Kasia jest córką księdza, ma też siostrę. "Byłam ukrywana, chociaż wszyscy wiedzieli"
- W szkole mówiłam, że ojciec jest architektem. Tylko że nie wszyscy się na to nabierali. W podstawówce koleżanka z klasy powiedziała, żebym nie opowiadała głupot, bo wiadomo, że mój ojciec jest księdzem. Mnie to wyznanie nie mogło przejść przez gardło. Myślałam, że jak powiem to głośno, stanie się coś strasznego — mówi w rozmowie z WP Katarzyna Wójcik.
Dzieci księży pozostają w polskim Kościele katolickim białą plamą. Hierarchowie nie odpowiadają na pytania dotyczące tego, ile - według ich wiedzy - takich dzieci jest w Polsce.
Ponad dekadę temu prof. Józef Baniak, teolog i socjolog, który pracował na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, szacował, że ojcami może być nawet 15 proc. duchownych.
W książce "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica" temat poruszyła Marta Abramowicz. O wstydzie i cierpieniu, z jakim wiąże się życie w ukryciu, opowiedzieli jej anonimowo córki i synowie duchownych.
Pierwszym dzieckiem księdza z Polski, które zdecydowało się pokazać swoją twarz, był Tomasz Kucharski. Drugim byłam ja. Swoją historię opisałam w książce "Córka księdza" (wyd. Krytyka Polityczna). Mój ojciec jest proboszczem niewielkiej parafii w Wielkopolsce. Tylko w moim rodzinnym mieście, liczącym około 6 tys. mieszkańców, znam jeszcze dwójkę innych dzieci, których ojcem jest ksiądz.
Teraz otrzymuję wiadomości od osób, które przeszły przez podobne piekło życia w poczuciu, że jest się grzechem. Niemal tuż po premierze "Córki księdza" napisała do mnie Katarzyna Wójcik, której ojciec jest proboszczem jednej z legnickich parafii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
***
Marta Glanc, autorka książki "Córka księdza": Na Facebooku zamieściłaś publiczny post, w którym napisałaś, że jesteś córką księdza. Dodałaś też, że dużą część życia zajęło ci to, żeby w ogóle je zacząć. Co było dla ciebie momentem przełomowym?
Katarzyna Wójcik, 33-letnia wrocławianka, córka księdza: Takich momentów było wiele. Porównałabym to do pękania tafli lodu, która kruszy się kawałek po kawałku. Wszystko zaczęło się w 2011 roku, kiedy poszłam na swoją pierwszą terapię. Miałam 21 lat i wcześniej trafiłam do szpitala na SOR. Silne kołatanie serca, wymioty, mój stan nie był dobry.
Okazało się, że zły był przede wszystkim nie mój stan fizyczny, a psychiczny. To w szpitalu pielęgniarka powiedziała mojej mamie: "Po co pani chodzi z nią po tych wszystkich lekarzach? Przecież jej są potrzebni psycholog i psychiatra".
W szpitalu spędziłam dwa tygodnie w ciężkim stanie i z podejrzeniem białaczki. Później okazało się, że to wszystko przez stres. To był silny bodziec do tego, żeby coś z tym zrobić. To wtedy poszłam do psycholożki.
I od razu powiedziałaś jej, że twój ojciec jest księdzem?
Absolutnie nie. Zanim to z siebie wydusiłam, minęło pół roku. Wcześniej dużo rozmawiałyśmy o relacji z moją mamą, bo ona nie była wtedy najlepsza. Trzymała mnie mocno pod kloszem, a ja się buntowałam. Z perspektywy się nie dziwię, że tak robiła, bo mama sama żyła wiecznie w poczuciu zagrożenia. Chciała mnie przede wszystkim chronić.
Ukrywać również.
