Wpisała nazwisko ojca w wyszukiwarkę. Nie mogła dojść do siebie
– Jednymi z niewielu pamiątek, jakie posiadam po ojcu, są jego ornat i stuła. Udało się zrobić tak, że ksiądz, który udzielał nam ślubu, był w jego ornacie – mówi Karolina, córka księdza Tymoteusza, jej ukochanego ojca.
23.02.2024 | aktual.: 23.02.2024 09:11
Jasny pokój jest ciepły, rodzinny. Wszechobecne zabawki, na półkach zdjęcia w ramkach. Na kilku z nich uśmiechnięty mężczyzna z jasnymi włosami. To Tymoteusz, ojciec Karoliny. Ona dostrzega moje zainteresowanie:
– Zobacz, z jaką miłością na siebie patrzymy. Bo ona między nami była. Zawsze mogłam liczyć na tatę i porozmawiać z nim o wszystkim. O wszystkim, tylko nie o jego pracy. Przynajmniej tak było przez wiele lat.
Gdy była dzieckiem, wiedziała tyle, że ojciec ma swój interes i dlatego musi często wyjeżdżać. Niekiedy na kilka godzin, czasem na kilka dni. Sama mówiła, że tata ma firmę budowlaną.
– Sama wymyśliłam tę bajeczkę, bo gdy tata dzwonił, wciąż mówił o jakimś malowaniu, odnawianiu, sprzątaniu. Nie wiedziałam, że to chodzi o parafię ojca – mówi Karolina. – Dopiero z czasem coraz mniej wierzyłam w historię, którą opowiadałam innym.
Nie dawał jej spokoju również to, że sama nosi nazwisko mamy, a nie ojca. Pewnego dnia spytała o to rodziców. – Mama wytłumaczyła mi, że tak jest łatwiej, a jej nazwisko lepiej brzmi. Byłam dzieckiem, więc to kupiłam, nie zadawałam więcej pytań – mówi Karolina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W rozmowie nikt nam nie przeszkadza – jej mąż jest w pracy, synek w przedszkolu. Gospodyni co rusz podkreśla, że miała dobre dzieciństwo, a jej rodzice szczerze się kochali. – Żyli normalnie jak mąż z żoną. Tata poświęcał mi dużo uwagi i był przy mnie na tyle, na ile mógł. Zapewnił nam życie na dobrym poziomie, zabierał na wakacje, razem zwiedzaliśmy świat.
Z upływem lat Karolina coraz częściej myślała jednak o tym, że rodzice nie są z nią do końca szczerzy. Jej niepokój budziły choćby sytuacje, których nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
– Na którejś z imprez rodzinnych, a byłam już wtedy nastolatką, jeden z wyraźnie podchmielonych już gości, podszedł i spytał: "Co u naszego księdza proboszcza?". Pomyślałam, że chodzi mu o księdza z naszej parafii, więc odparłam: "A skąd mam wiedzieć?". Byłam zmieszana, bo jednak czułam, że w tym pytaniu jest coś więcej – wspomina.
– Innym razem, gdy byłam z rodzicami za miastem, tata spotkał znajomego. Mama natychmiast delikatnie przesunęła mnie na bok, jakby nie chciała, żeby ta osoba mnie poznała. Pamiętam też, jak tacie w domu wypadła wizytówka i jak szybko ją przede mną schował.
Ojciec w sutannie. "To był dla mnie szok"
Karolina miała 16 lat, gdy odpaliła komputer i wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko ojca. Tak dowiedziała się, że jest proboszczem w parafii oddalonej od ich miasta o 120 km.
– Ta prawda nie od razu do mnie dotarła. Musiałam to sobie poukładać w głowie. Nie skonfrontowałam się wtedy z rodzicami. Wciąż liczyłam, że ta rozmowa wyjdzie od nich - jej głos drży od emocji tego wspomnienia.
Czekała pięć lat, aż rodzice powiedzą jej prawdę. Gdy wyjeżdżała na studia, myślała, że to właśnie ten moment. Myliła się. Do szczerej rozmowy z rodzicami zachęcił ją dopiero jej ówczesny chłopak.
– Miałam 21 lat, gdy usiedliśmy w trójkę i powiedziałam im, że wiem, czym tata się zajmuje, kim jest. Dodałam, że już nie chcę dłużej żyć w uszytej rzeczywistości, tylko w prawdziwe. Nie byli zaskoczeni. Po prostu przyjęli to do wiadomości – mówi Karolina. – Dużo później powiedzieli mi, że wiele razy próbowali odważyć się na tę rozmowę. I ostatecznie zawsze z niej rezygnowali.
