Biega ultramaratony. Nawet rak nie był w stanie jej powstrzymać
Jest najbardziej utytułowaną polską ultramaratonką. W 2024 r. wykryto u niej raka piersi. Nie złamało jej to. Po rocznej walce o zdrowie pobiła rekord świata w biegach 48-godzinnych. Przebiegła wtedy 436 km i 371 m. - Niech w świat idzie informacja, że rak nie zawsze jest wyrokiem - mówi Patrycja Bereznowska w rozmowie z Wirtualną Polska.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: W ubiegłorocznych Mistrzostwach Polski w biegach 24-godzinnych pobiegłaś w "niechcianym towarzystwie". Jak dowiedziałaś się, że masz raka?
Patrycja Bereznowska, ultramaratonka: To było 1 marca 2024 r. Kilka dni wcześniej wróciłam z ważnych dla mnie zawodów: biegu 48-godzinnego na Tajwanie, podczas którego poprawiłam rekordy Europy i świata. Byłam w świetnej formie i nastroju. Ale kiedy brałam prysznic i przejechałam ręką z boku piersi, wyczułam coś, czego wcześniej tam nie było. Małe zgrubienie wielkości zielonego groszku.
Od razu skonsultowałam się z moją koleżanką, która jest pielęgniarką na oddziale onkologicznym. Podpowiedziała, żebym zgłosiła się do lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie do chirurga onkologa. Następnego dnia zgłosiłam się do swojej przychodni, gdzie czekało mnie ogromne rozczarowanie. Lekarka bez żadnego badania stwierdziła, że to na pewno nie jest nowotwór i nie wystawi mi skierowania, bo tylko się ośmieszy. Doradziła mi wizytę u ginekologa. Wyszłam z jej gabinetu wściekła, ze łzami w oczach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pasja jest kobietą". Kornelia Olkucka to następczyni Kubicy? 22-latka odnosi gigantyczne sukcesy
Jak szybko trafiłaś do ginekologa?
Poszłam na drugi dzień. Nie było miejsc, ale weszłam do gabinetu lekarki i zapytałam, czy mnie przyjmie. Ta wstała od biurka, sprawdziła guzek i kazała dopisać się do kolejki. W międzyczasie od razu wypisała mi skierowanie. Starała się też mnie uspokoić, mówiąc, że takie zmiany często są łagodne, ale jednocześnie poprosiła, żebym tego nie zbagatelizowała.
Na wizytę do chirurga onkologa musiałam poczekać ok. półtora tygodnia. Był to stresujący czas. Po niej zaczął się cykl badań: USG, mammografia, biopsja, PET. Co ciekawe, mammografia niczego nie wykazała, mimo że guzek był wyczuwalny. Natomiast USG pokazało, że jest jeszcze jeden. Po kolejnych biopsjach okazało się, że jestem wyjątkowa, bo zachorowałam jednocześnie na dwa różne nowotwory: jeden trójujemny niehormonozależny i drugi podwójnie dodatni hormonozależny.
Jaka była twoja pierwsza myśl, kiedy usłyszałaś diagnozę?
Mieszkam sama, więc moją pierwszą myślą było: co się stanie z moim kotem Julkiem? Na szczęście moi przyjaciele zareagowali od razu. Okazało się, że przez ostatnie lata zbudowałam wokół siebie ogromną grupę wsparcia, która stała się moją drugą rodziną. Mój serwisant powiedział, żebym się tym nie martwiła, bo on przygarnie Julka, ale nie sądzi, żeby w ogóle była taka potrzeba.
Miałam lepsze i gorsze momenty. Najtrudniejszy był czas niepewności przed diagnozą oraz przed ustaleniem leczenia. Jak dostajemy wyniki badania krwi, to mniej więcej potrafimy je odczytać. W przypadku nowotworu pojawia się mnóstwo nieznanych nam parametrów, skrótów i cyferek. Kiedy wpisałam je do wyszukiwarki, zaczęły mi wyskakiwać najbardziej złośliwe nowotwory z czasem przeżywalności do trzech lat. Nie było łatwo się z tym zmierzyć.
Korzystałaś ze wsparcia psychologicznego?
Tak, ale do onkopsychologa trafiłam dość późno, bo kilka miesięcy po rozpoczęciu leczenia. A bardzo mi to pomogło poukładać sobie wszystko w głowie i zmienić sposób myślenia. Teraz, nawet gdy słyszę, że ktoś dopiero ma być diagnozowany, to od razu go proszę, żeby zgłosił się do onkopsychologa.