Myślę, że w tym przypadku jest to tożsame. Dlatego zabrakło tego momentu, w którym matka pozwala swoim dzieciom iść dalej, dorosnąć. Lepiej rozumiem mamę, bo sama nią zostałam. To był również mój kolejny moment przełomowy. Chciałam ogarnąć się dla mojej córki i zacząć normalnie funkcjonować. Ciąża i pierwsze lata życia córki były dla mnie dobre, bo wiele zrobiłam, aby pozbywać się powoli swoich lęków. Miałam ich mnóstwo, teraz zostało najwyżej kilka.
Doszło też do tego ostatecznego pęknięcia lodu, dzięki któremu zaczęłam mówić otwarcie o tym, kim jest mój ojciec. Ten ostatni etap zaczął się trzy lata temu, a dwa lata temu odbyła się moja ostatnia rozmowa z ojcem.
Jak wyglądała?
Spotkaliśmy się u niego na plebanii. Powiedziałam mu wprost, że mam dość tego, jak mnie traktuje. Raz był, raz go nie było. Nigdy nie wiedziałam, czy akurat odbierze ode mnie telefon. Z kolei on potrafił sam do mnie dzwonić, a potem niespodziewanie kontakt się urywał. Powiedziałam mu, że to robi mi straszne zamieszanie w głowie i daje zły wzorzec tego, jak powinny wyglądać relacje międzyludzkie.
Jak myślisz, czemu się w ten sposób zachowywał?
Nie potrafię szczerze odpowiedzieć na to pytanie, bo po prostu nie znam odpowiedzi i myślę, że się już jej nie poznam. Mogę tylko zgadywać, że tak wygląda zachowanie osób żyjących z trudną dla siebie tajemnicą. Czasami próbują się z nią zmierzyć, myśląc, że sobie poradzą, a potem się okazuje, że to dla nich za trudne. I znowu się odsuwają.
Życiem mojego ojca jest parafia, ludzie w tej wspólnocie, a wychowywanie córki jest wymagające. Bywało, że znalazł dla mnie czas, ale Kościół był zawsze na pierwszym miejscu. To, czego ja chciałam i co było dla mnie właściwe, nie było ważne.
To brzmi jakbyś opisywała księdza zaangażowanego w życie parafii.
Bo tak jest. Mój ojciec jest proboszczem i do tego bardzo lubianym. Dużo pomaga ludziom, angażuje się w różne akcje, znany jest z tego w całym kraju. Chwała mu za to, ale z drugiej strony są też tacy, którzy dostrzegają w tym hipokryzję.
Nigdy nie będziesz miał stuprocentowego zaufania wśród wiernych, jeżeli masz niepoukładane życie prywatne. Otoczenie wyczuwa, że coś jest nie tak, że jest w tym jakiś fałsz. Nie można cieszyć się nieposzlakowaną opinią w momencie, gdy ukrywa się swoje dzieci. Ta rodzina jest, to są więzy krwi i nie da się tego pominąć.
No właśnie, dzieci. Masz też siostrę.
Jest trzy lata ode mnie starsza. Wiąże nas właśnie tata. Nie mamy jednak kontaktu, chociaż o niego zabiegałam. Ona po prostu nie wierzy, że jest moją siostrą. Ma poukładane życie i chyba woli pozostać w tym zaprzeczeniu.
Wszystko działo się w obrębie jednej parafii?
Siostra jest z parafii ojca, ja natomiast mieszkałam na osiedlu, które należało już do innej. Niewiele wiem o tym, jak to wygląda z jej strony. Możliwe, że dla niej tak jest łatwiej. To jej prywatna sprawa i nie chcę się wypowiadać na ten temat. Ojciec nie chciał, żebyśmy się kontaktowały. Powiedział mamie: "Po moim trupie".
Parafianie i tak pewnie o was wiedzą.
Tak, oczywiście. W sieci zresztą można poczytać, że mój ojciec ma więcej dzieci. Nie wiem, ile w tym jest prawdy. Nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie tak było, bo wiele razy mnie okłamał.
O siostrze sam ci powiedział?
Dowiedziałam się przypadkiem, podsłuchałam rozmowę mamy z ojcem. Byłam wtedy w liceum.
