Emil twierdził, że zna "sposób na kanarów". Zadłużył się na 23 tys. złotych
Jeśli czytasz to w autobusie, policz pasażerów. Raz, dwa, trzy, cztery… dłużnik! Polscy pasażerowie na gapę są winni już niemal 400 mln złotych i stanowią aż 18 proc. wszystkich korzystających z transportu publicznego. Wśród nich są Emil, Łukasz i Zuza.
06.02.2019 | aktual.: 07.02.2019 14:52
Agata nie płaciła mandatów za jazdę bez biletów. Sąd rejonowy w Rawie Mazowieckiej skazał ją na 15 dni aresztu. Emil pamięta, jak czytał o tym w gazecie. Siedział w tramwaju do pracy i parsknął pod nosem. Sam był zadłużony na ponad 20 tys. złotych i nie miał zamiaru ich spłacać.
Trzy miesiące później komornik zapukał do drzwi jego rodziców. Emil wyprowadził się z domu, ale adres wciąż widniał w jego dowodzie. Rodzice powiedzieli, nie do końca zgodnie z prawdą, że nie mają z nim kontaktu i nie wiedzą, gdzie jest.
Komornik odparł, że jest upoważniony do zarekwirowania mienia z adresu, pod którym jest zameldowany dłużnik. Powiedział, że wróci za jakiś czas. Do Emila zadzwoniła rozhisteryzowana mama.
- Po rozmowie z mamą poszedłem do prawnika, bo nie chciało mi się wierzyć w to, że za mandaty ZTM-u ktoś może zająć rzeczy, w dodatku nawet nie moje. Okazało się, że jak najbardziej może. Gość doradził mi skontaktować się jak najszybciej z wierzycielem – opowiada Emil.
Pytam, dlaczego windykacja ZTM nie weszła mu po prostu na konto. Emil się peszy.
- Cóż, kiedy poszedłem do pierwszej pracy, już byłem w rejestrze dłużników. Zapytałem, czy jest możliwość otrzymywania wypłaty w gotówce. Szef się zgodził – mówi chłopak.
Sposób na kanara
Pierwszy z mandatów, a nie pamięta, ile dokładnie ich było, dostał w liceum. Często jeździł na koncerty do Warszawy. Dla nastolatka to był spory wydatek, oszczędzał więc na transporcie.
Z czasem jego jazda na gapę stała się rodzajem towarzyskiej anegdoty. Znajomi często pytali, jaki ma aktualnie "rekord". Najdłużej unikał mandatów 25 miesięcy.
- Nauczyłem się wyłgiwać kanarom. Działało. Udajesz zajętego gościa, który zazwyczaj jeździ autem, ale skradziono mu dokumenty, w tym prawo jazdy. Kanar nie może wystawić mandatu bez potwierdzenia tożsamości, czyli musi zadzwonić na policję. W praktyce zazwyczaj mu się nie chce i podejrzewam, że też nie opłaca. Lepiej złapać następną osobę – wyjaśnia Emil.
Tonem eksperta dodaje, żeby w żadnym razie nie kapitulować i nie wyciągać dokumentów. Kluczowym momentem jest jego zdaniem chwila, w której kontrolerzy markują połączenie z 997 lub 112.
- Skoro tak ci świetnie szło, to jakim cudem zadłużyłeś się aż tak? – pytam z powątpiewaniem.
- Miałem już spory dług, a że przez kilka lat nie miałem płynności finansowej, nie spłacałem go. Odsetki stale rosły – mówi Emil.
Tłumaczy, że przez te wszystkie miesiące, w których nie kupował karty miejskiej "oszczędzał" znacznie więcej, niż wynosił mandat raz na jakiś czas.
- Tylko gdybyś płacił te mandaty na bieżąco – zauważam.
- No tak – peszy się Emil.
Za radą prawnika zaczął spłacać długi. Jest w połowie drogi. Co zabawne, czasem nadal zdarza mu się jeździć na gapę.
W sercu punk, w kieszeni mandat
Tej ryzykanckiej żyłki zupełnie nie ma w sobie 33-letni Łukasz.
- Co by nie mówić, czuję się w pewnym sensie zresocjalizowany. Ostatnio się spieszyłem i zapomniałem, że nie mam biletu. I wiesz co? Myślałem, że dostanę zawału. Może to ta cała dojrzałość – zamyśla się Łukasz.
O tym, że ma w warszawskim ZTM dług opiewający na drobne 15 tysięcy, dowiedział się przypadkiem. Komornik zajął mu część środków na koncie.
- Poszedłem to wyjaśnić i szczerze powiedziawszy liczyłem na zwrot tych pieniędzy. Napisałem pismo, a odpowiedź ścięła mnie z nóg. Wisiałem miastu 15 tys. złotych. Może przyjąłbym to inaczej, ale odkładaliśmy wtedy na wesele – wzdycha Łukasz.
