Zaskakująca akcja. Niewydolność polskiej ochrony zdrowia komentują studenci
Do nietypowej sytuacji doszło w Katowicach, gdzie studenci Śląskiego Uniwersytetu Medycznego postanowili pokazać skalę problemu. Ze względu na uciążliwą epidemię koronawirusa, służba zdrowia pracuje ostatkiem sił. Dlatego też wspomniani studenci, chcąc nagłośnić fatalną sytuację polskich medyków, zorganizowali akcję o nazwie ISKRA.
Sytuacja związana z epidemią pogarsza się, co widać codziennie, patrząc na statystyki nowych zakażeń. Jednak najbardziej dramatyczne informacje docierają z samych szpitali walczących z koronawirusem. Brakuje praktycznie wszystkiego, od specjalistów po medyczny sprzęt. Lekarze razem z pielęgniarkami pracują ostatkiem sił. W związku z tymi wydarzeniami, studenci Śląskiego Uniwersytetu Medycznego zdecydowali się na organizację zaskakującej akcji.
Czym jest akcja ISKRA?
W poniedziałek (2 listopada) studenci wzięli ze sobą znicze i zapalali je pod szpitalami, a następnie udali się na cmentarz przy bazylice franciszkanów. Oprócz zniczy pojawiły się także transparenty z wymownymi hasłami: Żył lat 36. Zmarł w szpitalu, bo nie było anestezjologa. Ochrona zdrowia zmarła tragicznie przez zaniedbania rządu. Żył lat 54. Zmarł tragicznie, bo nie było wolnych łóżek.
Zobacz także:
Akcja ISKRA ma za zadanie uświadomienie całemu społeczeństwu, że służba zdrowia jest naprawdę w poważnym kryzysie. Sprawa dotycząca brakujących łóżek oraz sprzętu medycznego, choć wydaje się nieprawdopodobna w XXI wieku, to niestety okazuje się bolesna i tragiczna, czego dowodem jest jedna z pierwszych historii przytoczona przez jedną z organizatorek akcji:
Na wymaz przyszło dzisiaj do nas trzech ratowników. Po krótkiej rozmowie na temat stanu naszej ochrony zdrowia jeden z nich opowiedział historię z wczorajszego dyżuru: Jeździliśmy kilka godzin karetką z pielęgniarką COVID(+) jako pacjentem. Po otrzymaniu pozytywnego wyniku wymazu kazano jej i tak przyjść na dyżur z powodu braków kadrowych. Następnego dnia po dyżurze zaczęła się źle czuć, miała wysoką gorączkę i duszność. Zadzwoniła po pogotowie. Przyjechaliśmy. Miała saturację 58%. Jeździliśmy tyle czasu bo nigdzie w szpitalu nie było dla niej miejsca. Wreszcie jej macierzysty szpital zlitował się nad swoim pracownikiem i została tam przyjęta na leczenie.