Żona Jerzego Urbana: "Odczepcie się od Żyły i jego kochanki! Nie każdemu życie układa się tak samo"
- Dobrego małżeństwa się nie da rozbić, ono przetrzyma kochankę. Za to gdy w związku jest źle, a facet spotka na swej drodze kobietę interesującą, to jest to naturalna kolej rzeczy, że się zakocha i zapragnie sobie ułożyć życie na nowo - mówi w rozmowie z redakcją WP Kobieta, Małgorzata Daniszewska, żona Jerzego Urbana.
Piotr Żyła jest aktualnie obiektem ataków za to, że zostawił żonę. Justynie Żyle wszyscy współczują. Nikt nie zastanawia się, co czuje i kim jest "ta druga". O tym, dlaczego nikt nie zrozumie zdradzonej żony lepiej niż kochanka, rozmawiamy z żoną Jerzego Urbana, Małgorzatą Daniszewską, która 30 lat temu odbiła go innej kobiecie, a dziś jest szczęśliwą i spełnioną kobietą.
Ewa Bukowiecka-Janik, redakcja WP Kobieta: Kiedy poznała pani swojego obecnego męża, Jerzego Urbana, był żonaty. Nie miała pani oporów, by się z nim wiązać?
Małgorzata Daniszewska: Nie miałam wyboru. Kiedy się poznaliśmy, to było jak rażenie piorunem. Zakochaliśmy się w sobie i nie mieliśmy wyjścia.
Długo pani była jego kochanką?
Krótko, szybko poszło. Po dwóch albo trzech miesiącach już razem mieszkaliśmy. Jurek szybko zdecydował, że chce się rozwieść. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie, gdy powiedział mi, że on ją wymazał z pamięci.
Dlaczego? Nie byli dobrym małżeństwem?
Wydawało się, że byli. Na to przyjęcie, na którym się poznaliśmy, przyszedł z nią. Ale nasza znajomość, nowe uczucie, szybko zweryfikowało rzeczywistość. Czasem się musi coś wydarzyć w życiu, żeby dotarła do nas prawda.
Co na to jego była żona?
Mówimy czasem, że nie była przesadnie zadowolona. I wcale jej się nie dziwię. Dobrze wiem, co czuła.
Jak to?
Mój pierwszy mąż mnie zdradzał. Pracowałam w Szwecji i gdy tylko wyjechałam, od razu znalazł sobie zastępstwo. On był z natury łajdakiem. Ale ja jestem zwolenniczką ruchów tektonicznych w małżeństwie. Życie jest jedno i trzeba je wykorzystać na maksa. A nie męczyć się z jakąś lafiryndą, z którą się człowiek kłóci i jest mu źle w łóżku. Zresztą przyczyn rozstań i zdradzania się jest mnóstwo. Kochanki są, były i będą. To normalne kobiety. Nie każdemu życie układa się tak samo.
I tyle? Nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za rozbicie rodziny?
Dobrego małżeństwa się nie da rozbić. Dobre małżeństwo przetrzyma kochankę. Ale gdy w związku jest źle, nie ma miłości, a facet spotka na swej drodze kobietę interesującą i pociągającą, to jest to naturalna kolej rzeczy, że się zakocha i zapragnie sobie ułożyć życie na nowo.
Tak pani wtedy myślała? O kochankach swojego pierwszego męża?
Wie pani co, ja swego czasu pisałam wiersze, czy jak mówiła Agnieszka Osiecka, kuplety. Napisałam kiedyś jeden, który ma tytuł "Piosenka o prawdziwej przyjaźni". Jego refren brzmi: "Żony moich narzeczonych / Przyjaciółki zbierane od lat / Żony wszystkich moich mężczyzn / Powkładane do pamięci szaf / Nikt was nie zna tak dobrze jak ja". Nazywam je przyjaciółkami, bo uważam, że prawdziwa przyjaźń jest tylko wtedy, gdy naprawdę rozumie się drugą osobę. Ja będąc kiedyś zdradzaną, naprawdę rozumiem, co czują żony, które ich mężowie zdradzali ze mną. Między małżeństwami byłam 10 lat sama i w tym okresie życia byłam kochanką wielu mężczyzn. Raz na krótko, innym razem na dłużej. Różnie bywało. Ale za każdym razem przyczyną tego, że moi mężczyźni chcieli zdradzać żony było to, że ich małżeństwa nie były udane.
