Blisko ludziCzy wiesz, skąd pochodzą twoje ubrania?

Czy wiesz, skąd pochodzą twoje ubrania?

Czy wiesz, skąd pochodzą twoje ubrania?
Źródło zdjęć: © 123RF
22.05.2013 10:12, aktualizacja: 19.12.2018 16:13

„W ubiegłym tygodniu przez cztery dni z rzędu zaczynaliśmy pracę skoro świt i kończyliśmy o pierwszej w nocy” – opowiada 12-letni chłopiec pracujący w fabryce odzieży w Indiach. On i miliony innych osób, głównie kobiet, zatrudnionych jest w zakładach produkujących ubrania dla znanych marek.

„W ubiegłym tygodniu przez cztery dni z rzędu zaczynaliśmy pracę skoro świt i kończyliśmy o pierwszej w nocy” – opowiada 12-letni chłopiec pracujący w fabryce odzieży w Indiach. On i miliony innych osób, głównie kobiet, zatrudnionych jest w zakładach produkujących ubrania dla znanych marek. To miejsca, gdzie ludzie zmuszani są do katorżniczej pracy bez wynagrodzenia albo za głodowe pensje, a prawa pracownicze nie są przestrzegane.

Pod koniec kwietnia świat obiegła wstrząsająca informacja o zawaleniu się fabryki odzieżowej w pobliży stolicy Bangladeszu. Śmierć poniosło 1127 osób – to najtragiczniejszy wypadek przemysłowy w historii tego państwa. Większość ofiar stanowiły zatrudnione w szwalniach kobiety. Zdaniem śledczych przyczyną zawalenia się budynku były wibracje wielkich generatorów i niska jakość prac budowlanych. Władze miasta twierdzą, że właściciel fabryki nielegalnie dobudował trzy piętra, zgodził się także na zainstalowanie w pomieszczeniach produkcyjnych ciężkiego sprzętu oraz generatorów.

To nie jedyna tragedia, do której doszło w ostatnim czasie. W połowie maja zawaliła się fabryka obuwia w Kambodży. Oficjalnie mówi się o trzech ofiarach śmiertelnych, kilka osób zostało rannych.

Globalny łańcuch dostaw

Oba te wypadki wywołały międzynarodową dyskusję na temat bezpieczeństwa i warunków pracy w sercu światowego przemysłu odzieżowego. Bangladesz, po Chinach i Włochach, jest jednym z największych eksporterów odzieży na świecie – znajduje się tutaj ok. 5 tys. fabryk zatrudniających ponad 3,6 miliona pracowników. Natomiast w Kambodży przemysł odzieżowy generuje najwyższy dochód z eksportu.

Jednak zanim ubranie trafi do sklepu, a stąd do rąk klientów, musi przebyć długą – i trudną – drogę, nazywaną „globalnym łańcuchem dostaw”. Największe marki sieci odzieżowych, które kontrolują 75 proc. rynku, zazwyczaj zlecają produkcję krajom słabiej rozwiniętym. Dla właścicieli „sieciówek” oznacza to tanią i elastyczną siłę roboczą, szybkość realizacji, niższe koszty transportu oraz korzystne warunki podatkowe. Ale dla pracowników azjatyckich fabryk to mordercza praca za głodową pensję.

Zarabiają krocie, mimo obniżek

Większość ubrań produkowanych jest w tzw. sweatshopach – zakładach produkcyjnych, w których praca jest niezwykle ciężka i niebezpieczna, a prawa pracownicze nie są przestrzegane. Pracownicy sweatshopów zmuszani są do pracy przez wiele godzin dziennie, za co dostają skandalicznie niskie wynagrodzenie, o ile w ogóle nie są go pozbawieni. Nie mają umów czy uregulowanego czasu pracy. W takich zakładach produkcyjnych zatrudnione są głównie kobiety oraz często osoby nieletnie. Presja wywierana na pracownikach prowadzi do wydłużenia się czasu ich pracy i stale pogarszających się warunków zatrudnienia.

W Kambodży, gdzie w branży odzieżowej pracuje ponad pół miliona ludzi, minimalne wynagrodzenie wzrosło w ostatnim czasie z 61 do 75 dolarów miesięcznie. Nie ma jednak mowy o wypłacie pieniędzy za nadgodziny. Tak niskie pensje w krajach Trzeciego Świata pozwalają wielkim koncernom generować olbrzymie zyski, mimo spadających cen ubrań i wielu sezonowych promocji.

