Beata Twardowska: Pomoc to codzienna praca, która przywraca nadzieję
Dla wielu jest aniołem w ludzkim ciele, według niej – zwykłą kobietą z sercem na dłoni. Beata Twardowska, prezeska Fundacji Śląskie Anioły, od lat pomaga potrzebującym, budując mosty tam, gdzie inni widzą tylko przepaść. Nominowana w plebiscycie #Wszechmocne, mówi o sile wspólnoty, wyzwaniach w pracy społecznej i tym, co dodaje jej skrzydeł.
Joanna Pawlik, Wirtualna Polska: W świecie, w którym tyle rzeczy robimy interesownie, pani od 20 lat robi tak wiele dla innych. Co daje siłę, by tak konsekwentnie i bezinteresownie działać, nawet kiedy nikt nie patrzy?
Beata Twardowska, prezeska Fundacji Śląskie Anioły: Każda dobra rzecz, którą robimy dla innych, a w szczególności dla osób potrzebujących wsparcia, daje ogromną radość i satysfakcję. To z nich czerpię siłę i motywację do podejmowania kolejnych bezinteresownych działań na rzecz podopiecznych Fundacji Śląskie Anioły.
Czy pamięta pani moment, który sprawił, że pojawiła się myśl: "pomoc innym będzie moją drogą"?
Jestem przekonana, że nastawienie do pomagania innym zostało mi wpojone w rodzinnym domu, w którym miałam szczęście mieszkać z babcią i dziadkiem, rodowitymi Ślązakami. Dla nich wartości, takie jak solidna praca, pomoc potrzebującym oraz dzielenie się dobrem – były bardzo silnie zakorzenione i przekazywane z pokolenia na pokolenie. To mnie ukształtowało, a gdy już to odnalazłam w sobie – wskazało właściwy kierunek.
"Pasja jest kobietą". Katarzyna Butowtt o przemocy w domu, siostrze i udanym małżeństwie
"Fundacja to jej drugi dom" – mówią pani współpracownicy. W jaki sposób godzi pani pracę zawodową z działalnością w fundacji?
Również każda wolontariuszka i wolontariusz pracują zawodowo. Godzenie codziennych obowiązków oraz działań na rzecz potrzebujących to nie lada wyzwanie, dlatego jestem bardzo wdzięczna wszystkim Aniołom, z którymi wspólnie realizujemy wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia na rzecz podopiecznych.
Jak wygląda pani typowy dzień w Śląskich Aniołach?
Nie ma typowego dnia w Śląskich Aniołach, każdy przynosi nowe wyzwania oraz nowe szanse. Spotykamy kolejne osoby, którym potrzebne jest wsparcie i trafiamy na ludzi, w których ukryte jest dobro gotowe do działania. Każdy dzień to początek nowej historii.
Ludzie często pytają: "Kiedy ona śpi?". A ja zapytam inaczej: czego w tej pracy społecznej musiała się pani nauczyć, żeby nie zatracić siebie i swojej granicy?
W fundację wkładam całe swoje serce i siły, więc chyba trudno tu mówić o jakichkolwiek granicach, po prostu wszystko, co robię, staram się robić na 100 proc. Jednak zawsze potrzebna jest równowaga, a po okresie bardzo wzmożonej i intensywnej pracy musi przyjść czas na odpoczynek i spojrzenie na wszystko z szerszej perspektywy. Wtedy staram się wygospodarować czas dla rodziny, na podróże oraz na inne przyjemności, które pozwalają cieszyć się tym, co wspólnie osiągamy. Oczywiście nie dałoby się osiągnąć tych wszystkich działań Fundacji Śląskie Anioły bez wsparcia moich Aniołów – na nich zawsze mogę liczyć.
W pracy społecznej wiele rzeczy robi się z serca, ale też pod presją. Czy są momenty, pojawia się myśl: "Nie dam rady"?
Nie widzę miejsca dla takich myśli. I tego staramy się też nauczyć naszych podopiecznych – że niezależnie od okoliczności, znajdziemy sposób, by osiągnąć nasze cele. Jak nie w ten, to w inny sposób.
W ramach inicjatywy "Zbuntowane Anioły" wspiera pani kobiety w kryzysie – zmagające się z chorobą, przemocą czy trudną sytuacją życiową. Często mówi się, że siła kobiet nie polega na hasłach, ale na codziennych, cichych działaniach. W jaki sposób kobiety, które zgłaszają się do fundacji po pomoc, odnajdują w sobie tę siłę?
