwóch synów – Marcina i Macieja, a także żonę Iwonę B., która w Poznaniu prowadziła lombard.
Policja dwukrotnie zatrzymywała „Makowca”. Po raz pierwszy, gdy poszukiwano go w sprawie kradzieży kilkudziesięciu samochodów, funkcjonariusze wyciągali go z… psiej budy, gdzie szukał przed nimi schronienia.
Po raz drugi „Makowca” zatrzymano w 2005 roku. Boss poznańskiej mafii trafił do aresztu, a następnie do sądu, który skazał go na 15 lat za zlecenie zabójstwa w kawiarni w centrum Poznania.
Zbrodnia, której zleceniodawcą był „Makowiec” wydarzyła się zimą 1995 roku. Do siedzącego w kawiarni mężczyzny podszedł płatny zabójca „Izraelczyk”. Gangster strzelił mężczyźnie trzy razy w głowę po czym uciekł z lokalu. Na ulicy wpadł wprost na… patrol policji.
Śledczy ustalili, że zabójstwo zlecił „Makowiec”. „Izraelczyk” miał zabić niejakiego „Świętego”, który dwa miesiące wcześniej porwał syna bossa poznańskiej mafii. Tyle, że płatny zabójca pomylił się. Mimo, że dysponował zdjęciem „Świętego”, zastrzelił kogo innego. Podobno z powodu… wady wzroku.
Jak było tak było. Ostatecznie „Izraelczyk” wylądował z wyrokiem dożywocia w więzieniu, w którym po kilku miesiącach zmarł.
Za kratki trafił w końcu i „Makowiec”. Przebywa tam do dzisiaj.
Grupa „Makowca” nie była jedynym liczącym się gangiem w Poznaniu. Centralne Biuro Śledcze rozbiło tu m.in. gang sutenerów, który wciągnął do współpracy około 50 taksówkarzy. Ich zadaniem było dowożenie zamożnych klientów do luksusowych agencji towarzyskich w mieście. Rekordzista zarobił na prowizjach 150 tysięcy złotych.
Lublin – od „Pruszkowa” do „Mokotowa”
Na przeciwległym krańcu Polski – w Lublinie – także swego czasu było głośno o mafii. Grupa kierowana przez Waldemara S. a potem przez Romana S. w latach 90. działała z ramienia „Pruszkowa”, a po roku 2000 trafiła pod skrzydła gangu mokotowskiego.
Mafia lubelska handlowała narkotykami dostarczanymi z Warszawy, wymuszała haracze, a także rabowała konkurentów z innych gangów.
Jak podała 21 lipca 2014 roku TVP Info: „W 2011 roku, za sprawą zeznań jednego z członków przestępczego półświatka, Waldemar S. został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze.” Gangster nie przebywał długo za kratkami. Według TVP Info: „W uzasadnieniu znalazło się stwierdzenie, że materiał dowodowy jest co prawda mocny, ale trudno mówić o tym, że zachodzi obawa matactwa, czy ukrywania się, bo podejrzany został zatrzymany w miejscu zameldowania i regularnie płaci alimenty. Sąd nie zastosował żadnych sankcji wobec gangstera, który został zwolniony do domu.”
Gdy prokuratura złożyła zażalenie na tę decyzję, a sąd okręgowy uznał racje śledczych. policjanci od razu pojechali zatrzymać przestępcę. Nie zastali go jednak pod wskazanym adresem. Wkrótce ustalon, że w dniu, w którym zapadła decyzja o areszcie, Waldemar S. zadzwonił do sekretariatu sądu i uzyskał informację o zatwierdzonym już zatrzymaniu. Gangster uciekł do Niemiec. Policja ujęła go w czerwcu 2013 roku, w Katowicach.
Za kratki trafił też Roman S., który w 2006 roku zajął miejsce Waldemara S. w gangu lubelskim. Miał on rozległe kontakty w polskim podziemiu kryminalnym i cieszył się dużym szacunkiem i poważaniem. Był rozjemcą między mniejszymi grupami przestępczymi z województwa lubelskiego. Działalności S. patronowała grupa mokotowska, którą na tym terenie reprezentował jego kumpel Janusz P. „Jacek”.
Białystok – poligon dla „Młodego Wołomina”
Północno-wschodnie rubieże III Rzeczypospolitej upodobali sobie młodzi gangsterzy z kolejnej generacji „Wołomina”. W 2010 roku Centralne Biuro Śledcze wraz z funkcjonariuszami Wydziału Specjalnego zatrzymało przestępcę o pseudonimie „Banan”. Jak się okazało mężczyzna należał do grupy, która ma na koncie m.in. brutalny napad na właściciela kantoru w Białymstoku oraz człowieka, który zajmował się kontrabandą papierosów. Ofiary „Młodego Wołomina” były zastraszane bronią, brutalnie bite i torturowane. Jednej z ofiar gangsterzy nacięli palce.