Miałaś jakieś zasady, których musiałaś się trzymać, żeby ukryć to, że jesteś córką?
Tych zasad było wiele. Choćby taka, że przy innych ludziach mówiłam do niego "wujku". Kiedy jechaliśmy gdzieś na obiad poza miasto, musiałam leżeć na tylnym siedzeniu na kolanach mamy. Nikt nie mógł zobaczyć, że ojciec jedzie gdzieś ze swoim dzieckiem. Może dlatego długo miałam problemy z podróżowaniem autem. Wymiotowałam, miałam ataki paniki. Dopiero gdy sama zrobiłam prawo jazdy, odzyskałam nad tym kontrolę. Zajęło mi to jednak wiele lat.
A jak to wyglądało w kontaktach z rówieśnikami?
W szkole mówiłam, że ojciec jest architektem. Tylko że nie wszyscy się na to nabierali. W podstawówce koleżanka z klasy powiedziała wprost, żebym nie opowiadała głupot, bo wiadomo, że mój ojciec jest księdzem.
Jak zareagowałaś?
Nie miałam ani siły, ani odwagi z nią dyskutować. Przytaknięcie spowodowałoby, że wyjawię tajemnicę ojca. Ja z kolei byłam przekonana, że jak tylko powiem głośno, że ojciec jest księdzem, stanie się coś strasznego. Nie wiem, co konkretnie, ale wiedziałam, że na pewno będzie to okropne. Nie było opcji, żeby o tym powiedzieć.
Moja mama z kolei była już wprost szantażowana przez ojca, który groził, że jak ona komukolwiek wyjawi jego sekrety, to on się zabije. Mama wzięła to sobie do serca, nie chciała mieć go na sumieniu.
Myślałaś o tym w kontekście naszej rozmowy?
Opowiadam o swoim życiu, jak ja to widziałam i przeżywałam. Przede wszystkim nie kłamię. I jestem na tyle silna, żeby poradzić sobie z konsekwencjami, również nieprzyjemnymi.
Mówię głośno o tym, kim jestem, to część mojego zdrowienia. Myślę, że nawet pomimo tego, że jestem dorosła, ojciec powinien pamiętać, że mogę potrzebować wsparcia. Ja go jednak nigdy z jego strony nie miałam. Dlaczego miałabym teraz cokolwiek sobie wyrzucać? Nie zrobiłam nic złego. A za jego reakcje, emocje, przeżycia, nie odpowiadam.
Jest ci lżej po zerwaniu kontaktów z ojcem?
I tak, i nie. Zdarzają się sytuacje, w których mi go brakuje. Fajnie byłoby - tak po prostu - pogadać z tatą, choć rozmowa z nim zawsze odbywała się moim kosztem. Ja, choć wiem, że tata żyje, to zdaję sobie sprawę, że nigdy nie dostanę od niego tego, czego córka oczekuje od ojca. Wiem też, że nie znajdę tego nigdzie indziej. Nikt mi go nie zastąpi.
Ostatnia wasza rozmowa była kłótnią?
Tak bym tego nie nazwała. Wytłumaczyłam mu, dlaczego nie możemy dalej się kontaktować. Powiedziałam, że gdyby kiedykolwiek potrzebował pomocy, może zadzwonić. Ale w innych przypadkach nie chcę, aby się do mnie odzywał, bo robi mi to krzywdę.
Czyli tak zupełnie nie zamknęłaś przed nim drzwi.
Wiem, że jemu było przykro. Wdziałam to. Przeprosił mnie i zapytał, czy może mnie przytulić. Jednocześnie spytał, czy możemy rozmawiać ciszej. Zapytałam: "Dlaczego mam mówić ciszej? Przecież wszyscy wiedzą". Byłam już na takim etapie, że nie obchodziło mnie, kto nas usłyszy. To nie była moja tajemnica i nie chciałam ponosić jej konsekwencji.
