Sprawdzamy jeszcze raz. I jeszcze raz. "Początki choroby bywają niewinne"
- Telefon był dosłownie przyspawany do mojej ręki. Cały czas zerkałam już automatycznie, czy nie mam nowego powiadomienia z Facebooka. Później zaczęłam śledzić aktywność byłego partnera na komunikatorze, bo bałam się, że może mu się coś stało. Musiałam wiedzieć, że był aktywny, że żyje. Miałam ciągłe poczucie, że muszę to kontrolować - mówi 34-latka, która zmaga się z nerwicą natręctw.
Aneta ma 34 lata i pracuje w bankowości. Na co dzień miała poukładane życie i chociaż wiedziała, że jest perfekcjonistką, starała się zapanować nad daleko idącymi zapędami dotyczącymi wprowadzania swoich porządków. Wielkim kryzysem, który wpłynął na jej stabilność psychiczną, było odejście partnera po kilkuletnim związku.
- To mnie załamało. Po roku zapisałam się na terapię, bo ból był nie do zniesienia. Do tego wymienialiśmy dużo wiadomości, byłam ciągle na "czujce" - wspomina kobieta i dodaje, że zdarzało jej się samoistnie budzić kilka razy w środku nocy i sprawdzać telefon. Kontrola telefonu zaczęła być na tyle kompulsywna, że nad ranem Aneta budziła się, trzymając go w dłoni.
- Telefon był dosłownie przyspawany do mojej ręki. Cały czas zerkałam już automatycznie, czy nie mam nowego powiadomienia z Facebooka. Później zaczęłam sprawdzać aktywność byłego partnera na komunikatorze, bo bałam się, że może mu się coś stało. Musiałam wiedzieć, że był aktywny, że żyje. Miałam ciągłe poczucie, że muszę to kontrolować, bo inaczej stanie się coś złego. "Co się przejmujesz. Jak też tak mam" - słyszałam to wiele razy. Miałam wrażenie, że wyolbrzymiam swoje problemy, zarzucano mi skupianie się na czymś, co nie istnieje. I chociaż istniało tylko w mojej głowie, to zaczęło powoli zagarniać całe moje życie - mówi 34-latka.
Potem stopniowo dochodziły inne rzeczy. - Chodziłam tylko po pełnych płytkach chodnikowych. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Bałam się jakoś podświadomie, że jak nadepnę na pękniętą, to coś złego się stanie. To idiotyczne - stwierdza, ściskając palcami wygniecioną końcówkę rękawa. Kiedy natręctwa zostały zauważone przez współpracowników i szefową, postanowiła poszukać fachowej pomocy. - Znajomi wytrzeszczali oczy i mówili, że przesadzam, że każdy czasem tak ma, a telefon to już dosłownie każdy sprawdza. To mnie irytowało, takie zbywanie. Znalazłam na Facebooku grupę wsparcia, zobaczyłam, że inni też tak mają i są tak samo olewani przez otoczenie. Stamtąd trafiłam pod skrzydła lekarza psychiatry. Dostałam leki. Zaczęłam terapię u psychologa i to mnie uratowało - opowiada.
Każdy tak ma… trochę
Tymon Jagła, 32-latek z Warszawy, podobnie jak Aneta przeszedł gehennę depresji i nerwicy natręctw. Dziś może już odetchnąć z ulgą, bo choroba ustąpiła, jednak samo wspomnienie ciężkich stanów jest dla niego trudne. - Na początku obsesja kumulowała się na jednej, konkretnej osobie. Potem już generalnie związane to było z komórką. Ciągle ją sprawdzałem - tłumaczy mężczyzna i dodaje, że również nie spotkał się z troską otoczenia, czuł się niezrozumiany.
- Słyszałem tylko: "przecież ja też mam tak, że sprawdzam rzeczy w lodowce, jak są ustawione", "ja też mam takie problemy, bo muszę porządnie zamknąć drzwi od samochodu" etc. Generalnie to był dla mnie odmienny stan świadomości, coś w tym rodzaju, ale te uwagi zbywałem, wiedziałem, że przekraczam normę - stwierdza i dodaje, że nawet rodzice wypierali problemy, banalizując je.
- Na początku część znajomych się śmiała, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłem. Nie narzekałem na to, reakcje są różne. Trudno zrozumieć tę chorobę, kiedy się przez to nie przeszło. Lekceważenie problemu świadczy po prostu o ignorancji. Na szczęście mam taki charakter, że się z tego powodu nie zamykałem i nie udawałem, że wszystko jest okej. Po diagnozach lekarzy przestali się śmiać - podsumowuje. - Nie miałem aż tak jak niektórzy, że przez godzinę myłem ręce, zanim wyszedłem z domu, ale dopadały mnie natręctwa myślowe, wykonywałem różne codzienne czynności po wiele razy, np. musiałem zamykać drzwi po kilka razy. Do dziś wiele obsesji mi zostało, ale leki, które przyjmuję, bardzo to ograniczają - wyjaśnia Tymon.
