Wolność, którą zabrało mi równouprawnienie, czyli luksus bycia matką
Myślę o tym od dnia, w którym na świat przyszła moja córka. Zwłaszcza teraz, w wakacje, których po raz kolejny nie mogę z nią spędzać. Myślę o tym, że nie mam prawa wyboru. Jako wolny człowiek nie mam prawa po prostu być matką.
Dużo się mówi o prawie do aborcji, o kuciu dziur w szklanym suficie, o zrównaniu zarobków kobiet i mężczyzn, o parytetach, wysyła się dziewczyny na politechniki i aktywizuje zawodowo kobiety po 50. Tylko o tych matkach cicho. A jak jedna powie, że lubi siedzieć w domu, w garach, pośród brudnych pieluch, że się spełnia w tym całym macierzyńskim bajzlu, że mogłaby tak codziennie, to zaraz słyszy – z każdej strony – że głupia, pozbawiona ambicji, zaślepiona przez hormony. No i że pożałuje, bo przecież dzieci kiedyś z gniazda wyfruną, a ona zostanie sama. Chociaż nie, to, że sama, to jeszcze pół biedy, najgorsze jest to, że zostanie bez szans na zawodową karierę, zagraniczne stypendia i rozwój osobisty. I bez prawa do rozsądnej emerytury, co zresztą ostatnio postanowił zmienić PiS.
A mnie – i nie jestem w tym podejściu do życia osamotniona – jako człowieka najbardziej rozwija właśnie to, że jestem matką. Najbardziej natomiast smuci, kiedy słyszę od innych matek: "gdybym nie musiała, nie pracowałabym, tak bardzo doskwiera mi fakt, że dzień w dzień tracę 10 godzin z życia moich dzieci". 10 długich godzin - godzina dojazdu do pracy, godzina jazdy z powrotem, i osiem godzin za biurkiem.
Ja też wolałabym nie pracować, w zamian za to mieć czas na wychowywanie – a nie hodowanie – dziecka, na wakacje nie wywozić córki do dziadków. Ale żadnej z nas nie dano wyboru.
Coś poszło nie tak
Znam wiele takich jak ja. Mamy skończone studia, znamy języki obce, zarabiamy przyzwoicie, podróżujemy, jesteśmy życiowo zaradne, jesteśmy świadomymi kobietami. I codziennie walczymy z poczuciem winy, albo poczuciem bezsensu, w które to zresztą czasem wpędza nas to pierwsze. Bo coś poszło nie tak, ktoś o czymś nie pomyślał. Pośród równościowych postulatów wznoszonych przez feministki – które dla jasności z całego serca popieram – gdzieś zabrnięto za daleko. Przyznano nam prawo do wszystkiego, ale odebrano prawo do godnego wychowywania dzieci. Tak po prostu, do tego, by być zwykłymi i oddanymi matkami.
Najpierw jest powrót na rynek. Lepiej po macierzyńskim, bo przecież za wychowawczy nikt nie płaci. Prawo wyboru odebrane po raz pierwszy. Sytuacja w rodzaju "wszystko albo nic" nie daje przecież zbyt wielu możliwości manewru. Potem próba nagięcia godzin i warunków pracy do potrzeb małego dziecka i własnej chęci zaspokojenia ich. Rzadko kiedy ma się dwa w jednym – elastyczny czas pracy i wyrozumiałego szefa. Raczej trzeba wybrać – wracasz i wchodzisz w to na 100 procent albo w drugą stronę - wychodzisz, również na 100 procent. Tylko że przecież wyjść nie ma do czego, bo matkom "tylko za wychowywanie dzieci" się nie płaci. Prawo wyboru odebrane po raz drugi.
Dalej jest niewiele lepiej, może o tyle że maluch rośnie i pewne rzeczy można mu wytłumaczyć. Na przykład to, że pracować trzeba, bo przecież inaczej nie będzie w domu pieniędzy, nie będzie za co jeść, ubrać się, a może nawet i gdzie mieszkać. Pieniędzmi już wtedy zaczynamy tłumaczyć świat. Do tego dochodzi codzienny pośpiech, stres, kiedy trzeba wziąć wolne, bo dzieci przecież chorują, czasem trzeba z nimi iść na szczepienie albo bilans. Teoretycznie w skali roku – o ile pracuje się na etacie – można z malcem na zwolnieniu spędzić 60 dni. Tylko praktycznie w pracy będą krzywo patrzeć, bo "znów cię nie ma". No i wakacje, te cholerne wakacje, podczas których nie wiadomo co z tym dzieckiem zrobić. I to, że do domu wraca się często zbyt zmęczoną, żeby dać z siebie jeszcze cokolwiek rodzinie. A ja to robić lubię. Nie dlatego, że ktoś mnie do czegoś zmusza czy czegoś ode mnie oczekuje. Dlatego, że mam taką potrzebę. I dlatego, że troska o najbliższych sprawia mi przyjemność. Tak po prostu, po ludzku.