W długi wpędził się całkiem prozaicznie, a na domiar zupełnie o tym zapomniał. Od dziecka mieszka w Warszawie, pieniądze na bilety dostawał od rodziców. W pewnym momencie zorientował się, że przecież może nie kupować miesięcznego i wydawać je na coś innego.
Potem zaczął się sam utrzymywać i kupować bilety. No ale od czasu do czasu wpadały kolejne mandaty. Ignorował wezwania do zapłaty, bo któryś z kolegów powiedział, że i tak się przedawnią.
- ZTM może umorzyć ci dług jako przedawniony, i to nawet po roku, ale żeby do tego doszło, musisz sam się zgłosić. Jak się nie zgłosisz, bo masz za duży dług, albo po prostu zapomniałeś, dowiadujesz się dopiero, kiedy pieniądze znikają z twojego konta. Straszne uczucie – mówi Łukasz.
O umożenie długów zapytaliśmy rzecznika prasowego ZTM, Tomasza Kunerta. - Nie ma czegoś takiego, jak anulowanie długów. Brak spłaty mandatów skutkuje wszczęciem sprawy sądowej i wkroczeniem komornika. Dopiero w sądzie można próbować walczyć o umożenie długów, ale jest to bardzo mało prawdopodbne - słyszymy.
- Anulowanie mandatu możliwe jest z kolei tylko wtedy, kiedy w ciągu 7 dni pojawimy się w punkcie obłusgi pasażera z ważnym biletem na przejazd, podczas którego nałożono na nas karę lub dokumentem potwierdzającą ulgę na przejazd. W zależności od powodu, z którego mandat został nam wypisany - dodaje Kunert.
Jak wynika z raportu Krajowego Rejestru Dłużników większość, bo aż 66 proc. pasażerów, którzy nie płacą mandatów, to mężczyźni. Oni biją też rekordy – 312 tys. złotych transportowi publicznemu winien jest najbardziej zadłużony Polak. Rekordzistka "zaledwie" 72 tys. złotych.
Jak to możliwe, że ludzie mają tak ogromne długi? - To całkiem proste. Kiedy ktoś nie spłaca mandatów, nie odpowiada na wezwania, kwota zadłużenia rośnie. Zwłaszcza, kiedy ktoś jeździ "na gapę" regularnie. Pamiętajmy, że zajęcie długu przez komornika i rozprawa sądowa też odbywają się dopiero po dłuższym czasie, w którym kwota do spłaty się nawarstwia - tłumaczy rzecznik ZTM.
Impreza czy bilet, oto jest pytanie
Jedną z gapowiczek jest moja znajoma Zuza. W porównaniu z Łukaszem i Emilem jej dług to waga piórkowa.
- Dostałam tych mandatów może ze 4, ale odsetki są spore. Na szczęście można napisać podanie o rozbicie długu na raty. Ja miałam wpłacać po 100 złotych przez 20 miesięcy – tłumaczy.
Większy problem ma z wyjaśnieniem, jak doprowadziła do takiej sytuacji.
- Chodziło chyba o to, że przyjechałam do miasta na studia i nagle okazało się, że na nic mnie nie stać. To znaczy, może nie na nic, ale na pewno na jedzenie w knajpach albo chodzenie do klubów. No i z logiką godną 20-latki postanowiłam "minimalizować koszty". W tym przypadku – nie doładowując karty miejskiej – wzdycha.
Zuza śmieje się, że pewnie zgarnęłaby jeszcze kilka mandatów więcej, ale na szczęście miała za słabe nerwy.
- Obserwowałam nieustannie wszystkich pasażerów, żeby wyłapać kontrolerów. Nie mogłam gapić się w telefon, usiąść, poczytać. Po pół roku i dwóch mandatach miałam paranoję. Widziałam 40-letniego faceta w czarnej sportowej kurtce, czapce, szerokich jeansach i wyskakiwałam z autobusu – opowiada mi Zuza.
Z perspektywy czasu jest zła nie tylko na siebie, ale i na system. Twierdzi, że dla wielu osób bilety są o wiele za drogie, nawet po zniżkach. I wydaje się, że ma trochę racji.
Z danych gromadzonych przez Krajowy Rejestr Dłużników wynika, że większość osób, która nie płaciła mandatów za przejazdy bez biletów to przeważnie osoby bezrobotne lub zatrudnione na umowach śmieciowych, najczęściej bez wyższego wykształcenia. Czy przewoźnicy prowadzą takie statystyki?
- Nie przechowujemy danych osobowych żadnego dłużnika ZTM. Oczywiście poza tymi koniecznymi do identyfikacji - tłumaczy rzecznik ZTM, Tomasz Kutner.