Pili i brali narkotyki. Najpierw uzależnił się muzyk, później córka
Krzysztof Jaryczewski, pierwszy wokalista Oddziału Zamkniętego, i jego córka Maja Laura, pianistka i wokalistka, mają za sobą bolesne doświadczenia walki z uzależnieniami. Choć łączy ich muzyka, oboje mierzyli się z traumami z dzieciństwa. Ich historie pokazują, że nałóg może dotknąć każdego.
Dla Krzysztofa Jaryczewskiego źródłem cierpienia była relacja z ojcem – surowym, chłodnym, emocjonalnie niedostępnym. Jak wspomniał w wywiadzie z Moniką Redisz w "Wysokich Obcasach", - nie pamiętam, żeby wziął mnie na kolana, powiedział coś ciepłego. Chyba że na imprezie sobie łyknął, to wtedy trochę się rozczulał. Mojego najstarszego brata bił, mnie już nie; pewnie stwierdził, że to i tak nie działa. Robił mi natomiast wykłady umoralniające. Trwały godzinę, dwie. Nie pozwalał mi wstać. "Patrz mi w oczy".
Wspomnienia z dzieciństwa są pełne przymusu i poczucia braku akceptacji. Ojciec – wojskowy – gotował tłuste zupy i kazał synowi jeść do końca. - A w ogóle to miałem być dziewczynką. Mieli już dwóch facetów, czekali na córkę. Takie informacje też raczej nie wpływały dobrze na moje samopoczucie. Czułem się po prostu niechciany - wyznał Jaryczewski w wywiadzie.
- Alkohol, a później także narkotyki były najprostszym i najskuteczniejszym lekarstwem, żeby się znieczulić, zagłuszyć ból. A także przełamać lęki przed światem, przed drugim człowiekiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cezary Pazura mówi o alkoholu. "Niektóre trunki chodzą w zestawie"
- Zacząłem się leczyć dopiero kiedy Ula (jego partnerka - przyp. red.) powiedziała, że odchodzi. Decyzja już zapadła, była już spakowana. Wtedy zdecydowałem się na odwyk. A potem pojawiła się Maja. Chciałem żyć, również dla niej - stwierdził.
Dzieciństwo i ucieczka od bólu
Córka Krzysztofa, Maja Laura, mimo że wychowywała się w innym czasie i warunkach, również doświadczała ogromnych trudności emocjonalnych. Z pozoru była wzorową uczennicą – chodziła do szkoły muzycznej, grała na pianinie, wygrywała olimpiady. Jednak już jako nastolatka zaczęła sięgać po alkohol. - W gimnazjum w torebce nosiłam wódkę - przyznała.
Problemy nasiliły się po rozwodzie rodziców. - Moje problemy zaczęły się właściwie zaraz po wyprowadzce z Warszawy. Miałam siedem lat. Choć smutek miałam w sobie od zawsze. Rodzice zaczęli się kłócić, w domu coraz częściej zdarzały się awantury. Pamiętam, że wbiegałam między nich i próbowałam ich godzić. Miałam stany depresyjne, lęki, czułam się zagrożona. Nocami nie mogłam spać. Bałam się też szkoły, nie chciałam tam chodzić. Kiedy miałam 12 lat, rodzice się rozwiedli.
Wyjazd do internatu w Zielonej Górze miał być szansą na skupienie się na nauce. W rzeczywistości stał się środowiskiem, w którym uzależnienie weszło na nowy poziom. - Tam był hardkor alkoholowo-narkotykowy. Popłynęłam - wyznała.
Moment przełomu i droga do trzeźwości
- Myślę, że niejednokrotnie byłam na granicy przedawkowania. W końcu przestraszyłam się, że mnie to zabije, i odstawiłam twarde narkotyki. Jeszcze przez całe lata korzystałam z nich od czasu do czasu, ale nie byłam już w ciągu. Zaczęło się za to picie, palenie, leki, psychodeliki i inne eksperymenty. Byłam tym wymęczona. Pod koniec gimnazjum wymyśliłam, że pójdę do liceum w Gdańsku i zamieszkam z tatą. Wiedziałam, że jeśli ktoś nie zacznie mnie kontrolować, to umrę - powiedziała.
Choć nie była to droga łatwa – udało jej się przerwać ciągi i dziś mówi: - Od półtora roku jestem trzeźwa. Od trzech – nie piję.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.