Weronika zaszła w ciążę z księdzem, gdy miała 18 lat - zdjęcie ilustracyjne© Adobe Stock, East News

Urodziła dziecko księdza. "Był wściekły, że nie zrobiłam aborcji"

17 grudnia 2023

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Zadzwonił i powiedział, że umówił mnie na wizytę u ginekologa. A po co, to dowiem się na miejscu - opowiada 39-letnia dziś Weronika. Gdy go poznała, miała 15 lat. On był 26-latkiem świeżo po święceniach. To był początek jej piekła.

Miała sześć lat, gdy zmarła matka. Ojca straciła osiem lat później. Weroniką zaopiekowała się wtedy jedna ze starszych sióstr. Mieszkały w niewielkim, 20-tysięcznym miasteczku niedaleko granicy z Czechami. Dzięki rodzicom miały swoje mieszkanie, a po ojcu-policjancie - dobrą rentę. Radziły sobie, ale nie było lekko.

Pocieszenia szukały w kościele, do którego regularnie chodziły. Weronika wspomina, że był czas, w którym modliła się w nim codziennie. Proboszcz nieporadnie pocieszył Weronikę w konfesjonale, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Innej pomocy ze strony duchownych siostry nie doświadczyły. Młoda dziewczyna ukojenia szukała w monologu z nieżyjącymi rodzicami.

- Mój dzień potrafił wyglądać tak, że rano szłam na cmentarz, później do szkoły, a potem znowu na cmentarz. Zdarzało się, że odwiedzałam groby rodziców trzy razy dziennie - wspomina Weronika.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

On

W tym trudnym dla niej okresie do parafii przyszedł nowy, młody ksiądz I. - Był charyzmatyczny i przystojny. W naszej szkole, w której uczył religii, z miejsca zakochało się w nim mnóstwo moich koleżanek - mówi Weronika.

Opowiada, że szybko pojawiły się plotki o  wyjazdach młodego wikarego z dziewczynami do Czech, gdzie chodzili do dyskotek. Z 26-letnim duchownym zakolegowała się siostra Weroniki i jej partner. Gdy ksiądz zorganizował letnie kolonie nad morzem, zaproponował im - wówczas parze nastolatków - aby towarzyszyli mu jako opiekunowie.

- Jeździli tam przez całe wakacje. Ja pojechałam tylko na jeden, ostatni turnus. Ksiądz I. poświęcał mi sporo uwagi. Zwierzał mi się, że nie jest pewien, czy dobrze zrobił, zostając księdzem - relacjonuje Weronika.

Proponował dziewczynie spacery, wspólne oglądanie zachodów słońca. To nie wszystko. Zaczął kreślić przed Weroniką wizję wspólnej przyszłości. Opowiadał, jaką by mogli być fajną rodziną, mówił o wspólnym dziecku. - Było to dla mnie dziwne i zaskakujące. Przecież sama byłam wtedy tylko dzieckiem - mówi Weronika.

Przyznaje, że jako sierota, która młodo straciła rodziców, lgnęła do dorosłego okazującego jej uwagę i obiecującego miłość: - Czułam się przy nim bezpiecznie i pewnie. Do tego on wciąż powtarzał, że możliwe, że nie podoła roli księdza. To samo mówił mojej siostrze.

Po koloniach ksiądz zaczął obsypywać Weronikę prezentami. Gdy przeniesiono go do parafii we Wrocławiu, przyjeżdżał do niej w każdy wtorek - wtedy miał wolne. Nocował, ale wówczas nie sypiali ze sobą. Miasteczko i tak zaczęło już huczeć od plotek. Według Weroniki, wszyscy widzieli, do kogo jeździ I.

- Wciąż opowiadał, że dusi się w sutannie. Zapewniał, że chce założyć rodzinę. Myślałam, że jest ze mną na poważnie, że może coś z tego będzie. Wiem, byłam głupia, ale i bardzo młoda - Weronika wracając do przeszłości, nie przestaje się usprawiedliwiać.

Ciąża

Weronika, opisując kolejny etap relacji z księdzem I. - który nastąpił w trzy lata od rozpoczęcia znajomości - mówi szybko i zwięźle.