Leczenie zaczęłaś już po starcie w Mistrzostwach Polski w biegach 24-godzinnych?
Tak. Zdążyłam wystartować jeszcze przed rozpoczęciem chemioterapii. To były ważne dla mnie zawody, bo nie wiedziałam, jak potoczy się leczenie i czy będę mogła wrócić do biegania. Postanowiłam zaatakować wtedy rekord świata. Bardzo fajnie mi szło, ale niestety po 12 godzinach pojawił się obrzęk rogówki i stopniowo zaczęłam tracić ostrość widzenia. Miałam wrażenie, że poruszam się we mgle, która stopniowo gęstnieje. W pewnym momencie rozróżniałam już tylko plamy światła, co utrudniało kontynuację biegu, uderzałam w barierki, wpadałam na innych zawodników i tempo zaczęło mi spadać. Finalnie skończyłam bieg z rekordem Europy.
Czułam, że nadal jestem w świetnej formie, nie miałam po tych zawodach nawet zakwasów. Pomyślałam sobie, że widocznie mam jeszcze coś do zrobienia na tym świecie i w końcu rekord świata będzie mój. Wtedy, zamiast rozczarowania i żalu, poczułam radość. A potem zaczęłam leczenie.
M.in. chemioterapię, podczas której biegałaś... Jak to możliwe, kiedy inni po chemii są tak słabi, że mają problem z podstawowymi czynnościami?
Jednocześnie wdrożono u mnie immunoterapię i chemioterapię. Najpierw dostałam 12 cykli białej chemii, potem cztery cykle czerwonej. Ta czerwona trochę bardziej mnie sponiewierała, ponieważ wystąpiły skutki uboczne. Wypadły mi włosy, brwi, zaczęły schodzić paznokcie, pojawiły się dolegliwości żołądkowe, jelitowe, krwiaki. Cały czas walczyłam też z anemią i leukopenią. Ale rzeczywiście przez cały ten okres biegałam, ale mniej. Choć zdarzyło mi się wystartować w biegu na 100 km, kilka razy na 60 km, a także wzięłam udział w biegu sześciogodzinnym. Większość z tych startów była wygrana. Wtedy sama się dziwiłam, skąd ja na to jeszcze biorę siły.
Co na to lekarze?
Trafiłam na cudowną lekarkę, która cieszyła się z każdego mojego sukcesu i mówiła, że prawdopodobnie tak dobrze znoszę chemię, bo cały czas jestem w ruchu i biegam. Więc dopóki regularnie stawiałam się na kontrole i chemię, było to dla niej ok.
W międzyczasie przeszłaś jeszcze operację.
15 listopada 2024 r. Połączoną z rekonstrukcją piersi. Gdybyśmy po prostu wycięli te dwa guzy, niewiele by z niej zostało. A ponieważ jestem aktywnym sportowcem, zaburzyłoby to moją równowagę i mogło spowodować kontuzję kręgosłupa.
Chirurg zalecał, żebym po zabiegu odpuściła bieganie i jazdę konną na trzy miesiące. Wytrzymałam trzy tygodnie, do czasu aż rany pod szwami się zagoiły. Włożyłam specjalny biustonosz pooperacyjny, kamizelkę kompresyjną, plecak do biegania i poszłam biegać.
Niespecjalnie mnie to zaskakuje...
Chyba nikogo nie zdziwiło. Ale na szczęście wszystko ładnie się zagoiło i proces rekonwalescencji przebiegł bardzo sprawnie.
A 30 maja tego roku wystartowałaś w Mistrzostwach świata w biegach 48-godzinnych w Pabianicach.
Już wcześniej myślałam o tych zawodach, ale nie wiedziałam jeszcze, czy będę w stanie wystartować. Pomyślałam sobie wtedy, że to byłaby piękna klamra – bo dokładnie rok wcześniej w tym samym miejscu żegnałam się z bieganiem. Wprawdzie wtedy był to bieg 24-godzinny, a tu czekało mnie 48 godzin, ale jednak było to to samo miejsce, ta sama pętla. Postanowiłam się zapisać. Długo zwlekałam z wniesieniem opłaty, bo nie wiedziałam, czy dam radę. W końcu zadzwonił do mnie organizator i powiedział, że to ostatni dzwonek. Zapłaciłam.
I pobiegłaś po rekord świata.
