Ewa Podsiadły-Natorska w książce "Wściekłe" zastanawia się, co może czekać Polki. Czy to wizja przyszłości?
Niedaleka przyszłość – będąca u progu totalitaryzmu Polska realizuje pionierskie Programy Udoskonalania Rodziny. Niezamężne kobiety są napiętnowane: nie mogą samotnie wyjechać za granicę, kupić dużego mieszkania, zameldować się w hotelu czy nocą wyjść z domu, ponieważ na ulicach grasują bojówki. Kwitnie propaganda. Każdy przejaw niesubordynacji jest surowo karany, a donosicielstwo nagradzane.
28.12.2018 | aktual.: 08.01.2019 11:12
Fragmenty pochodzą z książki "Wściekłe" - autorka Ewa Podsiadły-Natorska
Dzięki Programom Udoskonalania Rodziny Polska staje się bezpiecznym eldorado. Przywrócenie tradycyjnej roli kobiety pozytywnie wpłynęło na nastroje społeczne. Mężczyźni skupiają się na pracy, kobiety na domu. Udało się odzyskać porządek. Porządek, w którym jest miejsce dla męża, żony, dziecka, lecz nie ma dla samotnych Polek. Niezamężna, pełnoletnia kobieta zazwyczaj nie może. Nie może sama zameldować się w hotelu. Nie może wyjechać za granicę, jeśli nie uzyska stosownej zgody. Nie może kupić większego mieszkania niż dwupokojowe, bo pierwszeństwo mają rodziny wielodzietne.
Nie może nawet wybrać się na cholerny spacer po dwudziestej drugiej, bo od dwudziestej drugiej do szóstej rano trwa godzina policyjna; na ulicach grasują bojówki, faszystowskie grupy po cichu popierane przez rząd, polujące na samotne kobiety, którym zachciało się wyjść po zmroku. Toteż Tamara, gdy biega wczesnym rankiem, spręża się, by nie wpaść w niepożądane łapska, i tak planuje sobie trasę, żeby nie dopadł jej patrol. Biegnąc, kuli się, żeby nie zostać namierzoną przez oko kamery.
Samotne kobiety są trzymane jak psy w kagańcach. A teraz rząd jeszcze bardziej chce dokręcić śrubę i zmusić niezamężne do rejestracji. Jakby to, że każda ma stan cywilny wpisany w dowód osobisty i czasem jest to stan niewłaściwy, nie wystarczało.
Trwa propagandowa projekcja. W spocie szczerzy się wielodzietna rodzina: piękna mama, jeszcze piękniejszy tata, czwórka tłuściutkich, radosnych dzieci. Głos kobiety odbija się od zabudowań, do uszu obywateli trafia jasny przekaz: po co kobieta ma sobie zaprzątać głowę pracą zawodową, skoro może poświęcić się macierzyństwu i jeszcze dostawać za to pieniądze? To się nie opłaca, to jest kompletnie pozbawione sensu. „Pracę zostawcie nam” — przemawia olbrzymia twarz przystojnego mężczyzny. Następnie mówi najstarszy z czworga rodzeństwa: „Chodzę do piątej klasy, mam brata i dwie siostry, lubię się nimi opiekować”.
Jedna z sióstr, śliczna jak z obrazka blondyneczka z kucykami, mówi: „Cieszę się, że mama jest cały czas z nami. Razem pieczemy ciasta i chodzimy na spacery”. Lektor informuje, że rodzina dostała od państwa nowoczesny dom na zamkniętym osiedlu, zbudowany w ramach jednego z PUR-ów. Kobieta mówi o podarowanych przez rząd podręcznikach i ubraniach. Mężczyzna chwali się, że w ramach PUR-u numer pięć jego rodzina w wakacje wybrała się nad Bałtyk: „Wcześniej nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Oboje z żoną ciężko pracowaliśmy, a i tak na wiele rzeczy brakowało nam pieniędzy”. „Nareszcie odetchnęliśmy” — mówi kobieta. Z sześciu gardeł wyrywa się radosne podsumowanie: „Dzięki ci, Polsko!”. Lektor podaje szczegółowe dane, przedstawia statystyki, które nie pozostawiają miejsca na wątpliwości: kierunek, jaki obrała władza, jest słuszny i zapewnia dobre życie polskim rodzinom. Nic, tylko korzystać.
— Wszystkie te ich programy są gówniane — ocenia Renata, towarzyszka Tamary. Obie starają się zachowywać na luzie i zbytnio nie rzucać się w oczy. Udają nastolatki. Celowo wybrały główny skwer na miejsce spotkania, uznając, że najciemniej pod latarnią: w gęstym tłumie trudniej je wyłapać niż na odludziu, gdzie wystawiłyby się jak na talerzu. — Co robimy z tą rejestracją samotnych kobiet?
— Musimy zintensyfikować działania — decyduje Tamara i odwraca głowę, niby przypadkiem, gdy zatrzymuje się na niej oko kamery. — Wera mówiła, że w autobusach i metrze pojawiły się nowe plakaty. Nad metrem musimy popracować, ale z autobusami powinnyśmy sobie poradzić. Na kiedy możemy ściągnąć dziewczyny? Nie mamy czasu do stracenia.
Renata waha się przez chwilę, zanim odpowie, że środa to realny termin spotkania. Tamarze pasuje. Zatem uzgodnione. Renata na moment przerywa rozmowę, podnosi się z miejsca, gdy mija ich dziewczyna z darmową kawą, i z uśmiechem bierze od niej papierowy kubek. Obie z Tamarą wiedzą, że muszą zachowywać się naturalnie. Pod żadnym pozorem nie mogą zwracać na siebie uwagi.
— A jednak spotkałyśmy się na kawę — żartuje Renata.
Rozmawiają jeszcze chwilę, po czym żegnają się i rozchodzą w swoje strony. Gdy Tamara skręca za rogiem, ktoś wciska jej w dłoń propagandową ulotkę. To reklama jednego z osiedli wybudowanych w ramach trzeciego PUR-u: na zdjęciu niekończący się ciąg bliźniaczych domów, białych jak śnieg, słodkich do porzygania. Tamara ma ochotę zmiąć ją, tę ulotkę, w kulkę i wyrzucić do śmieci, ale uśmiecha się, składa ją na pół i wsuwa do tylnej kieszeni.
Pięć Programów Udoskonalania Rodziny to wersja oficjalna.
Nieoficjalnie mówi się o jeszcze jednym, w skrócie nazywanym PIN-em: o Programie Inwigilacyjnym. Rządzący, uczuleni na wszelkie przejawy niesubordynacji, wpadli na pomysł, co zrobić, by wiedzieć, komu ich działania nie pasują. Dopięli swego. Donoszenie rozkwitło jak sad wczesną wiosną. Donoszenie na kogo tylko się da. Na każdego, kto choć trochę wydaje się podejrzany. Kto publicznie ośmieli się skrytykować system i rządzących. Kto spróbowałby mieszać w głowie kobietom i przekonywać je, że nie tylko rodzenie dzieci jest ich przeznaczeniem. Rachunek jest prosty. Jak donosisz, to zyskujesz. Przede wszystkim kasę. Ale też darmowe wczasy i inne przyjemności.
Oficjalnie PIN nie istnieje. Wszystko jednak zostało sprytnie obmyślone: ci najbardziej przydatni dostają sowite dodatki do pensji albo do emerytury, a na północy bądź południu Polski czeka na nich opłacone na dwa tygodnie z góry miejsce w hotelu z pełnym wyżywieniem.