- To było tuż po moich 18. urodzinach. Zabrał mnie do hotelu nad zalewem i to był nasz pierwszy raz. Później przestał odzywać się do mnie, jakbym przestała dla niego istnieć - opowiada. O przyczynach milczenia księdza szybko się dowiedziała. Nawiązał relację z jej najlepszą przyjaciółką. Nie mogła w to uwierzyć. Dzwoniła do niej do domu w każdy wtorek i zawsze odbierała jej mama. Mówiła, że córki nie ma w domu.

- Zanim zorientowałam się, że jemu chodziło tylko o seks, minęło trochę czasu. Mimo wszystko kochałam go i cierpiałam. Wtedy byłam już pewna, że jestem z nim w ciąży - Weronika nie miała też wątpliwości, że I. naprawdę jest z jej przyjaciółką.

Postanowiła, że księdzu I. nic nie powie. Stwierdziła, że urodzi dziecko i jakoś sobie poradzi. Wiara nie pozwalała jej rozważać innej opcji. Jednak już na etapie ciąży było jej bardzo ciężko, zaczęła chorować na depresję. Miała myśli samobójcze.

Ona o ciąży milczała, ale sąsiedzi i tak ją dostrzegli. W końcu ktoś doniósł księdzu, że Weronika jest w ciąży.

- Zadzwonił i powiedział, że nie ma mowy o czymś takim, przecież on jest księdzem! Za parę dni zadzwonił ponownie. Oznajmił, że umówił mnie na wizytę u ginekologa. Gdy spytałam po co, usłyszałam: "Dowiesz się na miejscu". Roztrzęsiona Weronika powiedziała o wszystkim siostrze. Spytała: "Czy on mi właśnie zaproponował aborcję?". Nie mogła w to uwierzyć. Kościół jest przecież przeciwny aborcji, a księża nie przestają mówić o ochronie życia nienarodzonego.

Weronika znalazła rozwiązanie. Postanowiła, że uda, że ciążę usunęła, a wtedy I. da jej spokój. Podziałało. Ksiądz sprawiał wrażenie zachwyconego. Zadzwonił do niej: "Ojejku, Weronisiu! Życzę ci wszystkiego dobrego, życzę ci dużo słoneczka".

Te słowa do dzisiaj dźwięczą jej w uszach.

Oni

Izabela - Weronika mówi na nią Izka - urodziła się w wielkanocny poniedziałek w jednym z wrocławskich szpitali. Ciążowy brzuch 19-letniej już Weroniki był niewielki. Nawet lekarze zdziwili się, gdy zobaczyli ją na porodówce.

Młoda mama była pewna jednego: nie może wrócić z córką do rodzinnego miasta. "Oni mnie tam zjedzą" - mówiła siostrze, która studiowała wówczas we Wrocławiu. Tajemnica się jednak wydała. Na porodówce pracowała osoba, która znała Weronikę. Wieść o tym, że urodziła, rozeszła się błyskawicznie. Do szpitala zaczął wydzwaniać ksiądz I.

- Mówił pielęgniarce, że mam natychmiast podejść do telefonu. Ta tłumaczyła mu, że nie mogę, bo niedawno urodziłam. Na początku położne były cierpliwe, ale I. był tak natarczywy, że później szpital chciał nawet wezwać policję - mówi Weronika.

Postanowić, że nie wróci się do rodzinnego miasteczka to jedno. Znaleźć nowe miejsce dla siebie i córeczki to co innego. Młoda mama była zmuszona wrócić do swojego mieszkania. Obiecała sobie za to, że będzie chodzić po mieście z wysoko podniesioną głową i nie da się zastraszyć. Po latach jednak wspomina, że to był koszmar. Ludzie wręcz wsadzali głowy do wózka, aby sprawdzić, czy dziecko jest podobne do ojca.

- Wytykali mnie palcami. Widziałam, że o mnie rozmawiają, gdziekolwiek bym nie poszła. Zaczęłam zasłaniać Izkę, jak tylko mogłam, żeby uchronić ją przed ich spojrzeniami - wspomina.

