Zdrowie KobietyAnna Greń: Nie wyobrażam sobie życia bez wspinaczki

Anna Greń: Nie wyobrażam sobie życia bez wspinaczki

Anna Greń nie wyobraża sobie życia bez wspinaczki
Anna Greń nie wyobraża sobie życia bez wspinaczki
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Iwona Wcisło
01.03.2024 09:38, aktualizacja: 04.04.2024 15:43

Choć twierdzi, że wiek to nie tylko liczba, kondycji mogą jej pozazdrościć 30-latki. W dojrzałym wieku odkryła pasję, jaką jest wspinaczka. Rozczarowana internetowymi grupami dla aktywnych seniorów założyła własną. "Sportowo po 60-tce" skupia ludzi, którym ruch jest niezbędny do życia.

Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: Ile ma pani lat?

Anna Greń: 66.

Czyli nazwa facebookowej grupy "Sportowo po 60-tce", której jest pani współzałożycielką, nie jest przypadkowa?

Nie jest. Długo szukałam takiej grupy dla siebie. Byłam w wielu, ale w każdej przeżywałam rozczarowanie. Głównie ciągłym narzekaniem i rozpamiętywaniem, jak to kiedyś dobrze było. Te osoby na nic nie czekały, nie miały przed sobą żadnego celu. Dla mnie to było straszne.

Nie podobało mi się też infantylne podejście do tego, co mamy do powiedzenia światu. Dużo starszych osób lubuje się w codziennym publikowaniu ładnego zdjęcia z kwiatkami, kotkami czy pieskami wraz z dopiskiem: "Życzę Wam miłego dnia". A później to samo wieczorem, tylko ze słowami: "Spokojnej nocy". Oczywiście są ludzie, którzy tego potrzebują, ale to działo się pod szyldem "aktywny senior".

Jeden z panów, równie zniesmaczony takimi postami, napisał, że on nie chce płaczu, opowieści o chorobach i zdjęć z cmentarzy, które też się pojawiały. Nie chciał się dołować, tylko żyć, działać. W końcu napisał do mnie prywatną wiadomość, żebyśmy założyli swoją grupę.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Co panią najbardziej zaskoczyło w jej funkcjonowaniu?

Na początku myślałam, że to nam nie wypali, bo ile może być takich osób? Przyznam, że byłam mile rozczarowana (śmiech). Po roku działalności mamy już ponad 1,7 tys. członków. Choć nie wszyscy są sportowcami, to zaskoczyła mnie liczba seniorów mocno zaangażowanych w uprawianie sportu. Wielu z nich mi imponuje.

Nie wiedziałam np., że są 70-latkowie, którzy biegają maratony. W najbliższym otoczeniu nie miałam takich osób. Wydawało mi się, że jestem jedyna na świecie, a okazało się, że jest nas dużo więcej. Ja nie muszę tych ludzi znać, ale sama świadomość, że są i prowadzą aktywne życie jest dla mnie ogromną motywacją.

Ile czasu dziennie zajmuje administrowanie grupą?

Sporo, bo poświęcam temu przynajmniej godzinę dziennie. Ale jestem surową administratorką. Zależy mi, żeby ta grupa nie zamieniła się w kwiatuszki, kotki i pieski. Nie każdego też przyjmuję do grupy. Wcześniej sprawdzam, czym się interesuje, co ma na swoim profilu. Bo zdarzają się niespodzianki, jak np. panowie szukający damsko-męskich wrażeń. Ale też panie. Kiedyś napisałam do jednej z nich, że to grupa dla starszych osób, a ona wygląda na ok. 40 lat. Odpisała mi wprost, że ona gustuje w starszych panach.

Jak może wyglądać aktywne życie po 60-tce?

Opowiem na przykładzie mojego ostatniego tygodnia. W sobotę byłam na zawodach Warszawskiej Ligi Boulderowej (bouldering – wspinaczka po kilkumetrowych blokach bez użycia asekuracji liną). To były bardzo intensywne 2,5 godziny ruchu. W niedzielę czułam ból niemal każdej części ciała, ale na szczęście do poniedziałku mi przeszło i wybrałam się z małżonkiem do boulderowni (niewysoka ścianka wspinaczkowa z kolorowymi uchwytami – przyp. red.). Skończyło się na ok. trzech godzinach ruchu, ale już mniej intensywnego niż na zawodach. W środę bieganie, a w czwartek zajęcia w sekcji wspinaczkowej. Do tego dochodzą lekcje francuskiego, malarstwo, a w sezonie – praca w ogrodzie. Rzadko kiedy mam wolny czas.

Anna Greń jest pasjonatką wędrówek wysokogórskich
Anna Greń jest pasjonatką wędrówek wysokogórskich© Archiwum prywatne

Od zawsze prowadziła pani taki tryb życia?

Ależ skąd. Jako dziecko byłam bardzo chorowita. Miałam m.in. zapalenie mięśnia sercowego, co wtedy wiązało się z zakazem jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Jego konsekwencje ponoszę do dziś, bo pewnych zaległości z dzieciństwa nie da się już nadrobić.

Potem zaczęło się prawdziwe życie. Pierwsze małżeństwo, rozwód. Pochłonęła mnie praca - zostałam programistką, co w latach 80. było egzotycznym zajęciem.

Zwłaszcza dla kobiety.

To prawda. Praca pochłonęła mnie do tego stopnia, że przed komputerem siedziałam od rana do wieczora. O ruchu niemal zapomniałam. Potem wyszłam drugi raz za mąż, praca coraz mniej mnie absorbowała, w międzyczasie mój syn dorósł, a ja zaczęłam szukać zajęcia, które pomogłoby mi zapełnić czas.

Pewnego dnia syn zaproponował: "Mamo, chodźmy na ściankę wspinaczkową". Spojrzałam na niego i pomyślałam, że chyba młody chce mnie zabić. Ale nie odmawia się dziecku, które proponuje posuniętej w latach matce wspólne spędzenie czasu. Poszłam i choć byłam nieporadna, słaba, połknęłam bakcyla. Od tego momentu wspólnie z mężem, Patricem, zaczęliśmy chodzić na bouldy.

Zapisaliśmy się też na szkolenie na jednej z warszawskich ścianek wspinaczkowych. Kiedy pojawiliśmy się na kursie, mina instruktora była bezcenna. Potem próbowaliśmy sił na skałkach, zaczęliśmy robić drogi w Tatrach. Teraz oboje nie wyobrażamy sobie życia bez wspinaczki.

Jak reagują ludzie, gdy widzą was z mężem na ściance?

Największą sensację wzbudzaliśmy jakieś 7-8 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Ale zawsze były to pozytywne reakcje, zaskoczenie. Kiedyś chodziłam na ściankę, obok której był klub crossfit. Ćwiczyli tam młodzi panowie, który ewidentnie mi się przyglądali. Byłam dla nich sensacją. Do tej pory jedyne starsze kobiety, jakie widzieli w tym miejscu, to były babcie przyprowadzające wnuki na zajęcia.

Ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Na ścianki wspina się coraz więcej osób 50+. Najczęściej są to panowie, ale pomału zaczynają też pojawiać się kobiety. Np. takie, które po latach postanowiły wrócić do sportu uprawianego w młodości. Jednak w Warszawie na żadnej boulderowni nie spotkałam jeszcze kobiety w moim wieku.

Anna Greń podczas startu w zawodach Warszawskiej Ligii Boulderowej
Anna Greń podczas startu w zawodach Warszawskiej Ligii Boulderowej © Archiwum prywatne

Dziś wiele starszych osób potrafi zawstydzić młodsze pokolenia swoją kondycją. Zdarzyło się to pani?

Widzę to na co dzień. Ludzie po 60-tce często są bardziej sprawni niż dzisiejsza młodzież. Rzadko chodzę na ścianki w godzinach popołudniowych, wolę unikać tłumów, ale gdy mi się to zdarzy, obserwuję wielu młodych ludzi, którzy są dość nieporadni. Na ściankach zdarza się, że bez problemu dorównuję 30-latkom, a często lepiej sobie od nich radzę. Tylko ja mam więcej czasu, żeby ćwiczyć, one pewnie mają go mniej.

Najbardziej ekstremalna rzecz, jaką pani zrobiła w życiu?

Weszłam na Kilimandżaro, latałam na paralotni. Byłam też w Himalajach, gdzie próbowaliśmy wejść z mężem na Island Peak (6165 m n.p.m). Ale ponieważ Patrice się rozchorował i nie chciałam go zostawiać, zdobyłam tylko mniejsza górkę - Kala Pattar (5600 m n.p.m). Poza tym staramy się z mężem przynajmniej raz w roku być na jakimś czterotysięczniku w Alpach.

Co motywuje panią, by tak aktywnie żyć? Czy zdarzają się kryzysy?

W dużej mierze to kwestia mojego charakteru, mentalności. Odpowiada mi taki tryb życia. Kryzysy oczywiście mi się zdarzają, ale na szczęście, jak się już wsiąknie w to towarzystwo, zawsze ktoś zadzwoni i zapyta: "Nie poszłabyś się ze mną dziś się powspinać ? Potrzebuję drugiej osoby na linie". I co mam wtedy zrobić? Zbieram się i idę. Mam też koleżankę, która chce brać udział w zawodach i zawsze mnie zachęca, żebyśmy się zapisały.

Ważna jest dla mnie również kwestia zdrowia. Jak już wspominałam, jako dziecko byłam chorowita. Potem doszło długie siedzenie przed komputerem, które spowodowało duże problemy z kręgosłupem. Już prawie zapadła decyzja o operacji, ale za namową jednego z ortopedów zaczęłam się więcej ruszać. I udało się, dziś bardzo rzadko boli mnie kręgosłup.

Nie biorę żadnych leków, nie mam nadciśnienia ani podwyższonego cholesterolu. Jedyne co, to czasami bolą mnie mięśnie z przeciążenia i mam zwyrodnienia w stawach, ale w moim wieku to podobno norma. Niezwykle motywuje mnie fakt, że dopóki się ruszam, czuję się dobrze. Poza tym ruch potęguje poczucie szczęścia.

Anna Greń w Olsztynie na drodze o wycenie wycenie VI.1+
Anna Greń w Olsztynie na drodze o wycenie wycenie VI.1+© Archiwum prywatne

Starszym ludziom jednak trudniej zmotywować się do aktywności, bo tu coś strzyknie, tam zaboli.

Bardzo nie lubię hasła, że wiek to tylko liczba. To bzdura. Codziennie czuję swoje lata i to, że muszę włożyć więcej wysiłku niż kiedyś, by zmobilizować mój organizm do wysiłku. Z biegiem lat staje się on coraz mniej wydolny, dłużej się regeneruje i łatwiej coś sobie uszkodzić. Nie można się przeciążać ani nastawiać, że dorówna się młodym osobom. To może źle się skończyć. Trzeba cieszyć się nawet małymi sukcesami i postępami. Uważam, że każdy sport jest dla osób starszych, ale w odpowiedniej dawce i na dopasowanym poziomie trudności.

Nie jest tajemnicą, że z wiekiem metabolizm zwalnia i coraz trudniej utrzymać prawidłową wagę. Czy stosuje pani jakąś dietę?

Nie stosuję żadnej specjalnej diety. Mam bardzo dużo ruchu, w związku z czym spalam dużo kalorii. Do tego moje upodobania kulinarne sprzyjają zdrowemu odżywianiu. Nigdy nie lubiłam tłustej i ciężkiej kuchni, nie przepadam za mięsem, jem je w niedużych ilościach, za to kocham owoce i warzywa. Moją jedyną słabością są słodycze. Ale staram się je ograniczać.

Anna Greń
Anna Greń© Archiwum prywatne

Aktywny tryb życia sprzyja kontuzjom. Czytałam, że jedną z najczęstszych są problemy ze ścięgnem Achillesa. Jak to wygląda w pani przypadku?

Ja nie biegam na długie dystanse, głównie są to trasy 5-6-kilometrowe, więc nie miałam nigdy zapalanie czy naderwania ścięgna Achillesa. Częściej dokuczają mi barki, łokcie, nadgarstki i palce, czyli części ciała najbardziej obciążone podczas wspinaczki.

Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (24)
Zobacz także