"Byłam molestowana, mam depresję" – bycie świadkiem Jehowy największe piętno odciska na kobietach
Świadectw mężczyzn, którzy opuścili zgromadzenie, nie brakuje. Gorzej z kobietami. Tłamszone, silnie związane z rodziną, odchodzą rzadko, a jeszcze rzadziej o tym mówią. O subtelnej przemocy psychicznej stosowanej przez świadków Jehowy, rozmawiamy z Sarą, która porzuciła zbór.
03.04.2018 | aktual.: 04.04.2018 09:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Podśmiewamy się z nich, kiedy z dobrotliwymi uśmiechami stoją na mrozie, a jednocześnie to jedni z nielicznych "innowierców", których akceptujemy. Któż z nas nie słyszał porady, żeby do remontu czy opieki nad dzieckiem zatrudnić świadków Jehowy, bo oni "nie oszukują". I na tym polega jeden z licznych paradoksów tego wyznania – nie oszukują, ale żyją w świecie podwójnych standardów.
To krąg tyle zamknięty, co niewidzialny. Lwia część świadków nie ma bowiem bliskiej relacji z nikim, kto do wspólnoty nie należy. Co za tym idzie, trudno o dyskusję z kimś o przeciwnych poglądach. Wspólnota zaś nie dopuszcza wątpliwości, ma monopol na prawdę. I na zbawienie.
Poświętujemy po śmierci świata
Pierwsze, co zapamiętuje dziecko wychowane w rodzinie świadków to, że Armagedon jest blisko. Przeżyją go, co prawda, rodzice, ale miła sąsiadka, pani nauczycielka i koledzy z klasy już nie. W świetle takiego argumentu zadawanie się z "ludźmi ze świata" rzeczywiście traci sens. Trudno zakazać 5-latce zacieśniania przedszkolnych przyjaźni. Co innego, kiedy ta sama 5-latka zdaje sobie sprawę, że jej koleżanki "niedługo umrą", więc lepiej się nie przywiązywać.
Już w podstawówce te same koleżanki zaczynają widzieć, że dziewczynka, która wyrosła w zgromadzeniu, jest "inna". Nie będzie mogła brać udziału w dyskotekach, uroczystościach ani nawet wziąć cukierka od solenizanta, świadkowie bowiem żadnych świąt, w tym urodzin, nie uznają. Nie uznają też państwowości. Jeśli więc na apelu szkolnym wszyscy wstaną do hymnu, dziecko świadków będzie musiało pozostać na miejscu. Niechybnie ściągając na siebie uwagę.
- To presja, której dziecko nie udźwignie, ba, wielu dorosłych miałoby z tym problem – opowiada mi Sara Andrychiewicz, która postanowiła wystąpić ze zboru. Ma 27 lat i dwoje dzieci, a traumatyczne doświadczenia dorastania wśród świadków Jehowy opisała na swoim blogu.
"Gdy zdecyduję się na opublikowanie tego wpisu, nieodwracalnie zmienię swoje życie. Jestem jednak gotowa podjąć to ryzyko, żeby móc zacząć wreszcie żyć. Jestem świadoma tego, że odrzuci mnie rodzina, nawet ta najbliższa. Przyjaciele nie będą chcieli mnie znać. Wydaje mi się, że jestem gotowa na to emocjonalnie" – napisała w niedzielę.
Zuzanna i starcy
Sara we wspólnocie była molestowana przez jednego ze starszych mężczyzn. Trawiło ją tak dojmujące poczucie winy i wstydu, że nikomu o tym nie powiedziała. U świadków retoryka spod znaku "za gwałt odpowiadają szpilki, a za molestowanie za głęboki dekolt" jest na porządku dziennym.
Zdecydowała się powiedzieć o tym we wspólnocie dopiero kilkanaście lat później, kiedy doszły ją słuchy, że inna dziewczyna zgłosiła, że była molestowana przez tego samego mężczyznę. Sprawę postanowiono wyciszyć, w zborze obowiązuje bowiem reguła "dwóch świadków". W praktyce oznacza to tyle, że jeśli oskarżasz kogoś o gwałt, ale też o kradzież czy jakiekolwiek inne przewinienie, musisz mieć na to świadka. Twój głos nic nie znaczy. Jeśli połączyć to z inną zasadą, zakładającą, że wszystkie "zajścia" rozstrzyga się w ramach wspólnoty, nietrudno wywnioskować, że Świadkowie Jehowy są grupą, w której pedofile mogą funkcjonować bezkarnie.
Kiedy Sara zdecydowała się potwierdzić doświadczenia dziewczyny, dwóch starszych mężczyzn wzięło ją na rozmowę. Nie wiedzieli, jak rozmawiać z kimś, kto był molestowany, naciskali na nią, żebym zdradziła im jak najwięcej szczegółów, mimo że to historia sprzed lat i jasne było, że Sara nie poda im godzin i dat.
