Cnota nie jest darem. "Błona dziewicza to kawałek śluzówki"
- Mit wyjątkowej miłości, na którą trzeba czekać i która jest spełnieniem wszystkich kobiecych marzeń, jest wciąż żywy. Oczywiście pod warunkiem zachowania dziewictwa dla tego jedynego. Cnocie nadaje się wartość niemal finansowo-materialną, to coś, co kobieta realnie wnosi do związku – mówi w rozmowie z WP Kobieta seksuolożka Patrycja Wonatowska z Instytutu Pozytywnej Seksualności w Warszawie.
10.11.2021 14:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Trębacka, Kobieta WP: Na jednej z grup w portalu społecznościowym rozgorzała dyskusja na temat sensowności trzymania dziewictwa do nocy poślubnej. Wielu uczestników zachęcało autorkę pytania, by zachowała wstrzemięźliwość. Inni z kolei naśmiewali się z jej rozterek. Dlaczego w XXI wieku dziewictwo budzi tyle kontrowersji?
Patrycja Wonatowska: Winna jest tu z pewnością kultura masowa, która ciągle promuje model miłości romantycznej. Wystarczy sięgnąć do bajek Disneya, którymi dziewczynki na całym świecie są karmione od wczesnych lat. Wizja romantycznego spotkania, romantycznych uniesień z jedynym mężczyzną ciągle są bardzo widoczne w kulturze. Cnocie nadaje się wartość niemal finansowo-materialną, jest ona czymś, co kobieta realnie wnosi do związku.
Dzięki błonie dziewiczej staje się osobą wartościową, ma jakąś swoją cenę, jest kimś. Do tego mit jedynej wyjątkowej miłości, na którą trzeba czekać i która jest spełnieniem wszystkich kobiecych marzeń, oczywiście pod warunkiem zachowania dziewictwa dla tego jedynego, jest wciąż żywy. Kwestie związane z dziewictwem pokazują, jak bardzo potrzebujemy jako społeczeństwo edukacji seksualnej. Dorastające dziewczyny i kobiety trzeba uświadamiać, że liczba kontaktów seksualnych, które one podjęły w życiu, nie świadczą o ich wartości.
Ale przecież o seksualności w mediach mówi się dużo i otwarcie…
Tak, z jednej strony rzeczywiście mamy coraz większą swobodę i otwartość w mówieniu o seksualności, ale z drugiej ciągle żyjemy w świecie powtarzanych mitów, stereotypów, które w kulturze mają się znakomicie, ponieważ są uproszczeniami. To powoduje, że jesteśmy w zawieszeniu i czujemy się zagubieni. Wiele osób podświadomie odrzuca to, co jest nowe, nieujarzmione, trudne, a sięga po to, co jest znane od dzieciństwa, wpojone w domu.
W sposobie traktowania seksu czujemy, że powinniśmy opowiedzieć się po którejś ze stron: tradycji albo nowoczesności. Tymczasem najlepszym rozwiązaniem jest bycie sobą. A to nie dość, że nie jest łatwe, to jeszcze wymaga zadania sobie sporej liczby pytań na temat tego, co jest dla mnie dobre, a co nie, dlaczego wybieram to, a nie tamto. Niezbędna jest wiedza, której nam brakuje, bo nie dba się o edukację seksualną ludzi. Nic zatem dziwnego, że wybiera się model postępowania nadany z zewnątrz, narzucony przez kulturę, a nie własny, bo wtedy po prostu jest łatwiej.
Czyli jesteśmy rozdarci między swobodą seksualną a mitem o dwóch połówkach pomarańczy lub jabłka, między tym co nas obdziera z wartości, a tym, co nam tę wartość nadaje?
Tak. Często w gabinecie spotykam się ze strachem, który jest wywołany przekonaniem, że zdrada w związkach jest wszechobecna. A ze zdradą kojarzą się nierozerwalnie brak uczciwości, kłamstwo, brak lojalności. Dlatego pojawia się myślenie, że jeśli zachowam tę cnotę dla męża, to on dostanie informację dotyczącą nie tylko mojej czystości i wierności, ale też lojalności, uczciwości.