I nigdy nie miała pani wyrzutów sumienia?
Nie przypominam sobie.
Wie pani, że mówiąc to, wkłada pani kij w mrowisko? Zdrada jest przez nas, Polaków, traktowana śmiertelnie poważnie. Widać to chociażby po reakcji internautów na rozstanie Żyłów. Skoczek zostawił żonę i dzieci dla kochanki.
Ja jestem ze swoim mężem ponad 30 lat. Co by było, gdybym wycofała się z tej znajomości przez wyrzuty sumienia? Postawa żony, gdy jest zdradzana, też wiele o niej mówi. Po co facet ma wracać do baby, która urządza histerię, gdy okazuje się, że została porzucona? Poza tym jest taka teza: nie ma mężczyzn niewiernych, są tylko źle pilnowani.
I nie ma pani obaw, że źle pani pilnuje pana Jerzego?
Na szczęście mój mąż jest już taki stary, że żadna mi nie zagraża. Chociaż ostatnio odchudził się i zaczął się stroić. Więc pytam: "Kochanie, czy ty nie masz przypadkiem jakiejś d.py na mieście?"
Co odpowiedział?
"Gosia, może nawet mam, ale nie pamiętam".
Rozumiem pani podejście teraz, ale hipotetycznie – gdyby poznali się państwo wcześniej, nie obawiałaby się pani?
Nie wiem, nie wiem, jak by było. My się bardzo kochamy, więc wierzę, że obeszłoby się bez zdrad. Choć uważam, że do skoków w bok mają tendencję wszyscy, tyle, że tylko dobre małżeństwa są w stanie to przetrwać.
Wybaczyłaby pani? Pierwszego męża nazwała pani łajdakiem.
Ale ja tego łajdaka bardzo lubiłam i po rozwodzie przyjaźniliśmy się do końca jego życia.
Podpisałaby się pani pod apelem do ludzi, by odczepili się od Żyły i jego kochanki?
Oczywiście, niech się odczepią! Wpieprzanie się w czyjeś życie to jest osobna, obrzydliwa historia. A to wszystko są delikatne kwestie. Może Żyła przestał kochać swoją żonę, kto wie, co się działo. Z pewnością i ona, i jego kochanka powinny zadbać o to, by mógł mieć normalny kontakt z dziećmi. Żeby one jak najmniej cierpiały.
A dlaczego one mają o to dbać? A nie on?
On też. Ale i żona i kochanka powinny mu to umożliwić. A to jak on się zachowa to też już inna sprawa.
A nie wydaje się pani, że lincz za odchodzenie do kochanki to jest zjawisko? Że mamy w mentalności coś takiego, że nie dajemy kochance prawa do szczęścia i życia? Kiedy okazało się, że Maciej Stuhr ma "inną" wybuchł skandal, tym bardziej, że z poprzednią ma dziecko.
Dzieci nie mogą być łańcuchem u szyi. Skoro psów nie można trzymać na uwięzi, to tym bardziej mężów. Z dziećmi trzeba rozmawiać. Linczowanie kochanek świadczy o wyjątkowej niedojrzałości. To jest odmawianie ludziom szczęścia w imię bezsensownej konsekwencji. Odmawianie ludziom prawa do tego, że można się zakochać i zmienić zdanie. Powiedzieć – przepraszam, myliłem się.
Psychologowie dużo mówią o tym, że związek warto próbować ratować. Rozmawiać, iść na terapię.
Ratować tak, ale jeśli ratowanie oznacza rezygnację z prawdziwego uczucia do kochanki, to mam wątpliwości. Ludzie zapominają, że jest jedno życie. I jak sobie założymy kajdany to życie stanie się udręką. Wielu w imię świętego spokoju rezygnuje ze szczęścia i uświadamia sobie to dopiero na starość. Gdy jesteśmy w sile wieku, to ten kiepski związek bez miłości nawet da się przeżyć, ale proszę sobie wyobrazić, jak upierdliwe musi być życie z człowiekiem, którego się nie kocha na starość. Kiedy już nic poza tym drugim człowiekiem nam nie zostaje. Podtrzymywanie takich związków to jest dom starców, a nie miłość. To jest szykowanie się do umierania. Ja jestem zwolenniczką eksperymentowania ze swoim życiem. Dzięki temu mam 67 lat i czuję się szczęśliwa i spełniona.