Karolina przyznaje, że ma żal do rodziców, że musiała ich wyręczyć w czymś tak ważnym.
– Gdy wyjechałam już z rodzinnego domu, potrafiliśmy z tatą godzinami rozmawiać przez telefon. Byliśmy naprawdę blisko. Dlaczego mi nie powiedział? – zastanawia się.
Co do mamy, ma swoje podejrzenia: – Bała się, że mnie straci. Jestem jej jedynym dzieckiem. Był okres, w którym mocno się buntowałam. Kłóciłyśmy się, miałyśmy ciche dni. To jednak minęło, ale strach mamy pozostał.
Gdy prawda wyszła w końcu na jaw, Karolina po raz pierwszy odwiedziła parafię ojca. Dowiedziała się, że został tam przeniesiony z ich rodzinnego miasta prawdopodobnie przez to, że się urodziła. Pierwszy raz zobaczyła, jak ksiądz Tymoteusz, jej ojciec, odprawia mszę. Potem sporadycznie przyjeżdżała na msze, które odprawiał.
– Widok ojca w sutannie był dla mnie szokiem, brutalnym zderzeniem się z rzeczywistością. On był w moim świecie zawsze, natomiast ja do jego świata musiałam wejść. Nie było to wejście stopniowe, tylko skok na głęboką wodę - mówi Karolina.
Naturalnie pojawiły się pytania, dlaczego ksiądz mający rodzinę, nie odszedł z kapłaństwa. – Moja chrzestna spytała go kiedyś, dlaczego tego nie rzucił. Odpowiedział: "A z czego bym utrzymał rodzinę?". Tata nie był w pełni fizycznie sprawny. Obawiał się, że nie da sobie rady – domyśla się Karolina.
Jednocześnie sam jest przekonana, że ojciec sprawdziłby się świetnie w wielu zawodach. – Byłyby wspaniałym pedagogiem, nauczycielem, miał ogromną wiedzę historyczną. Ja historii nie znoszę – śmieje się, a po chwili dodaje już z powagą: – Nigdy nie dowiem się tak naprawdę, dlaczego nasze życie tak wyglądało.
Wieniec
Po szczerej rozmowie z rodzicami, Karolinie spadł kamień z serca, a życie całej rodziny zaczęło się na nowo. Niestety, niedługo potem okazało się, że ojciec jest śmiertelnie chory. Żyli razem w prawdzie – jak chciała – tylko sześć lat.
Ksiądz Tymoteusz odszedł otoczony opieką swojej partnerki i córki, która miała wówczas 27 lat. – Razem z mamą byłyśmy z tatą do samego końca, jak prawdziwa rodzina – mówi Karolina.
Później przyszedł czas na zorganizowanie pogrzebu. – Mam do niego żal, bo nie zaznaczył w testamencie, że chce być pochowany tam, gdzie mieszkaliśmy. Ostatecznie spoczął na cmentarzu w swojej parafii. Nie mogliśmy uczestniczyć w przygotowaniach do jego pochówku. Nie mogłam mu wybrać nawet stroju do trumny – wspomina Karolina.
Problem pojawił się też w momencie wyboru napisu na wieńcu pogrzebowym od córki i partnerki. – Ostatecznie zdecydowałyśmy się z mamą na fragment religijnej piosenki: "Warto dla jednej miłości żyć". Tylko te słowa, nic więcej. Ale obie wiedziałyśmy, o co chodzi. Dopilnowałam, aby wieniec położono na trumnie taty.
Karolina nie miała żadnego kontaktu z przełożonymi ojca, jej matka tylko wtedy, gdy jej partner już umierał. – Taty nie ma już pięć lat, a jego rzeczy są na parafii. Udało nam się zdobyć tylko kilka pamiątek – w głosie Karoliny czuć żal.
32-latka ma poczucie, że bez sekretów mogli żyć o wiele dłużej, niż te kilka lat. – Obwiniam za to Watykan. Celibat to sztuczny twór, który ma chronić majątek Kościoła. W innych kościołach bycie dzieckiem księdza widziane jest na plus. Czemu katoliccy księdza nie mogą żyć normalnie? – zastanawia się. – Gdyby Kościół na to pozwolił, tylko by zyskał. Ale wiem, że nie ma co na to liczyć.