Poznałaś jakąś rodzinę ze strony ojca?
Nie znam nikogo. Wiem, że babcia umarła, jak byłam mała. Z woli ojca dziadkowie mnie nie poznali. Moja mama bardzo ich lubiła, podobno byli bardzo fajni. Ojciec ma też kilkoro sióstr i braci. Mam też sporo kuzynostwa. Niestety, nic o nich nie wiem.
Twój ojciec zupełnie cię odciął. Żyje chyba w przeświadczeniu, że dobrze strzeże swojej tajemnicy.
Co jest absurdalne, bo przecież ma Internet i sprawnie się po nim porusza. Musi widzieć komentarze ludzi, którzy piszą o mnie, czy o mojej siostrze, pod wzmiankami na jego temat. Nie wiem tylko, czy kiedykolwiek ktoś zapytał go wprost o mnie, czy o moją siostrę. Myślę, że parafianie są pogodzeni z tym, że ich proboszcz ma dzieci. Sporo dla nich robi, jest tak zwanym dobrym księdzem, więc oni przymykają na to wszystko oko. Nie wiem, czy to, że teraz mówię o tym głośno, coś zmieni.
Pytanie, co z Kościołem?
Jest duże prawdopodobieństwo, że biskup wie o mnie i mojej siostrze. Ojciec musiał mieć z nim dobre kontakty i w jakiś sposób co miesiąc mu zadośćuczyniać. Jego parafia nigdy nie była biedna i przynosiła zyski. Zresztą jest w tej samej parafii od ponad 30 lat! Nigdy go nie przeniesiono, a przecież to jest typowa praktyka w takich sytuacjach.
Zresztą takie przeniesienie do innej parafii tylko ułatwia życie księżom. Kościół daje im w ten sposób przyzwolenie na zrobienie ponownie tego samego. Bo co ich może spotkać więcej, niż zsyłka na inną parafię? Nic, to jedyna "kara". Nowe środowisko, nowe możliwości i co najwyżej plotki o tym, co zostawili za sobą. Kościół nigdy nie nawiązał ze mną żadnego kontaktu. Nie otrzymałam przeprosin, czy jakiegokolwiek zadośćuczynienia.
Ojciec płacił alimenty twojej mamie?
Ustalili między sobą jakieś kwoty, ale często były to pieniądze wręcz wyszarpane. Nigdy nie przywoził pieniędzy na czas i mama musiała się o wszystko wykłócać. Na przykład o pieniądze na aparat na zęby dla mnie. Miałam okropną wadę zgryzu, przez co nie miałam życia w szkole. Ojciec długo się opierał przed pomocą z opłaceniem ortodonty. Może robił to mojej mamie na złość? Jakiekolwiek były powody, wszystko odbijało się na mnie.
Później, gdy byłam na studiach i pieniądze wysyłał bezpośrednio do mnie, nie trzeba się było o nie kłócić. Tylko żeby tak sam z siebie zapytał, czy może mi jakoś pomóc, musiało dochodzić do skrajnych sytuacji. Spytał mnie o to po wypadku samochodowym i faktycznie mi wtedy pomógł, m.in. opłacił rehabilitację.
Zastanawiam się, czy wobec tego wszystkiego w ogóle chodziłaś do kościoła.
Chodziłam i to długo. Dopiero dwa lata temu przeszłam do Kościoła protestanckiego. Moje podejście do wiary było mocno skrzywione, bo wychowano mnie w duchu wartości chrześcijańskich, a jednocześnie przecież było w tym mnóstwo hipokryzji.
Bo co wspólnego z tymi wartościami ma to, że mój ojciec wybrał życie w kłamstwie, z dala od swojej rodziny? Zresztą Kościół katolicki w dzisiejszych czasach bardzo odbiega od tego, co głosi.
Wiele rzeczy musiałam sama sobie poukładać. Rozdzielić to, co jest podstawą wiary, a co służy manipulowaniu ludźmi.
W innym Kościele jest łatwiej?