Początkowo nie miałam wielkich oczekiwań co do tego biegu. Kiedy wystartowałyśmy, moje rywalki ambitnie ruszyły, zostawiając mnie w tyle. Nie goniłam ich, bo w takich biegach niezwykle istotne jest rozłożenie sił. I faktycznie dość szybko zaczęły zwalniać i po około sześciu godzinach udało mi się je przegonić, wychodząc na prowadzenie. Biegłam w tempie pozwalającym na pobicie rekordu świata, ale podczas drugiej nocy dopadł mnie kryzys i zaczęłam biec wolniej.
Moja ekipa serwisowa wyliczyła mi, jak szybko muszę pokonywać każde kolejne okrążenie, żeby pobić rekord świata. Wiedziałam, że przestałam trzymać się tego czasu. Postanowiłam więc skupiać się w danym momencie na konkretnym okrążeniu, żeby biec je w wyznaczonym czasie. I tak udało mi się przeciągnąć mój kryzys o dwie godziny.
Jednak w pewnym momencie Dunki zaczęły biec żwawiej. Trochę się zestresowałam, że zniwelują przewagę, jaką miałam nad nimi, i zaczęłam przyspieszać. Moja ekipa krzyczała do mnie, że niepotrzebnie, bo one nie biegną równo, ale dzięki temu udało mi się odrobić stratę do rekordu świata.
Co było dalej?
Po 46 godzinach biegu ekipa oznajmiła mi, że jeśli w ciągu ostatnich dwóch godzin przebiegnę 20 km, to pobiję rekord świata. Przyspieszyłam, ale trochę wystraszyłam się tego tempa, bo zmęczenie organizmu było już ogromne, a w takiej sytuacji kryzys może przyjść nagle. Do tego wysiadły mi mięśnie pośladkowe i zaczęłam biec pochylona do przodu. Bałam się, że przez to potknę się i przewrócę, więc te dwie godziny ostatnie biegłam niesamowicie skupiona.
Na ostatnim okrążeniu moja ekipa krzyknęła do mnie, że na wysokości naszego namiotu jest rekord świata, a wszystko, co dalej, to dystans, który go poprawi. Zostały mi ostatnie minuty i musiałam się mocno sprężyć, żeby tam dobiec. Każdy kolejny krok poprawiał rekord świata.
Na takich zawodach nie ma mety. Minutę przed końcem rozlega się strzał, przy kolejnym należy się natychmiast zatrzymać. Niesamowite było to, że wcześniej mój serwisant w dwóch miejscach napisał kredą na asfalcie "Go Pati", przy czym drugi napis umieścił w serduszku. Kiedy padł drugi strzał, zatrzymałam się i spojrzałam na asfalt. Stałam dokładnie w tym sercu. Wszyscy mieliśmy ciarki i popłakaliśmy się.
Symboliczne.
Tak. Pomyślałam sobie wtedy, że będzie to piękna puenta do książki o bieganiu, która właśnie powstaje, a dodatkowo, w świat pójdzie informacja, że rak nie zawsze jest wyrokiem. Po leczeniu wróciłam do biegania i to nie tylko po to, żeby przetruchtać i zaliczyć zawody, ale, żeby wygrać i pobić rekord świata.
Czy jesteś już zupełnie zdrowa?
Jestem zupełnie zdrowa. Raz na pół roku mam badania kontrolne. Wszystkie wyniki są dobre i nie mam żadnych przerzutów. Chciałabym przy okazji podkreślić, że już wcześniej regularnie chodziłam na badania USG i sama też się badałam. To prawdopodobnie uratowało moje życie. Pamiętajmy, że w tej kwestii możemy wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie.
W tym roku skończysz 50 lat, jesteś po rocznej walce z rakiem, a nadal dokonujesz rzeczy niemożliwych, bijąc kolejne rekordy. Jaki jest sekret twojej wszechmocy?
Myślę, że moje wyniki są nie tylko konsekwencją tego, że mój organizm wrócił do dobrej formy, ale też tego, na co mu pozwoliła głowa. Przez ten rok zniosłam naprawdę dużo - diagnoza, leczenie, chemioterapia, operacja, wiele godzin spędzonych w szpitalu. Zastanawiam się, czy ten ostatni rekord świata nie jest wynikiem pewnego uodpornienia się i przyzwyczajenia do dyskomfortu. Tak jakbym nabyła umiejętność dłuższego przebywania w jaskini cierpienia.
Patrycja Bereznowska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w sporcie. Zagłosować możesz TUTAJ.