Tym samym wyposażona w takie cechy staję się wartościową osobą w świecie, w którym zdrada jest obecna na każdym kroku. Ten przekaz kobiety brzmi: daję ci coś, co mam najbardziej wartościowego i jednocześnie chcę wierzyć, że nasz związek będzie trwał wiecznie. Tylko to jest rozwiązanie jednorazowe, kobieta nie ma wyjścia, bo drugiego dziewictwa mieć już nie będzie, nie ma już nic innego, co mogłaby temu mężczyźnie oddać.
Od mężczyzn takiego zachowania wstrzemięźliwości się nie oczekuje…
Tak, ale mężczyzna musi oddawać coś innego, w co powinien być wyposażony, żeby móc czuć się mężczyzną. Mam tu na myśli siłę, sprawczość, dobra materialne.
Ale przecież od kobiet też się tego wymaga; żeby była wykształcona, silna, sprawcza…
Tak, rzeczywiście obecnie kultura promuje taki model kobiecości, ale te kobiety, które się do końca dobrze w takiej roli nie czują, będą szukały alternatywy. Łatwo wtedy sięgnąć po sprawdzony, konserwatywny wzorzec żony, matki, kogoś, kto zarządza domowym ogniskiem. Dlatego tak ważne jest pokazywanie, że oprócz tych dwóch modeli kobiecości jest wiele innych. Tylko niezbędna jest tu świadomość oraz umiejętność dokonywania wyborów, za które bierze się odpowiedzialność. Znowu więc wracamy do edukacji seksualnej. Bez niej ludzie będą się częściej radykalizować.
A przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę tej kobiecie, która postanowiła cnotę zachować dla męża. Z czym ona zostaje, gdy to dziewictwo już mu odda?
Z niczym. Jeśli oddaje całą siebie, to, co ma najcenniejszego, to już nic więcej jej nie zostaje. I oczywiście nie chodzi o to, że ona nie ma już nic do zaoferowania, tylko o to, kim ona sama dla siebie się staje. W kulturze spajania się, zlewania, scalania z drugą osobą trudno o nastawienie dotyczące współniezależności, o przekonanie, że mimo iż jesteśmy razem, to jednocześnie jesteśmy przecież osobnymi bytami.
Nie ma tu miejsca na życie na swój własny rozrachunek, na wzięcie odpowiedzialności za swoje wybory. I znowu wracamy do mitu romantycznej miłości, w której kobieta jest księżniczką, oddaje mężczyźnie swoją najbardziej drogocenną część, a jego zadaniem jest wziąć na siebie za to wszystko odpowiedzialność.
Ale ten kij ma dwa końce: wzięcie przez mężczyznę tego daru, jakim jest cnota, wtłacza go w rolę, z której nie do końca może być zadowolony?
No właśnie. Jeśli w takim związku dojdzie do zdrady i kobieta poczuje się, że została skrzywdzona, to pojawiają się ogromne pretensje, zawiedzione nadzieje, bo przecież miało być jak w bajce. Do tego może dojść nieumiejętność radzenia sobie z trudnościami, bo skoro mój partner, obdarzony przeze mnie największym darem, mnie skrzywdził, to świat się kończy.
W takiej sytuacji może też pojawić się przekonanie, że cała odpowiedzialność za to, co dzieje się w tym związku, spoczywa na mężczyźnie. Z drugiej strony oddanie odpowiedzialności może u kobiety wiązać się z poczuciem braku wpływu na to, co się dzieje. Błędne koło.
A przyjrzyjmy się sprawom związanym stricte z seksem. Jakie konsekwencje może nieść ze sobą decyzja o rozpoczęciu życia seksualnego w noc poślubną?