Przede wszystkim nikt mnie nie osądza. Jest element rozmowy o swoim życiu i czasami we wspólnocie możemy usłyszeć, że jakieś postępowanie nie jest dobre.
Ale nadal jest to rozmowa z szacunkiem do drugiego człowieka i nie wynika ona z chęci kontroli czy manipulowania innymi. Podstawą jest Pismo Święte, wierzymy w Trójcę Świętą, ale nie ma przesadnego kultu świętych. Wszystko jest prostsze, ludzie sobie pomagają, a funkcjonowanie Kościoła jest transparentne.
Chyba tak też powinien wyglądać Kościół katolicki. Czyli wierzysz w Boga, Jezusa, ale nie wierzysz w instytucję?
Opieram swoją wiarę na Piśmie Świętym i tymi zasadami staram się kierować w codziennym życiu. W moim odczuciu mam bezpośredni kontakt z Bogiem i nie potrzebuję pośrednika w osobie księdza. Nie chcę też wyznawać grzechów duchownym, którzy sami grzeszą.
Kościół odpuszcza księżom grzech zaniechania opieki nad własnymi dziećmi. Nie zainteresował się tym tematem, nie chce nawiązać z nami dialogu.
To typowe zachowanie hierarchów Kościoła, którzy patrzą na innych z wyższością. Nie wiem, co by musiało się wydarzyć, żeby to wszystko się zmieniło. Ich zachowanie wobec tematu dzieci księży to kpina.
Bo przecież to nie jest kwestia ciebie czy mnie. Takich dzieci, jak my, jest więcej. Jest też grupa tych, którzy boją się odezwać, bo są zastraszani lub ich lód nigdy nie zaczął pękać. Oni wszyscy zasługują na uwagę, empatię i pomoc.
Nie każdy miał szansę iść na terapię i wszystko przepracować. Terapia sporo kosztuje. A co łączy dzieci księży to fakt, że jej potrzebujemy. To taki syndrom dziecka księdza.
Myślę, że spokojnie można by z tego napisać doktorat. Ja za to wszystko, co wydałam na swoje zdrowie psychiczne, kupiłabym mieszkanie, nawet w tych czasach.
Bycie dzieckiem księdza wpłynęło na całe moje życie, nie tylko zdrowie, ale i relacje międzyludzkie. Wpłynęło na to, kogo wybierałam sobie na partnerów i jakie przyjaźnie nawiązywałam.
Trudno bez terapii wyjść z tego krzywdzącego schematu. Jak będzie się chciało wszystko zamieść pod dywan, to są małe szanse, że życie takiej osoby będzie układało się dobrze.
Myślisz, że ojciec cię kocha?
Na pewno, po prostu nie został nauczony tego, w jaki sposób powinien to wyrażać. Bo kto miał go tego nauczyć? Nie Kościół, który chce, żeby dzieci księży siedziały cicho.
A wciąż słyszymy, że Jezus jest miłością, trzeba się miłować. W kościołach często mówi się o miłości.
Mówi się, ale brakuje uczynków. Nie chodzi przecież tylko o puste słowa i słuchanie, że Jezus nas kocha. Jak to się przekłada na rzeczywistość? W jaki sposób można pokazać to, że kogoś kochamy? Jak kochać siebie?
W tobie jest współczucie do ojca, mimo wszystko też jakieś zrozumienie.
Współczuję ojcu, współczuję też mamie, która znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Oni doświadczyli czegoś zupełnie innego niż to, o czym słyszymy w temacie rodziny. Wszystko tu jest zaburzone, a oni nigdy nie poszli na terapię, nie pomogli sobie.
Tobie się udało. Długo myślałaś o tym, czy zamieścić ten post, że jesteś córką księdza?
Czułam, że to jest ten moment, aby powiedzieć światu: Jestem Kasia i jestem córką księdza.
Jesteś dzieckiem księdza i chcesz porozmawiać? Napisz: corkaksiedzaglanc@gmail.com.