To prawda. I tu znów wracam do wartości, które wyniosłam z domu: codzienna, solidna praca, cierpliwość, sumienność i konsekwencja. To one – krok po kroku – pozwalają osiągnąć cel. Tego właśnie uczymy kobiety w ramach inicjatywy "Zbuntowane Anioły". Żadne, nawet najbardziej wzniosłe hasło, nie uleczy ran ani nie przywróci nadziei. Potrzeba czasu, wsparcia i realnego działania, by znów z radością spojrzeć na – często bardzo trudną – rzeczywistość.
Dlatego tak ważne jest, by zespół i program były dopasowane do indywidualnych potrzeb każdej kobiety, która trafia do fundacji. Pracy jest zawsze dużo, ale każda z tych kobiet nosi w sobie ogromny potencjał – dobro, radość, miłość. My pomagamy jej to w sobie na nowo odkryć. Towarzyszymy w procesie przepracowania traum i problemów, by mogła w końcu wyjść z cienia i spojrzeć na świat z podniesioną głową.
Symbolicznym finałem całego procesu jest wyjście na scenę – przed publicznością – i pokazanie światu: "Oto nowa ja". To moment ogromnej przemiany: kobieta, która kiedyś była zagubiona i zraniona, staje się pewna siebie, radosna i gotowa, by żyć pełnią nowego, lepszego życia.
Ma pani kontakt z dziećmi z domów dziecka, z kobietami po traumach, z seniorami. Co najbardziej porusza panią w tych relacjach? Czego uczą osoby, którym się pomaga?
To świetne pytanie, ale pełna odpowiedź na nie mogłaby być tematem rzeką… Do każdego potrzebującego podchodzimy indywidualnie, nie ma dwóch takich samych osób z tymi samymi problemami lub potrzebami. Ci, którym pomagamy, uczą nas, że tylko poświęcając im swój własny czas, dając ciepło, zrozumienie oraz wsparcie możemy wspólnie osiągnąć nasz cel.
Podczas spotkań, na przykład z kobietami po traumach, z każdą z nich, w pierwszej kolejności przeprowadzamy wywiady i identyfikujemy obszary problemów i to, co możemy zrobić, aby nakierować je na właściwą drogę, która pozwoli im wyjść z ich "ciemnej doliny" – czyli stanu bezsilności, bólu i zagubienia, w którym często się znajdują po trudnych doświadczeniach.
Kiedy myśli pani "to ma sens" – jaki obraz staje pani przed oczami? Ktoś uśmiechnięty? Wzruszona kobieta? Zmienione życie?
Działania na rzecz fundacji pochłaniają bardzo wiele czasu, zdrowia, a czasem nerwów, ale kiedy osiągamy nasz cel i widzimy, jak uśmiechają się dzieci, jak kobiety w "Zbuntowanych Aniołach" rozpościerają skrzydła, gdy dostrzegamy, jak w oczach seniorów znów rozpala się ogień życia – to właśnie wtedy jesteśmy pewni, że to wszystko ma sens.
Czy wśród setek historii pomocy udzielonej przez fundację jest taka, której nigdy pani nie zapomni?
Każda osoba to osobna historia, dlatego nie chciałabym wyróżniać tylko jednej. Za każdą z tych historii stoją prawdziwe emocje, ból, ale też ogromna siła i nadzieja. Czasem to jedno zdanie wypowiedziane przez podopieczną, czasem nieśmiały uśmiech po wielu dniach milczenia – takie momenty zapadają głęboko w pamięć. Każdy uśmiech, który uda się nam wywołać, każde spojrzenie, w którym pojawia się iskra nadziei, są dla nas ogromnie ważne i przypominają, dlaczego to robimy. Dlatego trudno wskazać jedną konkretną historię — bo każda z nich niesie inny ciężar, inne emocje i równie dużą wartość.
Realizacja działań fundacji jest możliwa dzięki zaangażowaniu pani oraz wolontariuszy. Jakie są najczęstsze motywacje osób, które zgłaszają się do pomocy w fundacji?
Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny… Bardzo często wolontariuszkami zostają kobiety, które wcześniej same otrzymały pomoc od Fundacji Śląskie Anioły. Gdy raz doświadczą, jak dzielenie się szczęściem i dobrem wpływa na innych, nie chcą przestać tego robić. To naturalne, bo dobro i szczęście naprawdę mnożą się, gdy się nimi dzielimy.
Jeśli jakaś kobieta teraz czyta ten wywiad i myśli: "Też chciałabym coś zrobić dla innych, ale nie wiem jak" – co by jej pani powiedziała, jako kobieta, która kiedyś też po prostu zaczęła pomagać?
Napisz do mnie, zatelefonuj, spotkajmy się i być może wspólnie zrobimy coś dobrego.
Beata Twardowska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne wśród kobiet.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Joanna Pawlik