Przestępcy pochodzący z Białegostoku byli wcześniej karani za rozboje. Starszy z nich był także zamieszany w głośną w latach 2001-2002 serię napadów na urzędy pocztowe w stolicy Podlasia.
Białystok to jednak nie tylko „Młody Wołomin”. W maju 2015 roku głośna była sprawa zatrzymania znanego biznesmena Mirosława C. Ten białostocki przedsiębiorca był, według prokuratury, szefem grupy przestępczej, która wyłudziła ze SKOK Wołomin 97.510.000 złotych. Wraz z C. zatrzymano także kilka innych osób. Zdarzenia objęte zarzutami dotyczyły lat 2009-2013.
Podejrzanym grozi kara od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Śledztwo jest w toku, a sprawa, jak informuje białostocka prokuratura, ma charakter rozwojowy.
Zatrzymanie w 2015 roku nie było pierwszym prawnym problemem Mirosława C. W 2002 roku został on aresztowany na trzy miesiące. Prokuratura zarzuciła mu oszustwo na szkodę własnej firmy, przekraczające 7,6 mln zł.
Bydgoszcz – tu gangsterzy tracą nogi
Stolica Kujaw zyskała sobie w roku 1999 przydomek „wybuchowej”. Stało się tak za sprawą zamachu na Waldemara W., bydgoskiego gangstera o pseudonimie „Książę”. Ten groźny przestępca od początku lat 90. wymuszał w Bydgoszczy haracze i egzekwował długi. Jego grupa wyłudzała też kredyty i towary.
Feralnej nocy 1999 roku, gdy wsiadł do swojego mercedesa zaparkowanego przy ulicy Dworcowej i przekręcił kluczyk w stacyjce, nastąpiła eksplozja. Wybuch oderwał W. obie nogi. Wydawało się, że „Książę” zginął…
Tak jednak nie było. Lekarze wyciągnęli go spod kosy amputując resztki obu nóg.
Do drugiego zamachu na życie Waldemara W. doszło jeszcze w tym samym, 1999, roku. Opuszczającego windę bossa zasłonił własnym ciałem ochroniarz. Zginął na miejscu.
„Książę” wyszedł z życiem także z trzeciego zamachu, którego sprawcą okazał się ćpun, który nie potrafił nawet dobrze wycelować broni w bossa bydgoskiej mafii.
O zlecenie wszystkich trzech zamachów obwiniano Henryka M. “Lewatywę”, którego ambicją było przejęcie władzy w mieście po “Księciu”. On sam zresztą też nie miał spokojnego życia. Kilkakrotnie rywale próbowali się go pozbyć. Raz nawet strzelając do niego w dniu jego ślubu…
„Lewatywa” nie był szanowany w bydgoskim półświatku. W latach 90. musiał opłacać się mafii pruszkowskiej. Płacił jej haracz za „ochronę” nad swoją pośredniczącą w handlu autami firmą.
„Lewatywa” zakończył przestępczą karierę w roku 2003, gdy został aresztowany i oskarżony o współudział w zamachu na Piotra Karpowicza, dyrektora bydgoskiego oddziału PZU.
A „Książę”? Wkrótce po trzecim zamachu na swoje życie trafił do aresztu za wymuszanie haraczy. Już za kratkami został też skazany za gwałt, jakiego dopuścił się w pierwszej połowie lat 90.
Łódź – porachunki w „Ośmiornicy”
Kto nie słyszał o „Ośmiornicy”? W latach 90. była odpowiedzialna w Łodzi za liczne oszustwa podatkowe, rozboje, porwania, a nawet zabójstwa.
„Ośmiornica” narodziła się w 1993 roku z inicjatywy Ireneusza J. „Grubego Irka”. Ten specjalista od ściągania haraczy kierował mafią razem z Tadeuszem M. „Tatą”, Mariuszem K. oraz Krzysztofem J. „Jędrzejem”.
W czasach świetności, „ośmiornica” liczyła ponad 200 członków. Gangsterzy zajmowali się przede wszystkim przestępstwami gospodarczymi, m.in. wyłudzaniem odszkodowań.
Grupa była doskonale zorganizowana, próbowała też wdrożyć w Polsce rozwiązania mafijne prosto z Włoch.
Jak podał 8 października 2015 roku portal Today: „Wzorując się na włoskich metodach, gangsterzy utworzyli swoje zbrojne ramię. Jego członkowie zajmowali się haraczami, odbieraniem długów, porwaniami biznesmenów dla okupu (np. z Konstantynowa Łódzkiego, Opoczna, Łowicza), ale także dokonywaniem zabójstw.”
Na początku 1997 roku „Gruby Irek” zaczął rywalizować o przywództwo w grupie z „Tatą”. W tym czasie grupa łódzka współpracowała ściśle z „Pruszkowem” przy kradzieży tirów ze spirytusem „Royal”. Nie była to równorzędna współpraca: większość zysku z łupów trafiało do „Pruszkowa”, Łódź musiała zadowalać się ochłapami.