Czteroletnia walka o tożsamość
Karolinie udało się zrobić porządek w swoich dokumentach, a konkretnie z aktem urodzenia. Miała wpisane tylko imię ojca i obok nazwisko matki. Chciała to zmienić jeszcze za życia ojca. Bez powodzenia.
– Pytałam, czy pójdzie ze mną do sądu, ale nie chciał. Nie wytłumaczył dlaczego. Może bał się tego, co ludzie powiedzą? – to kolejne pytanie, na które Karolina nie pozna już odpowiedzi.
Sprawa toczyła się przez niemal cztery lata, a o tym, kim jest ojciec Karoliny, poświadczyło sześcioro osób, w tym siostra i brat zmarłego księdza Tymoteusza. To od nich pobrano materiał genetyczny, który wykazał pokrewieństwo.
– To była długa przeprawa, ale było warto. Teraz mogę postarać się o odziedziczenie, chociażby pamiątek po tacie. Każde dziecko ma do tego prawo, czemu nam się go odmawia? – pyta córka proboszcza. – Tu chodzi o naszą tożsamość. Nie wolno się poddawać lub dać zniechęcić innym.
Karolina często odwiedza grób taty i za każdym razem rozmawia z nim o życiu. Przyznaje, że boli ją to, co muszą przechodzić inne dzieci księży. – Czytałam te wszystkie historie, w których ojciec nie był dobrą postacią i nie mogłam ich skończyć. Czułam cierpienie tych osób. Cierpienie nie tylko dzieci, ale i tych księży. Nie unieśli tego i zwyczajnie stchórzyli – mówi Karolina.
Sama przestała chodzić do kościoła, chociaż do pełnoletności bywała w nim bardzo często. Angażowała się w życie parafii, należała do chóru i różnych zgromadzeń. – Sytuacja z moim ojcem sprawiła, że odsunęłam się od instytucji Kościoła. Czasami pójdę do kościoła, ochrzciłam synka, miałam też ślub kościelny – wymienia.
Ojca już nie było na świecie, ale w dniu swojego ślubu Karolina wiedziała, że jest z nimi. – Jednymi z niewielu pamiątek po ojcu, jakie posiadam, to jego ornat i stuła. Udało się zrobić tak, że ksiądz, który udzielał nam ślubu, był w ornacie taty – mówi wzruszona. – Dla mnie to było niezwykle ważne.
***
Od autorki:
Ja, Marta Glanc, również jestem dzieckiem księdza. W moim akcie urodzenia widnieje jedynie jego prawdziwe imię: Jarosław.
Chcę, aby były wpisane tam pełne dane mojego ojca. Sprawą zajęła się już warszawska prokuratura. Karolina, bohaterka mojego reportażu, ten proces już przeszła, ale najpierw sama musiała odkryć, czym zajmuje się jej tata.
Miesiąc temu napisałam do Moniki Horny-Cieślak, która objęła stanowisko Rzecznika Praw Dziecka. Prosiłam, aby zajęła się tematem dzieci księży. Dzieci ukrywanych, żyjących w ogromnym wstydzie i w poczuciu, że nie powinny istnieć. Dzieci wyraźnie dyskryminowanych. Do tej pory nikt nie stanął w naszej obronie. Pani rzecznik do tej pory mi nie odpowiedziała.
Karolina ma rację, mówiąc, że w tej sprawie najwięcej mógłby zdziałać Watykan. Mój list do papieża, wysłany w maju, pozostał bez odpowiedzi. Z kolei Episkopat nie chciał zabrać głosu, odsyłając mnie do wytycznych, które mają być stosowane w przypadkach dzieci księży. Są to jednak ostrożnie ułożone zdania, niemające odbicia w rzeczywistości.
Formalnie ksiądz mający dziecko powinien wystąpić z kapłaństwa i zająć się rodziną. Powinien zapewnić dziecku nie tylko wsparcie finansowe, ale i miłość, opiekę niematerialną. Kościół zostawił sobie jednak furtkę i podkreśla, że każdą sytuację należy traktować indywidualnie.
W mojej książce "Córka księdza" i serii artykułów w Wirtualnej Polsce opisałam, w jak trudnej sytuacji znajdują się dzieci księży, z jakimi traumami muszą się mierzyć.
Imiona oraz niektóre drobne szczegóły zostały zmienione dla dobra bohaterki tekstu i jej bliskich.
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz: corkaksiedzaglanc@gmail.com.