Weronika musiała zgłosić urodzenie dziecka do magistratu. Przy sporządzaniu aktu urodzenia nie chciała mówić, kto jest ojcem. Wymyśliła imię, a jako nazwisko podała swoje. Urzędniczka zrozumiała i dodała nawet parę zdań otuchy. Wierni w kościele nie byli już tak wyrozumiali.

- Wciąż chodziłam na msze święte, ale stałam z wózkiem przed kościołem. Nie mogłam wejść do środka, bo to, co się wtedy działo, było straszne. Wszyscy na nas patrzyli, szeptali, pokazywali sobie palcami.

Trwało to aż do momentu, gdy w parafii pojawił się nowy proboszcz. Którejś niedzieli czekał na Weronikę przed kościołem. "Przegoni mnie" - kołatało się w jej głowie, albo zacznie mówić nieprzyjemne rzeczy o tym, kim jest ojciec dziecka. Pomyliła się.

– Powiedział, że najwyższa pora na chrzest dziecka. Stwierdził też, że nie chce mnie więcej widzieć stojącą przed kościołem.

"Jeśli ktoś ma problem z tobą i dzieckiem, to niech on wyjdzie z kościoła, a nie ty" – usłyszała.

Proboszcz okazał się wsparciem dla Weroniki. Wziął jej numer i co jakiś czas pisał, czy wszystko u nich dobrze. Twierdzi, że nie przekraczał nigdy jej granic komfortu. Interesował się jedynie dobrem jej i jej dziecka. Zorganizował też chrzciny Izki.

– Proboszcz jako jedna z niewielu osób nie obwiniał mnie, tylko ojca dziecka. To, co robili inni, wręcz mnie przerażało. Prawie wszyscy stali po stronie księdza I.

Władza

Weronika, walcząc o lepszą przyszłość dla Izki, zaczęła pisać listy do kurii. Przedstawiała w nich swoją trudną sytuację. Pisała, oczywiście, kto jest ojcem dziecka i że I. chciał usunięcia ciąży. Wysłała jeden list, drugi, trzeci. Cisza.

– Pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Zawsze sprawdzam przed otworzeniem, kto przyszedł, ale tym razem tego nie zrobiłam. To był I. Próbowałam szybko zamknąć, ale wtargnął do środka siłą – wspomina Weronika.

Ksiądz wydawał się być wściekły, że nie usunęła ciąży, a teraz pisze do kurii.

– Po każdym liście był wzywany na rozmowę. Żalił się, że chcę go zniszczyć, że przez to wszystko mogą go wydalić z kapłaństwa.

Weronika nie przestała pisać. W końcu zagroziła, że pójdzie do popularnego w tamtym czasie programu TVN "Rozmowy w toku". Co prawda kuria jej nie odpisała, ale przeniosła księdza I. do parafii w Czechach, w której jest do dzisiaj. Przed wyjazdem znowu przyszedł. Chciał zobaczyć córkę. Weronika zgodziła się wynieść małą przed dom. – Powiedział, że jest bardzo do niego podobna. Obiecał, że będzie przesyłał 150 zł co miesiąc. Takie niby alimenty. Oczywiście tego nie robił.

Weronika postanowiła iść do sądu. Nie wiedziała jednak, że wcześniej trzeba ustalić ojcostwo. Sędzia zaproponował księdzu, że może na miejscu przyznać się do dziecka.

– I. nie chciał tego zrobić, wykręcał się. Zmienił zdanie wtedy, gdy sędzia powiedział, że zostanie obciążony kosztami wykonania testu na ojcostwo.

Weronika odniosła wrażenie, że sędzia jest nieprzychylny księdzu.

– Powiedział mu, że ma cieszyć się, iż nadal pełni posługę jako kapłan. Niestety, nie mógł wiele zdziałać, bo I. twierdził, że nie ma żadnych dochodów. Przyniósł na to jakieś śmieszne zaświadczenie.

Później okazało się, że ma kredyt i spłaca mieszkanie. Ostatecznie Weronika, dopiero za drugim razem, wywalczyła 300 zł miesięcznie dla córki. Twierdzi, że I. musiał być wściekły - tak bardzo nienawidził chodzić do sądów.