Czytaj też: Dzieci nadal są rozdzielane w szpitalach od rodziców. Fundacja Rodzić Po Ludzku apeluje
O ile pojedyncze natręctwa, takie jak kilkukrotne sprawdzanie odłączonego żelazka czy wracanie do domu i sprawdzanie zamkniętych drzwi, zdarzają się każdemu człowiekowi, to brak panowania nad narastającymi objawami może doprowadzić do zdominowania przez nie naszego życia. Często choroba jest niedostrzegalna od razu, ponieważ jej cechy są tożsame z perfekcjonizmem, skrupulatnością, stałą potrzebą kontroli, gdzie te objawy są na tyle łagodne, że nie powodują istotnego zaburzenia funkcjonowania. Jeśli jednak natręctwa powodują, że za bardzo się na nich skupiamy i nie potrafimy w żaden sposób nad nimi zapanować, to mamy do czynienia z problemem klinicznym.
Krótka ulga i powtórka
Jak tłumaczy dr n. med. Maciej Klimarczyk, specjalista psychiatra, autor książki "Śpiewaczka", natręctwa to mimowolne, powtarzalne i niechciane myśli, które dręczą chorego i powodują u niego silne napięcie oraz potrzebę wykonania jakiejś czynności. Czynności te, również przymusowe i powtarzalne, nazywamy kompulsjami. Człowiek wykonuje je pomimo tego, że zdaje sobie sprawę z ich niedorzeczności. Jak przyznaje specjalista, problem dotyczy sporego grona osób.
- Mam wielu pacjentów z nerwicą natręctw. Najczęstsze kompulsje dotyczą sprawdzania, układania przedmiotów, mycia rąk, rzadziej może to być na przykład wielokrotne włączanie i wyłączanie światła, specjalne rytuały wykonywania jakichś zwykłych czynności, np. dotykanie klamek, zdarza się też kompulsywna modlitwa, a nawet spowiadanie się u osób głęboko wierzących. Pamiętam pacjenta, który wielokrotnie zatrzymywał samochód, który prowadził, żeby sprawdzić, czy nie potrącił człowieka - tłumaczy dr Klimarczyk i dodaje, że po wykonaniu kompulsywnej czynności przez chwilę odczuwa się ulgę, ale krótko potem ulgę tę zastępuje silne napięcie i ponowna potrzeba wykonania czynności. Zmniejsza to napięcie u chorego, ale tylko na chwilę, później błędne koło nerwicy kręci się dalej. Sama świadomość, że natręctwa i rytuały nie mają sensu, dodatkowo frustruje i tylko pogarsza ogólne samopoczucie osoby cierpiącej na to zaburzenie.
Początki choroby bywają niewinne, przez to często musi minąć wiele lat, zanim osoba dotknięta kompulsjami zgłosi się po pomoc. Szacuje się, że objawy nerwicy natręctw występują u ok. 2,5 proc. populacji i najczęściej rozwijają się już we wczesnej młodości.
Skąd to się bierze? Jak się okazuje na to, czy dana osoba jest podatna na chorobę, wpływa sposób jej wychowania. - Niekorzystnym czynnikiem przyczyniającym się do wystąpienia objawów nerwicy natręctw jest specyficzny rodzaj wychowania – jeśli któryś z rodziców wymaga od dziecka perfekcjonizmu, tłamsi jego spontaniczność i jednocześnie rozwija potrzebę kontrolowania wszystkiego wokół, zwiększa ryzyko wystąpienia u niego nerwicy natręctw - wyjaśnia psychiatra.
Reakcja otoczenia na dolegliwości Anety i Tymona nie należy do rzadkości. Jak przyznaje dr Klimarczyk, osoba dotknięta nerwicą natręctw na początku jest traktowana przez otoczenie jak dziwak, który ma swoje fanaberie. Zdarza się również, że kompulsje są przedmiotem żartów, szczególnie widoczne jest to w popkulturze – bohaterowie dotknięci tym schorzeniem są z reguły postaciami zabawnymi, komediowymi (choćby detektyw Monk). W życiu natomiast zaburzenie to nie ma nic wspólnego z komedią. - Często wiele osób z otoczenia chorego nie rozumie tego zaburzenia i uczy się go wraz z tym, jak pacjent trafia pod opiekę specjalisty. Rozumienie problemu pacjenta jest dla niego bardzo ważne i często działa terapeutycznie - podsumowuje specjalista.
Ważne więc, aby nie ignorować pierwszych objawów, mówiąc, że to minie. Nieleczona nerwica natręctw o dużym nasileniu objawów ma poważne skutki i uniemożliwia normalne funkcjonowanie rodzinne i zawodowe, ponieważ chory, zamiast wykonywać swoje zadania, pochłonięty jest natrętnymi myślami i kompulsywnymi czynnościami. Może też prowadzić do depresji. Jak przyznaje specjalista, wyjście z choroby w pojedynkę jest bardzo trudne, a czasem nawet niemożliwe. W nasilonych objawach niezbędne jest leczenie farmakologiczne połączone z psychoterapią. Warto więc nie zwlekać z ustąpieniem objawów i wybrać się po fachową pomoc do psychiatry.