- Słowo tej dziewczyny i moje to było dla nich za mało – opowiada Sara.
Od kilku lat leczy się na depresję, myśli o terapii. Za główne powody swojego stanu psychicznego uznaje indoktrynację od najmłodszych lat. Świadkowie stosowne "materiały" przewidują nawet dla dzieci, które nie ukończyły jeszcze 3 roku życia. Na YouTubie można znaleźć bajki dla najmłodszych, choć w stosunku do tych animowanych historyjek, trudno używa się określenia "bajka". Jedna z bohaterek, Zosia, ma być wzorem zachowania dla dzieci. W jednej z opowieści dziewczynka dostaje złoty pieniążek. Początkowo chce kupić słodycze, ale po namyśle oddaje pieniądze "na cele wspólnoty". Wszyscy chwalą Zosię.
Bajka dla dzieci Świadków: "A kto lubi czary? Jehowa czy szatan?"
- Wychowanie w rodzinie świadków Jehowy nieustannie tłamsi poczucie własnej wartości. Za dobre oceny nikt cię przecież nie pochwali. Na zgromadzeniach są nawet wyczytywane przykłady "sióstr", które mimo możliwości pójścia na studia, postanowiły z nich zrezygnować, żeby poświęcić się ewangelizacji.
Ewangelizacja, zwana wśród świadków po prostu "głoszeniem", to nic innego, jak chodzenie po domach i nauczanie. Zaczyna się bardzo wcześnie, już mając 10-11 lat, chodzi się ze starszymi od drzwi do drzwi. To właściwie jedyna dziedzina, w której dziecko może zasłużyć na pochwałę ze strony wspólnoty.
Problem jest jeden – nigdy nie jest się dość dobrym świadkiem. Każdy głoszący, nawet dziecko, co miesiąc wypełnia rodzaj kwitu, na którym wpisuje godziny poświęcone na ewangelizację sąsiadów. A potem w "Strażnicy", oficjalnym czasopiśmie świadków, czyta historyjki – o dzieciach z Afryki, które szły kilkanaście kilometrów bez butów, żeby głosić, albo o chłopcu, który ma chore płuca, a mimo to głosił przez 30 godzin w tygodniu. Jedyny powód do samozadowolenia zostaje odebrany. Brutalnie i po cichu.
Salka dla panów
Świadkowie Jehowy są organizacją do gruntu patriarchalną. Choć w organizacji o wiele więcej jest kobiet niż mężczyzn, dla tych pierwszych nie przewidziano żadnych funkcji w zborze. Mogą co najwyżej sprzątać salkę, w której odbywają się spotkania, ale nie maja w niej prawa nauczać. Nawet o przeczytanie fragmentów z Pisma są proszone w ostateczności.
Mężczyzna, który został już ochrzczony, stoi wyżej od kobiety, choćby ta była jego matką. Jeśli spotyka się czworo świadków, dajmy na to trzy dorosłe kobiety i 15-latek, którzy mają razem pracować na rzecz wspólnoty, podejmowanie decyzji leży w jego gestii, ponieważ jest mężczyzną. Oczywiście nie wszyscy będą się bezwzględnie stosowali do tego zalecenia, ale zgodnie z doktrynami świadków, tak właśnie wygląda hierarchia. Nad kobietą władzę sprawuje jej mąż, jeśli go nie ma – rodzice, i to niezależnie od wieku kobiety. Jeśli natomiast nie miałaby rodziny – starsi we wspólnocie.
- Pamiętam, jak kiedyś poszłam na spotkanie świadków, po którym jeden z wyżej postawionych mężczyzn wziął mojego męża na stronę i zasugerował mu, że powinien bardziej pilnować mojego ubioru. Miałam spódnicę do kolan, w jego odczuciu stanowczo zbyt krótką. Jest trochę kobiet, zwłaszcza młodych, które na tyle obawiają się takich komentarzy za plecami, że zaczynają same z siebie nosić spódnice do kostek. Bynajmniej nie dlatego, że taki strój im odpowiada. U świadków oficjalnie nie ma żadnego przymusu, są jedynie "zalecenia". Tyle że tak bardzo lękasz się uwag wypowiadanych za plecami czy wykluczenia, że uczysz się non stop monitorować swoje zachowanie, wygląd, nieustannie się autocenzurujesz – opowiada Sara.
W gimnazjum przyjaźniła się z jednym z chłopaków "ze świata", była w nim zakochana szczeniacką, platoniczną miłością. Ten okres zbiegł się w czasie z jej chrztem. Czuła się niegodna i zła. Tuż przed ceremonią zerwała z nim wszelkie kontakty. Bała się, że nie zostanie ocalona przez Jehowę, ponieważ "tak nagrzeszyła".
