Amsterdam literacko i kulinarnie
Są takie miejsca na świecie, dla których warto specjalnie wykupić bilet i polecieć choć na parę godzin... Jay Rayner z "Guardiana" ma to szczęście, że może polecieć na kolację do Ferrana Adrii do El Bulli. Ja nie – za to w ciemno wykupuję bilet do Amsterdamu by odwiedzić Juliet Deymann: właścicielkę autorskiej księgarni z książkami kucharskimi z całego świata.
29.10.2008 | aktual.: 26.06.2010 13:55
Są takie miejsca na świecie, dla których warto specjalnie wykupić bilet i polecieć choć na parę godzin... Jay Rayner z "Guardiana" ma to szczęście, że może polecieć sobie na kolacje do Ferrana Adrii do El Bulli. Ja nie – za to już w ciemno wykupuję bilet do Amsterdamu by znów odwiedzić Juliet Deymann: właścicielkę autorskiej księgarni tylko z książkami kucharskimi – za to z całego świata.
Dzielnica Pijp to „taki nowy Jordaan” tłumaczą mi mieszkańcy Amsterdamu. Słyszałam podobne deklaracje zbyt często, żeby od razu nie powędrować w jego stronę: w Krakowie mówi się, że Podgórze to „nowy Kazimierz”, w Nowym Jorku że Greenpoint to „nowy Bedford”... Pijp jest tańszy niż kultowy Jordaan, mniej snobistyczny, bardziej etniczny.
I ma parę niezaprzeczalnych atutów: oprócz kultowej cukierni The Taart van min Tante jest tam jeden z najfajniejszych otwartych targów na świecie: Albert Cuyp Market. Dłuuuga ulica z obu stron oflankowana przez sklepy – przez środek ma rząd straganów z absolutnie wszystkim. Niech schowa się Naschmarkt w Wiedniu, nawet Brixton Market nie ma takiej różnorodności. Bo tu kupimy nawet pluszowe saboty, szafeczkę, która będzie udawać szesnastowieczne cudo i bluzę Dulce Gibbana. Oraz oczywiście holenderskie sery, marokańskie oliwki i... cudowne obieraczki do czosnku rodem z telesklepu.
ZOBACZ TEŻ
Kurs na jedzenie
Okolice Albert Cuyp Market są też ulubionymi miejscami lunchowymi: przy stolikach wystawionych na zewnątrz, różnokolorowy tłum spożywa organic food albo marokańskie specjały i wszechobecne kanapki z holenderskimi serami. Warto pokluczyć wśród uliczek – można tu znaleźć sklepiki z dziwną modą, outlety znanych marek i sklep z saksofonami....
A przy Gerard Doustraat 226 mieści się De Sperwer – królestwo Juliet Deymann.
Laboratorium smaku
Juliet ma w sobie tę siłę co Zaha Hadid, urodę Francuzki, nowojorski szyk. Śmieje się na całe gardło, głos ma niski i chropowaty. Częstuje pyszną kawą i opowiada o miejscu, które stworzyła, siedząc ze mną na schodach prowadzących do integralnej części księgarni – wielkiej kuchni z dłuuugim blatem –wyspą do pracy pośrodku.
Wszędzie błyszczą się palniki, lodówki, rondle a ja co chwilę wychylam się by zajrzeć na półki z tajemniczymi ingrediencjami. Nad nami jest antresola z pięknym stołem „To tu spożywamy efekty naszej ciężkiej pracy na warsztatach kulinarnych – mruga do mnie Juliet – w zeszłym tygodniu było po tajsku, wcześniej indyjsko, następne spotkanie będzie z profesjonalnym sushi-makerem”. W „księgarni” Juliet odbywają się bowiem lekcje gotowania, warsztaty kulinarne, prezentacje książek kucharskich i kuchni narodowych, projekcje filmów o jedzeniu, wystawy...
Biblioteka zmysłów
„Uwielbiam jak pachnie tu jedzeniem – mówi Juliet – udało mi się stworzyć miejsce, w którym łączę informację z literaturą i kuchnią.”. Charyzmatyczna właścicielka zna każdą książkę na półce: „Kuchnia polska! Mam fantastyczną książkę o produkcji kiełbasy!” – wykrzykuje. „Idzie jak woda – Holendrzy uwielbiają domowe wędliny” – podaje mi „Polish Sausages” autorstwa Mirosława Gębarowskiego.
Płynnie przechodzimy do ulubionej książki Juliet: „De you ap je bard” Jolande Burg to holenderskie przepisy wegańskie: „To jedna z najpiękniejszych książek kucharskich jakie znam” – mówi Juliet i od razu pokazuje mi „biblie kulinariów” z zeszłego roku. Oglądamy książki Ramseya, Jamiego, przeglądamy tajskie fusion i Nobu. „Książki wyszukuję w Nowym Jorku, Londynie – podróżuję za nimi. Każda jest specjalnie skatalogowana, opisana”.
W księgarni są też „specjalne” półeczki – za kontuarem, za plecami Juliet znajduje się jej własny księgozbiór. „Tych książek nie sprzedaję. Można ze mną negocjować wypożyczenie – śmieje się właścicielka – często gościom ‘leci ślinka’ właśnie na ich widok”.
Fly me to the kitchen
De Sperwer ciągle żyje. Co chwile zatrzymuję się przed wielka witryną rower – Juliet żartuje z osobami, które przyszły pochwalić się, że udało im się coś ugotować z przepisów z zakupionych tu książek, częstuje kawą przyjaciółki, wymienia profesjonalne uwagi z szefami kuchni, którzy przychodzą tu w poszukiwaniu inspiracji. Co się tu musi dziać podczas warsztatów – zastanawiam się. „Cudowne szaleństwo – mówi niskim głosem Juliet – to po prostu trzeba przeżyć.”
www.kookboekenleslokaal.nl
Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z Amsterdamu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…