Izka

Jest już młodą kobietą. Mówi Weronice, że nie chce znać ojca. Nigdy nie było go w jej życiu i nie będzie tego zmieniała. Nie próbował Izki otoczyć opieką, a poznać chciał, dopiero gdy skończyła 9 lat. Zadzwonił do dyrektorki jej szkoły podstawowej. Nie przedstawił się, tylko od razu zapytał, jak Iza się uczy i sprawuje w szkole. Z relacji Weroniki wynika, że przestraszona dyrektorka myślała o zawiadomieniu policji. Bała się, że jakiś pedofil namierza uczennicę.

Raz próbował skontaktować się z Izką przez swoją znajomą. Obca kobieta napisała do niej na Instagramie: "Zadzwoń do swojego ojca, on chce cię poznać". Bardzo ją to zdenerwowało. Mówiła mamie, że nie życzy sobie, aby wypisywali do niej jacyś obcy. Weronika dosadnie przekazała to księdzu I.

Najgorsze wydarzyło się, gdy Izka miała 11 lat. Wtedy nadal nie wiedziała, kim jest jej biologiczny ojciec. Weronika związała się z nowym partnerem, którego dziewczynka uważała za swojego ojca. Jej mama czekała, aż dorośnie i wtedy chciała porozmawiać z nią na temat księdza I.

Zanim to się stało, z Izkę zaczepiła jakaś kobieta z osiedla: – A wiesz, że partner twojej mamy nie jest twoim prawdziwym tatą? Twoim tatą jest ksiądz!.

11-latka z płaczem wróciła do domu. Weronika nie miała wyjścia i powiedziała córce prawdę. Izka była wstrząśnięta. Nie chciała uwierzyć, że ma innego tatę, do tego księdza. Do dzisiaj to wypiera.

Weronika nie mieszka już w Polsce. W rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że z dala od miasteczka, w którym spotkało ją tak wiele złego, żyje jej się lepiej. Ale niczego nie zapomniała.

– Nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie jak I. są w Kościele. Kiedyś myślałam, że takie historie, jak moja, są rzadkością. Powoli jednak zmieniam zdanie i myślę, że rzadkością są dobrzy i uczciwi księża.

* Imiona bohaterek zostały zmienione. Personalia matki i córki, jak i księdza I. do wiadomości redakcji.

Kościół a dzieci księży. Są wytyczne, ale co z tego?

Weronika napisała do mnie w związku z moją książką "Córka księdza", którą na początku września wydała "Krytyka Polityczna". W trakcie jej pisania próbowałam spotkać się z prymasem Wojciechem Polakiem, aby porozmawiać na temat dzieci księży. Prymas odmówił. Nie zmienił zdania nawet wówczas, gdy napisałam mu, że również jestem córką księdza katolickiego.

Po wydaniu książki zgłosiły się do mnie zarówno inne, dorosłe już dzieci księży, jak i ich matki. Napisała do mnie m.in. Kasia Wójcik, która o swoim dzieciństwie opowiedziała w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. W związku z tym postanowiłam poprosić o komentarz Episkopat.

Jak pisałam już w "Krytyce Politycznej", Episkopat w odpowiedzi na moje pytania dotyczące dzieci księży i duchownych-ojców, stwierdził, że "do kompetencji Konferencji Episkopatu Polski nie należy recenzowanie książek". Kościół odsyła do wytycznych Dykasterii ds. Duchowieństwa, z których wynika, że priorytetem księdza powinno być jego dziecko.

Ksiądz, który został ojcem, nie może ograniczać się jedynie do zapewnienia wsparcia ekonomicznego. Powinien otoczyć dziecko opieką i przede wszystkim miłością. "Każdy przypadek winien być jednak poddany indywidualnemu rozeznaniu, gdyż ma inną specyfikę" – napisał mi prymas Polak.

Jesteś matką dziecka księdza lub dzieckiem duchownego i chcesz porozmawiać? Napisz: corkaksiedzaglanc@gmail.com.

Marta Glanc dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
ksiądzciążakościół
Komentarze (1287)