Wyjść po męsku
Kilka lat temu w "Dużym Formacie" został opublikowany reportaż Roberta Rienta, dziennikarza i byłego świadka. Rient opowiada w nim w literackiej konwencji o nienawiści, jaką odczuwa w stosunku do siebie nastolatek dorastający we wspólnocie i o późniejszych trudnościach adaptacyjnych. Innym mężczyzną, który zabiera głos o opuszczeniu zgromadzenia w ogólnopolskich mediach, jest Stanisław Chłościński, założyciel stowarzyszenia "Wyzwolenie". Organizacja zajmuje się pomocą osobom, które odchodzą ze wspólnoty. Mocnych kobiecych głosów w tej sprawie wciąż brak. Sara Andrychiewicz jest jedną z nielicznych "zdrajczyń", która przemówiła. Na spotkaniach w zborach takie jak ona porównuje się do "gnijących zwłok".
Kobiecych wystąpień jest po prostu mniej. Trudno się zresztą dziwić. Osoba, która opuszcza wspólnotę, musi liczyć się z całkowitym brakiem kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. Przyjaciół, którzy nie są świadkami, najczęściej nie ma. W końcu całe życie uczono ją, żeby trzymać się z daleka od ludzi "ze świata", którzy zginą podczas Armagedonu.
"Strażnica" przestrzega rodziców dzieci, które odeszły, nawet przed odpowiadaniem na maile i smsy. Młode kobiety, często silnie związane ze swoimi matkami, nie wyobrażają sobie odejścia ze wspólnoty właśnie ze względu na przerwanie więzi rodzinnych. Zakaz utrzymywania kontaktu obejmuje też dzieci. Jeśli kobieta zdecyduje się zabrać ze zgromadzenia potomstwo, zdarza się - i nie są to wcale odosobnione przypadki - że telefony od nich przestają odbierać babcia, a nawet ich własny ojciec.
- To przeraża mnie u świadków najbardziej. Całkowity brak miłosierdzia. Pamiętam historię dziewczyny ze zgromadzenia, która bardzo wcześnie zaszła w ciążę z chłopakiem "ze świata". Została wykluczona. Z dnia na dzień nie miała nikogo – rodziny, przyjaciół ani nawet dachu nad głową. Żaden ze starszych braci, tych obrazów prawości i moralności, nie pomyślał choćby przez chwilę, żeby jakoś jej pomóc. Nie miała do kogo się odezwać i za co żyć – opowiada Sara.
27-latka nie wie jeszcze, jak ułożą się jej relacje rodzinne. Nie wszyscy rodzice odwracają się od swoich dzieci, kontakty utrzymują jednak najczęściej w sekrecie przed starszymi. Cieszy się ze względu na swoje córeczki. Starsza, Maja, ma 6 lat. Niedawno po raz pierwszy w życiu obchodziła urodziny i Boże Narodzenie. Wcześniej Sara musiała ją uczyć, że nie wolno jej rysować z dziećmi Świętego Mikołaja ani oglądać "Harry'ego Pottera" (bajki o magii są surowo zakazane).
- Widzę w niej olbrzymią zmianę. Chyba nie do końca nawet zdawałam sobie sprawę, że tak to na nią wpływa. Mimo że sama to przeżyłam, jakoś wydawało mi się, że jest jeszcze za mała, żeby religia mogła na nią wpływać. Dziecko świadków nieustannie musi się pilnować – co mu wolno, czego nie, do tego ta opowieść o Armagedonie. Żyje w ciągłym lęku. Maja już nie będzie musiała się bać – opowiada Sara.
Świadkowie Jehowy są wspólnotą wyznaniową przez polskie społeczeństwo akceptowaną, jak żadna inna. Schludni, uczciwi, uczynni, do tego nie tak znowu odlegli od katolicyzmu. No i ta przejrzystość – do wglądu mamy wszak ich pisma, na zgromadzeniu każdy jest mile widziany, a jeśli coś jest niejasne, uczynny brat czy siostra chętnie wszystko wytłumaczy. Wyrośliśmy w przekonaniu, że jeśli ktoś niczego nie ukrywa, to dlatego, że do ukrycia nic nie ma. Tyle że świadkowie Jehowy to wyznanie podszyte subtelnym systemem przemocy psychicznej, która najmocniej uderza w kobiety i dzieci. Ze zgromadzenia można wystąpić, znacznie trudniej wyswobodzić się z systemu myślenia o sobie. Świadkowie, którzy odchodzą mają problem ze zdefiniowaniem na nowo swojej tożsamości. Nie wychowano ich do "bycia sobą".