Wakacje dla dzieci
To tylko kropla w morzu macierzyńskiej codzienności. Codziennie jest mi z jej powodu przykro, najbardziej latem, właśnie podczas wakacji. Wtedy, kiedy prawo wyboru zostaje matkom odebrane po raz kolejny – jak to się stało, że zadbano, by dzieci w wakacje mogły odpocząć od przedszkola i szkoły i za jednym zamachem pozbawiono je możliwości regenerowania sił u boku rodziców? Czy z racji posiadania dziecka ktokolwiek z rodziców ma prawo do urlopu dłuższego niż dwu- lub maksymalnie trzytygodniowy? Czy państwo ma im cokolwiek do zaoferowania?
Jakiś czas temu alarmowano w kraju: "500 plus obniża aktywności zawodową kobiet". Ekonomiści pisali o tym, że program trzeba zmienić, że tak nie wolno, że kobiety na rynku pracy muszą być obecne, nie tylko z racji tego, że są – zwłaszcza matki, z racji na swoje ogromne zdyscyplinowanie – wartościowymi pracownikami, ale też dlatego, że nie pracując, skazują się na głodową emeryturę albo jej zasadniczy brak. Nikt nie pomyślał o tym dlaczego tak się dzieje? Dlaczego efekt flagowego programu socjalnego PiS jest właśnie taki? Nie jesteśmy leniwe, o nie. I nie wierzę, że kobiety rezygnowałyby z pracy, gdyby – jako matki – nie miały ku temu powodu. Część pewnie nie miała siły walczyć z umiarkowanie wyrozumiałym szefem, część nie dawała sobie rady z ogarnięciem codzienności dwóch rzeczywistości – zawodowej i macierzyńskiej, a część najzwyczajniej w świecie wolała zostać w domu z dziećmi. 500 plus spadło im z nieba i pozwoliło spełnić potrzebę bycia przede wszystkim matką. Mam jedno dziecko, wiem jak bardzo zrewolucjonizowało mój świat i cały układ dnia. Wiem, jak czasem trudno mi poskładać wszystkie elementy codzienności do kupy. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile wysiłku ta codzienność kosztuje pracującą matkę dwójki, trójki czy czwórki dzieci.
500 plus ułatwiło sprawę, ale nie wywołało nowego zjawiska. Wcześniej Polki też z pracy rezygnowały, tylko trochę rzadziej, bo bez podobnego zabezpieczenia. I bez szumu. Decydowały się raczej na to, by być na utrzymaniu męża – jeśli go miały, byle tylko mieć odpowiednio dużo czasu dla swoich dzieci. Znałam kiedyś kobietę, która zadziałała dokładnie w ten sposób – gdy jej dwie córki miały po ledwie kilka lat, odeszła z bezpiecznej posady na etacie. Tak bardzo dokuczało jej poczucie, że coś ważnego mija ją każdego dnia. Udało się, bo miała męża, który przyzwoicie zarabiał. A ona sama, kilka lat później, pewna, że dopilnowała najważniejszych dla niej kwestii związanych z macierzyństwem, skutecznie wróciła na rynek pracy.
Matki nie są w modzie
Nie każda tego chce. To jasne. Nie każda w roli matki się odnajduje, a co dopiero w roli wyłącznie matki. Ten tekst nie jest ani o nich, ani do nich. One prawo wyboru mają. Dawno już przestaliśmy oczekiwać, że kobieta poświęci własne ambicje dla dobra domowego ogniska. I bardzo dobrze, tyle, że szala przesunęła się w drugą stronę. Dlatego ja dziś piszę o tych, dla których dzieci są całym światem a państwo – zamiast się z tego cieszyć, dopingować i wspierać – wszak nadal mamy nędzny przyrost demograficzny – na siłę je aktywizuje, wciska na rynek pracy, na którym wcale nie chcą być. Podobno typy macierzyńskie tak już mają - potomstwo to ich cały świat. Ja takim typem jestem. No, ale tu znów wyboru nie mam. W polityce socjalnej, która w Polsce działa na poziomie miernym, nie przewidziano pensji za "siedzenie w domu z dzieckiem". A szkoda. Przydałaby się, choć na jakiś czas. Być może rodziłybyśmy te dzieci chętniej, gdyby stworzono nam w końcu taki świat, w którym będziemy mogły je wychować. My, nie nasze matki czy opłacone opiekunki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl