Zofia Stryjeńska - artystka na śmierć i życie
Była nazywana „księżniczką polskiego malarstwa” albo „boginką słowiańską”, jednak często także „półwariatką” i „ekscentryczną dziwaczką”. Mąż mówił o niej pieszczotliwie „czupiradełko”, a później zamykał ją w zakładzie psychiatrycznym.
31.12.2015 | aktual.: 31.12.2015 10:58
Była nazywana „księżniczką polskiego malarstwa” albo „boginką słowiańską”, jednak często także „półwariatką” i „ekscentryczną dziwaczką”. Mąż mówił o niej pieszczotliwie „czupiradełko”, a później zamykał ją w zakładzie psychiatrycznym. W życiu najpopularniejszej polskiej artystki okresu międzywojennego nie brakowało wzlotów i upadków, ale jej twórczość zachwyca do dzisiaj.
Zofia Lubańska, która przyszła na świat 13 maja 1891 roku, w rodzinie zamożnego prezesa krakowskiej izby handlowej, właściciela kilku kamienic i sklepu z rękawiczkami, od dziecka uwielbiała malować i rysować. Ojciec wspierał jej pasję, a podczas spacerów często sugerował córce, co warto uwiecznić na papierze czy płótnie. Bez oporów wysłał 18-letnią Zosię do słynnej kobiecej szkoły plastycznej Marii Niedzielskiej i zgodził się, by współpracowała z popularnymi pismami ilustrowanymi: „Rolą” i „Głosem Ludu”. W 1910 roku oboje wyjechali w podróż do Włoch. Wizyty w słynnych galeriach w Wiedniu czy Mediolanie utwierdziły Lubańską w przekonaniu, że chce się poświęcić sztuce.
Jednak musiała zmierzyć się z dość poważnym problemem - ówczesne akademie sztuk pięknych nie przyjmowały kobiet. Krakowska Akademia Sztuk Pięknych otworzyła podwoje dla studentek dopiero w 1920 roku. Zofia nie zamierzała się poddawać i zgłosiła się na zajęcia w monachijskiej ASP jako Tadeusz Grzymała Lubański. Przez rok chodziła w męskich strojach i krótko obciętych włosach.
„Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienia moralne i tysięczne gorycze, ale w zamian za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!” – modliła się w kaplicy w Monachium.
Wbrew tym słowom nie potrafiła jednak wyzbyć się uczuć. Podczas pobytu w Niemczech zakochała się w rosyjskim tancerzu, a swoje emocje uwieczniła w cyklu rysunków „Romans”. Niedługo później musiała jednak uciekać do Krakowa, ponieważ koledzy ze studiów rozpoznali w niej dziewczynę.
Po powrocie stworzyła pięknie ilustrowany zbiór zatytułowany „Bajki”, zawierający oparte na podaniach ludowych opowieści o kwiecie paproci czy Panu Twardowskim. Znany mecenas sztuki, hrabia Edward Tyszkiewicz, kupił dzieło za 3 tysiące koron.
W maju 1913 roku w dzienniku „Czas” ukazał się artykuł znanego krytyka sztuki, Jerzego Warchałowskiego, który ogłosił pojawienie się nowego, fenomenalnego talentu malarskiego. Przed 22-letnią Zofią Lubańską otworzyły się wówczas drzwi do najsłynniejszych salonów artystycznych ówczesnego Krakowa.
Sekretny ślub
Młoda malarka poznała rodzinę Żeleńskich i Kossaków, zaprzyjaźniła się również z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską oraz jej siostrą Magdaleną Samozwaniec, która tak wspominała pierwsze spotkanie z Zofią w Kossakówce (krakowski dworek należący do słynnego artystycznego rodu): „Usłyszałyśmy dźwięki muzyki dobiegające z salonu na dole. Ktoś grał na fortepianie. Zeszłyśmy i zobaczyłyśmy przy instrumencie obcą osobę, zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną i wspaniałymi, ognistymi oczami. Na pytanie, co tu robi, przedstawiła się i powiedziała: Ten domek mi się spodobał, więc weszłam na werandę i gram sobie na fortepianie. Proszę mi nie przeszkadzać”.
Na początku 1916 roku Zofia poznała o cztery lata starszego Karola Stryjeńskiego, architekta, projektanta wnętrz i sztuki użytkowej. Poznali się na warsztatach w Miejskim Muzeum Techniczno-Przemysłowym w Krakowie. Mężczyzna już trzy tygodnie później wyznał jej miłość, a malarka niebawem zanotowała w pamiętniku: Wspólne spacery, pierwszy pocałunek, jakieś białe róże od Karola, po czym noce westchnień przy księżycu, wreszcie data ślubu w sekrecie przed światem.
Pobrali się 4 listopada 1916 roku w krakowskim kościele Świętego Szczepana. Zofia była ubrana w ciemną sukienkę i kapelusz, ponieważ bliskim powiedziała, że wychodzi na spacer.
- Oboje Stryjeńscy stanowili wielki kontrast. Zofia – trochę kanciasta, pospieszna, milkliwa, napięta, z wielką ciemną, jakby kędzierzawą czupryną, spadającą na oczy i Karol, promieniejący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia - wspominała Hanna Ostrowska-Grabska, córka poetki Bronisławy Ostrowskiej.
Młodzi małżonkowie mieli też odmienne charaktery. Karol lubił się bawić i bywać w towarzystwie, Zofia raczej unikała ludzi. Niedługo po ślubie zaczęła samotnie wyjeżdżać do Zakopanego, by nikt nie przeszkadzał jej w pracy twórczej.
Kochana dla samej siebie
Jesienią 1917 roku Zofia dowiedziała się, że jest w ciąży. Marzyła o chłopcu z niebieskimi oczami, ale 7 lipca 1918 roku urodziła czarnooką córkę. „Jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin. Rysuję doktorów, karmię z niechęcią dziecko” - pisała w pamiętniku. Dziewczynka otrzymała imiona Magdalena Maria.
Rok później Stryjeńska zostawiła córkę pod opieką swoich rodziców i razem z mężem wyjechała do Paryża. Poznała tam wielu przedstawicieli polskiej bohemy, najwięcej czasu spędzała w atelier Olgi Boznańskiej. Dużo malowała i rysowała, choć z czasem zaczęła popadać w depresję, ponieważ doszła do wniosku, że Stryjeński tak naprawdę nic do niej nie czuje. Pewnego dnia w szale podarła wszystkie swoje prace, wykrzykując w stronę męża: Przynajmniej teraz będę kochaną dla siebie samej, nie dla pacykarstwa!
Na początku października 1920 roku Karol samotnie wrócił do Polski. Zofia postanowiła udowodnić światu, że potrafi być samodzielna, ale już dwa miesiące później, „blada jak ser”, w cienkim płaszczu i letnich pantoflach, zapukała do krakowskiego mieszkania rodziców.
Okazało się, że jej mąż mieszka z córką u Stryjeńskich. Spotkali się dopiero kilkanaście dni później, a Zofia padła wówczas na kolana i prosiła, by Karol jej nie porzucał. Mężczyzna zgodził się, by w ramach pojednania poszli do teatru. Była to jednak pułapka.
Księżniczka malarstwa polskiego
Przed spektaklem Stryjeński poinformował żonę, że muszą wpaść na chwilę do lecznicy Jana Piltza, znanego neurologa i psychiatry. Tam zostawił Zofię w poczekalni, gdzie nagle pojawili się pielęgniarze. Kobieta została ubrana w kaftan bezpieczeństwa i trafiła do pokoju bez klamek. Po dwóch dniach obserwacji wróciła do domu.
Początkowo nie chciała widzieć męża, ale w końcu wybaczyła mu podstępną grę. Razem wyjechali do Zakopanego, ponieważ Stryjeński otrzymał posadę dyrektora Państwowej Szkoły Przemysłu Drzewnego. Postanowiła wzmocnić nadszarpnięte więzi małżeńskie i jak wspominała: przedzierzgnąć się w wabną samiczkę, znowu gruchać jak gołąbek.
Niedługo później zaszła w ciążę. 22 listopada 1922 roku na świat przyszli bliźniacy: Jan Kanty i Jacek. Choć obdarzyła chłopców znacznie cieplejszym uczuciem niż córkę, trudno nazwać Zofię wzorową matką. Maluchy usypiane były podobno w szufladzie komody, którą Stryjeńska kiedyś zamknęła i poszła na bal. Na szczęście dzieciom nic się nie stało. Ich wychowaniem zajmowała się przede wszystkim rodzina Karola.
Znacznie lepiej Zofia radziła sobie w pracy artystycznej. Znany scenograf Karol Frycz pisał w 1924 roku: W dziedzinie sztuki dekoracyjnej ma pani Stryjeńska więcej do powiedzenia niż ktokolwiek inny w Polsce.
Po wystawie w warszawskim salonie sztuki Czesława Garlińskiego okrzyknięto ją „księżniczką malarstwa polskiego”.
W tym samym czasie artystka otrzymała propozycję namalowania sześciu obrazów, które miały być prezentowane w polskim pawilonie na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu. Cykl ukazujący wiejskie prace charakterystyczne dla każdego z dwunastu miesięcy przyniósł Stryjeńskiej ogromną sławę.
Paryskie szaleństwa
„Trzeba zdjąć kapelusz i cicho, skromnie powiedzieć - ale tak, żeby cała ziemia polska usłyszała: Niechże tej genialnej Artystki strzeże anioł, który czuwa nad wielkością sztuki polskiej, narodowej” - zachwycał się paryską ekspozycją Jan Kleczyński w magazynie „Świat”. Zofia zdobyła cztery nagrody grand prix, wyróżnienie i Legię Honorową. Jednak we francuskiej stolicy uczyniła też kolejny krok ku rozpadowi małżeństwa ze Stryjeńskim.
Jarosław Iwaszkiewicz wspominał incydent, do którego doszło, gdy jadł śniadanie w paryskim bistro. „(…) z rewolwerem w ręku goniła (Stryjeńskiego) w kółko na rogu bulwarów Raspail i Montparnasse, a my z (Augustem) Zamoyskim biegaliśmy za nimi, dopóki zmęczona pani Zosia nie oddała swej broni w ręce Gucia i nie zasiadła z nami do stołu”.
Gdy w drodze do pawilonu rzuciła „silne przekleństwo” w kierunku idącego z Karolem malarza Wojciecha Jastrzębowskiego, mąż Zofii oświadczył, żeby „nie liczyła na dalsze z nim pożycie”.
Po powrocie do Zakopanego malarka dowiedziała się, że Stryjeński ma kochankę - Zofię Mikucką, do której przeprowadził się latem 1927 roku. Artystka nie kryła zazdrości i wściekłości.
„Wyglądam jak upiór, ludzie ode mnie uciekają. Aż dostaję bzika generalnego. Wkradam się do owej pani M., grzmocę ją, ubieram w kilka drapaków na gębie i umykam, ukrywając się w kosodrzewinie jak Indianin” - snuła wizje w pamiętniku. Stryjeński zaczął się przed nią ukrywać. Zofia szukała go, biegając po Zakopanem w koszuli nocnej.
1 września 1927 roku „Przegląd Wieczorny” doniósł: Wczoraj w nocy do mieszkania znanej artystki, malarki p. Zofii Stryjeńskiej, przybyła nagle policja wraz z lekarzem i jako podejrzaną o obłęd wywiozła z Zakopanego, podobno do zamkniętego sanatorium.
„Przegrałam”
Nikt nie miał wątpliwości, że sprawcą „porwania” malarki jest Stryjeński. Zofia znów trafiła do pokoju bez klamek. Później tak opisywała pobyt: Milczenie. Serce umarło, otchłań – wstrząs moralny – dojrzałość. Siedzę na pryczy szpitalnej w wieczorowej toalecie (...) dziwny koszmar. (...) Kładą przymusowo do łóżka. (...) Spokojnie leżę z zaciśniętymi zębami, aby opanować się, ale drżę cała z trwogi wobec piekła dantejskiego, które wokół zieje otwartą paszczą.
6 września 1927 roku sprawą zajął się sąd. Zofię uznano za zdrową, a Karolowi nakazano zwrot kosztów postępowania sądowego. Lekarz i komisarz rządu dla gminy Zakopane, odpowiedzialni za jej zatrzymanie, stracili posady. Kilka miesięcy później Stryjeńscy rozwiedli się. Decyzją sądu dzieci zostały przy Karolu. „Przegrałam” – zanotowała artystka pod koniec 1928 roku na odwrocie jednego z listów od synów.
Przeniosła się do Warszawy, gdzie już rok później poślubiła aktora Artura Sochę, jednak ten związek też nie okazał się szczęśliwy i zakończył się rozwodem. Następnie malarka związała się na krótko z architektem Achillesem Brezą, a po nim z Arkadym Fiedlerem. Po pierwszym spotkaniu ze znanym podróżnikiem i pisarzem, podczas którego mężczyzna snuł opowieści o miłosnych przygodach, malarka wysłała mu zapakowaną w różową bibułę paczkę prezerwatyw.
W latach 30. o Stryjeńskiej zapomniano, a ona sama nie umiała i nie chciała zabiegać o uznanie. Ledwo wiązała koniec z końcem, sprzedając obrazy lichwiarzom. Jej sytuacja poprawiła się dopiero w 1936 roku, gdy została odznaczona prestiżowym „złotym wawrzynem” Akademickim Polskiej Akademii Literatury oraz otrzymała kilka zamówień z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, m.in. na kilim dla cesarza Japonii Hirohito. Zlecono jej także przygotowanie dekoracji wnętrz polskich statków pasażerskich: „Batorego” i „Piłsudskiego” oraz cukierni E. Wedel.
Pokoik w Genewie
Okupację artystka spędziła w Krakowie. Gdy na początku 1945 roku do miasta wkroczyli Rosjanie, Stryjeńska podjęła decyzję o wyjeździe z Polski. Dotarła do Szwajcarii, gdzie przebywała już jej córka, a z czasem pojawili się także synowie.
Do końca życia mieszkała w jednopokojowej klitce w Genewie, prowadząc bardzo skromne życie. Nie umiała odnaleźć się w obcym kraju i tęskniła za Polską.
„Chyba dużo nie jadła. Szczupła i drobna, w oczach miała iskrę humoru. Nigdy nie wyglądała jak staruszka, nawet kiedy była stara. Na kręconych włosach miała zawsze ładny kapelusz. Elegancka, z pewną dozą ekstrawagancji, przypominała Coco Chanel. Spotykałyśmy się w kawiarni albo w domu, czasem z mamą widywałyśmy ją w kościele, ale wiedziałam, że wtedy nie wolno nam do babci podchodzić” - wspomina Martine Jaques-Dalcroze Sokołowska, wnuczka Stryjeńskiej.
Martine pamięta, że stolik w małym mieszkaniu babci pokryty był ołówkami, kredkami i farbami. Artystka ciągle malowała słowiańskie obrzędy, ludowe zwyczaje i stroje, hoże dziewoje i pięknych młodzianów. Zofia Stryjeńska zmarła 28 lutego 1976 roku w Genewie. Została pochowana na miejscowym cmentarzu Chenebourg.
Rafał Natorski/(RN)/(kg), WP Kobieta
Korzystałem z książki Angeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali” oraz artykułu Doroty Jareckiej „Twarze – Zofia Stryjeńska”, który ukazał się w „Wysokich Obcasach”