Wykorzystywani, bici, poniżani

Ponieważ „globalny łańcuch dostaw” stale się wydłuża poprzez zlecanie produkcji podwykonawcom, którzy korzystają z usług kolejnych podwykonawców, coraz trudniejsza staje się kontrola jakości pracy i warunków pracowniczych. Co pewien czas do mediów przeciekają jednak wstrząsające relacje pracowników fabryk, którzy opowiadają nie tylko o harówce za głodową pensję, ale także o surowych karach stosowanych wobec najmniej wydajnych pracowników, ich fatalnym stanie zdrowia, wykorzystywaniu seksualnym czy odbieraniu praw związkowych. Pracownicy fabryk nie dostają wody, często nie mogą także skorzystać z toalety.

„W ubiegłym tygodniu przez cztery dni z rzędu zaczynaliśmy pracę skoro świt i kończyliśmy o pierwszej w nocy. Byłem tak zmęczony, że aż zrobiło mi się niedobrze. Jeśli ktoś się zbuntował, był bity gumową rurką. Niektórym chłopcom za karę wciskano w usta brudne ubrania” – powiedział 12-letni chłopiec imieniem Jivaj brytyjskiemu tygodnikowi „The Observer”, pracujący w indyjskiej fabryce produkującej ubrania dla marki Gap.

Z wypowiedzi wielu pracowników wynika, że tym, którzy odmówią, grozi się zwolnieniem, stosuje się wobec nich kary albo się ich znieważa.

Bojkotują uzbecką bawełnę

Po publikacji raportu zawierającego wypowiedź 12-letniego chłopca rzecznik prasowy marki zapewnił, że zamawianie ubrań z tej fabryki zostało wstrzymane. Jednocześnie Gap, wraz z kilkoma innymi wielkimi koncernami (m.in. marką Levi Strauss) zobowiązał się, że nie będzie zaopatrywał się w bawełnę w fabrykach w Uzbekistanie, gdzie zatrudnianie dzieci jest na porządku dziennym, a wiele osób zmusza się do niewolniczej pracy. Uzbecką bawełnę zbojkotowały także marki Adidas oraz Marks and Spencer. Jednak na początku tego roku o kupowanie bawełny pochodzącej z uzbeckich fabryk została oskarżona marka H&M.

Sweatshopy istnieją zresztą nie tylko w Azji, ale również na innych kontynentach. Przed miesiącem o wyzyskiwanie pracowników w argentyńskich fabrykach został oskarżony odzieżowy potentat – marka Zara. W trakcie śledztwa pracownicy – głównie imigranci i dzieci – przyznali, że zmuszano ich do nieprzerwanej pracy przez 13 godzin dziennie, nie mogli również opuścić fabryki bez pozwolenia. Właściciele marki odparli jednak zarzuty, choć spółka już wcześniej musiała tłumaczyć się z oskarżeń dotyczących łamania praw pracowniczych.

Coś się zmieni?

Po tragedii w Bangladeszu robotnicy z ok. 80 proc. zakładów pracy w przemysłowej strefie Ashulia koło Dhaki, gdzie zawaliła się fabryka, wyszli na ulice. Domagali się podwyżek i ukarania właściciela zrujnowanego budynku. Strajk zakończyło zapewnienie ze strony rządu o „dużo większym bezpieczeństwie w fabrykach”.

Czy jest szansa, że w miejscach, gdzie produkowane są ubrania, które nosimy, będzie lepiej? Kilkanaście europejskich spółek – m.in. sieć Tesco, irlandzki Primark, koncern Inditex, właściciel Zary, Bershki i Pull&Bear, szwedzki H&M oraz francuski Carrefour – zawarło właśnie porozumienie (Bangladesh Fire and Building Safety Agreement), które ma doprowadzić do poprawy warunków pracy w bangladeskich fabrykach. „Porozumienie jest pozytywnym krokiem i bardzo poprawia sytuację” – stwierdził Gilbert Houngbo z biura Międzynarodowej Organizacji Pracy. Houngbo skrytykował natomiast markę Gap i amerykański koncern Walmart, które nie podpisały porozumienia.

Do robienia świadomych zakupów i bojkotowania marek wyzyskujących pracowników namawia Polska Akcja Humanitarna prowadząca kampanię „Modnie i etycznie”: „Kto uszył twoje jeansy? W jakich warunkach pracował? Robiąc zakupy, decydujesz o warunkach pracy i życia ludzi na całym świecie. Bądź odpowiedzialnym konsumentem!” – apeluje PAH.

Tekst: Ewa Podsiadły-Natorska

(epn/sr), kobieta.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (41)
Zobacz także