Ireneusz J., za którym stał „Pruszków” naraził się swoim łódzkim partnerom. Zebrali oni 30 tysięcy dolarów, by posłać go „do piachu”. Udało się to dopiero za trzecim razem, w Wigilię roku 1997. Ireneusz J. spotkał się wtedy z rywalami w pizzerii „Trio”. Miało tu dojść do pojednania. Gangsterzy wręczyli sobie nawet prezenty. „Gruby Irek” dostał książkę „Żydzi” Andrzeja Żbikowskiego z dopiskiem: „proszę uważnie przeczytać”.
Kilkanaście minut później wsiadł do swojego mercedesa. Do kolegów już nie wrócił. Zginął od kuli „Paszy”, płatnego ukraińskiego mordercy.
Po zabójstwie swoje porządki w mafii zaczął wprowadzać Tadeusz M. „Tato” i jego kompani nie długo cieszyli się jednak z władzy. W czerwcu 1999 roku łódzka „ośmiornica” została rozbita przez policję.
Olsztyn – mafiosi dorabiali porwaniami biznesmenów
Dwa lata później, w 2001 roku, rozbito także mafię w Olsztynie. W latach 90. gangsterzy opanowali olsztyński rynek narkotyków, kradzionych samochodów, haraczy.
W roku 2000 stali się sławni po serii krwawych zamachów i porwań biznesmenów. To był finał bratobójczej walki dwóch grup – Grzegorza M. „Marchewy” i Krzysztofa J. z siłami Piotra M. „Trolla” i Jarosława R. „Orzełka”.
Jak podała „Gazeta Olsztyńska”: „4 stycznia 2001 roku, gdy policja odbiła, w Kosowie Lackim na Mazowszu, ostatniego z porwanych olsztyńskich biznesmenów, zaczęły się pierwsze aresztowania mafiosów.”
„Marchewa” został skazany podwójnie. 5,5 roku więzienia dostał za próbę wymuszenia haraczu, a 12 lat za zlecenie zabójstwa swojego konkurenta Jarosława R. „Orzełka”.
„Orzełek” także zaliczył 12-letni wyrok – za zlecenie zabójstwa „Marchewy”.
Krzysztof R., kumpel „Marchewy”, skazany został na 5,5 roku więzienia za haracze. W trakcie przerwy w karze zdołał uciec za granicę. Był poszukiwany listem gończym. Dwa razy został zatrzymany we Włoszech, ostatnio w 2009 roku, ale Polsce go nie wydano.
Piotr M. „Troll” zaliczył najwyższy wyrok – dostał 13 lat więzienia za udział w porwaniach biznesmenów i 25 lat za udział w wojnie gangów. Ten przestępca trafił do zakładu karnego w Iławie.
25 lat zasądzono także Andrzejowi Z. „Gajowemu”, za usiłowanie zabójstwa „Marchewy”, do którego strzelał 2 października 2000 roku w Starych Jabłonkach. 12 lat dostał „Gajowy” za udział w porwaniach biznesmenów.
Świdnica – bokserzy i policjanci
Polska mafia to nie tylko „historyczne” grupy z Pruszkowa i Wołomina i gangi w wielkich miastach. Liczące się grupy działały także w znacznie mniejszych, i bez „tradycji”, ośrodkach.
Przykładem może być tu Świdnica i działający tam „Świdnicki gang bokserów” – największa swego czasu zorganizowana grupa przestępcza na Dolnym Śląsku, założona przez dwóch znanych miejscowych bokserów – Stanisława S „Kaptura” i Piotra T.. Gang powstał w 1998 roku i początkowo zajmował się wpływami w agencji towarzyskiej w Świdnicy. Później grupa zajęła się dostawą narkotyków do Holandii, prostytucją, lichwą, handlem bronią, napadami i rozbojami.
Gang wpadł w 2003 roku podczas transakcji będącej prowokacją austriackich służb specjalnych w Wiedniu. W procesie, który nastąpił po wpadce było oskarżonych ponad 100 osób, w tym 8 policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy.
W 2009 roku szefowie gangu opuścili areszt i od tego czasu są na wolności. Spowodowane to było błędem jednego z adwokatów, który wysyłał na rozprawy nieuprawnionego do tego aplikanta. Szef gangu otrzymał także odszkodowanie w wysokości 13 tysięcy złotych.
W pięć lat później, w 2013 roku, wrocławscy śledczy zlikwidowali działającą na terenie Świdnicy nielegalną fabrykę broni. Broń była tu produkowana pod nadzorem drugiego gangu świdnickiego, który był powiązany z gangiem świdnickich bokserów. W tej sprawie zatrzymano 26 osób.
Witold Chrzanowski