Przekonaniu, że cnota jest najwyższą wartością, często towarzyszy wiara, że noc poślubna będzie wspaniała, cudowna, bo stanowi ukoronowanie miłości. Jednak najczęściej okazuje się, że pierwsze doświadczenie seksualne wcale takie idealne nie jest. Na dodatek pierwszy kontakt nie ma miejsca wtedy, kiedy partnerzy – oboje – są na to gotowi, tylko wtedy, gdy nakazuje tradycja. I zamiast uniesienia i ekstazy pojawiają się wątpliwości, rozczarowanie i pytania co dalej.
Trudne doświadczenia związane ze współżyciem nie zachęcają do tego, żeby podejmować dalszą aktywność. Seks zaczyna się kojarzyć z czymś bolesnym, trudnym, a powinien z przyjemnością, zadowoleniem i satysfakcją. W sytuacji, gdy mężczyzna podjął współżycie przed ślubem, a noc poślubna dla kobiety to pierwszy kontakt seksualny, możemy mieć do czynienia z podległością, zależnością, która nie służy partnerskiej relacji. W takiej sytuacji elementy niezwykle ważne w życiu seksualnym, takie jak relacyjność, intymność, bliskość mogą być spychane na plan dalszy.
No a co z dopasowaniem? Podjęcie współżycia po ślubie może skutkować tym, że partnerzy rozmijają się zupełnie, jeśli chodzi o dopasowanie, temperament, potrzeby…
Jeśli ze współżyciem czeka się do nocy poślubnej, to powstaje silne napięcie, pojawia się bardzo dużo oczekiwań wobec tego, co ma się wydarzyć, a na partnerze spoczywa ogromna odpowiedzialność za to, co ta noc przyniesie. Na dodatek towarzyszy temu przeświadczenie, że dopiero po tej nocy, po tym przełomowym momencie możemy rozpocząć pełne relacyjne życie, a ważne jest, żebyśmy się go uczyli od samego początku. To dotyczy także intymności.
Jeśli jednak ten element życia, niezwykle ważny, wytniemy, a później będziemy pracować nad tym, żeby go włączyć do relacji, to może to tę relacje poważnie zaburzać, powodować, że związek dwóch osób rozwija się w sposób nieharmonijny. Jeśli jakieś rzeczy na początku związku działają, a potem pojawiają się trudności, to partnerzy mają szansę nad nimi pracować, np. mogą poprawiać komunikację, zastanawiać się, jak ta relacja ma funkcjonować przy zmieniających się warunkach życia. Gdy jednak seks okaże się rozczarowaniem już po ślubie, to zmiany mogą być bardzo trudne, a czasami niemożliwe.
Jednak wszystkie zagrożenia, o których tu mówimy, mogą się wydarzyć, nie muszą?
Oczywiście. Warto przede wszystkim zadać sobie pytanie: dlaczego chcemy zrezygnować z jakiejś części nas samych? Po co to robimy? Czy to nasza samodzielna decyzja, czy może ulegamy wzorcom narzuconym kobietom przez kulturę? Błona dziewicza jest tylko kawałkiem śluzówki, który u części kobiet nie występuje.
Nie stanowi o wartości kobiety. Jeśli para decyduje się z jakichś powodów zaczekać z seksem do ślubu, ma to przemyślane, podjęła świadomie taką decyzję, to niech tak zrobi. Ale jeśli kobieta lub jej partner zaczynają mówić o zachowaniu czystości do ślubu, to tym samym nadają seksowi znaczenie pejoratywne, traktują go jako coś brudnego, a to jest bardzo szkodliwe. Dlatego tak ważna jest edukacja seksualna. Dla nas wszystkich.
Patrycja Wonatowska – seksuolożka, absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej ZNP (pedagogika – edukacja zdrowotna i profilaktyka uzależnień). Edukatorka seksualna, w tym ds. HIV/AIDS. Ukończyła studia podyplomowe z zakresu seksuologii klinicznej. Terapeutka w nurcie Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązania.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!