O tym, że warto mieć na wszystko oko, do tego maksymalnie wścibskie, na własnej skórze przekonała się pani Jadwiga. Pani Jadwiga mieszka w tym samym bloku co Tamara, dwa piętra niżej. Pani Jadwiga ma salon, sypialnię i kuchnię, a z nich okna wychodzące na stronę wschodnią i zachodnią, co jest bardzo wygodne. Pani Jadwiga właśnie wróciła z wczasów w Karpaczu, gdzie w pokoju miała płaski telewizor i dostęp do sauny parowej (skorzystała raz). Dwa razy dziennie chodziła na spacery, co bardzo dobrze wpłynęło na jej samopoczucie i zdrowie. Pani Jadwiga nabrała wiatru w żagle. Właśnie obejrzała Teleexpress i wypiła kawę. Wychodzi na balkon. Bierze się do podlewania kwiatów, gdy wtem w dole spostrzega sąsiadkę, Tamarę z trzeciego piętra, która zmierza do klatki schodowej u boku mężczyzny. Pani Jadwiga poznaje ją po kruczoczarnej czuprynie i charakterystycznym szybkim chodzie.
Konewka natychmiast zostaje porzucona i pani Jadwiga, cóż za zbieg okoliczności, wynurza się oto ze swojego mieszkania dokładnie w chwili, gdy Tamara i towarzyszący jej mężczyzna mijają jej drzwi. Pani Jadwiga czuje się rozczarowana — miała nadzieję poznać narzeczonego sąsiadki, a widzi, że to jej brat. Zna go, przychodzi tutaj od czasu do czasu.
Młodzi mówią pani Jadwidze dzień dobry i wyraźnie chcą szybko umknąć, lecz pani Jadwiga nie pozwala się spławić. Dwukrotnie przeczytała rządową broszurę o tym, jak prowadzić rozmowę z innymi, żeby wyłuskać maksimum przydatnych informacji.
— Co tam u pani słychać, pani Tamaro? — rozpoczyna konwersację.
Młoda sąsiadka przystaje i podejmuje dialog. Uśmiecha się półgębkiem — oczywiście będzie próbowała być uprzejma, lecz pani Jadwiga wie, że to poza, dziewczyna wcale nie ma ochoty na pogawędkę ze starszą panią.
— Dziękuję, wszystko dobrze.
— Widziałam panią z balkonu. Myślałam, że jest pani z narzeczonym.
Młoda sąsiadka i jej brat patrzą na siebie i wymieniają uśmiechy.
— Narzeczony niestety znowu w rozjazdach. Taka ze mnie niedoszła słomiana wdowa.
— Proszę mnie kiedyś z nim odwiedzić, chętnie go poznam.
Odpowiada brat, nachylając się do pani Jadwigi:
— O ile znajdą czas. Wie pani, muszą się sobą nacieszyć.
Pani Jadwidze nie trzeba tego tłumaczyć, wie, co młody człowiek ma na myśli.
— Rozumiem. Mam nadzieję, że pana siostra jest szczęśliwa w związku na odległość. Jest pani, pani Tamaro?
Pani Jadwiga wychwytuje ultrakrótkie zawahanie.
— Jestem, oczywiście. Co nie zmienia faktu, że wolałabym narzeczonego mieć przy sobie. Miłego popołudnia. — Młoda sąsiadka decyduje o zakończeniu rozmowy, po czym odwraca się i odchodzi. Brat kiwa głową i rusza za nią.
Pani Jadwiga jeszcze przez chwilę stoi na klatce schodowej, gdzie ze ścian bladożółta farba odłazi wielkimi płatami, i patrzy, jak młode rodzeństwo pokonuje kolejne stopnie. Nie ma pojęcia, że kobieta i mężczyzna, z którymi przed chwilą rozmawiała, gdy już zamkną się w kawalerce, wypiją po zimnym piwie, opowiedzą sobie, jak minął dzień, i spotkanie zakończą jak zwykle: na materacu, nadzy od pasa w dół, ona na nim, on pod nią, zdyszani, spoceni, zaspokojeni.