Fryzjer cię skrzywdził, ale nie jesteś w stanie zażądać zwrotu pieniędzy? Nie jesteś w tym odosobniona
Wszystkie jesteśmy paranoiczkami. A przynajmniej jeśli chodzi o zmianę fryzury. Choć jedna ze sztandarowych złotych myśli, którą można przeczytać na łamach kolorowych magazynów, brzmi: "nic tak nie poprawia kobiecie humoru, jak wizyta u fryzjera", w praktyce wygląda to zgoła inaczej.
Co najmniej połowa wizyt w salonach fryzjerskich kończy się nie ekstazą próżności, ale frustracją. Odczuwaną tym silniej, że mamione popkulturowymi kliszami, po zmianie fryzury oczekujemy poprawy humoru instant i wszystkich tych rozkosznych bredni spod znaku: "nowe włosy - nowa ja".
Ze świecą szukać kobiety, której choć raz w życiu nie zdarzyło się po wizycie w salonie fryzjerskim: płakać w poduszkę / złorzeczyć osobie, która tak ją urządziła / wściekle rozczesywać pukle z weselnego upięcia za jedyne 150 złotych i to na kwadrans przed wyjściem z domu.
Nie byłoby może w tym nic niezwykłego, biorąc pod uwagę wyglądocentryczne czasy, w których przyszło nam żyć, gdyby nie fakt, że sprawcy całego zamieszania nie mają najczęściej bladego pojęcia, jak bardzo swoje klientki unieszczęśliwili. Lwiej części kobiet na sakramentalne pytanie: "I jak?" nie przechodzi przez gardło nic ponad "bardzo ładnie, bardzo dziękuję", choć każdy z 21 gramów duszy drze się " DRA-MA-TYCZNIEEEEE".
Nastroszony pudel
Marta ma 32 lata i wizyty u fryzjera, po których była zadowolona, może policzyć na palcach jednej ręki. Wydaje się jej, że chroniczne niezadowolenie to w jej przypadku kwestia struktury włosów. Ma loki o mocnym skręcie, którymi mało który fryzjer potrafi się zająć. Nigdy nie wyartykułowała niezadowolenia z cięcia chyba dlatego, że mieszka na wsi, a do salonu fryzjerskiego jeździ do pobliskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają.
- Jedna fryzjerka jest koleżanką ze szkoły, inna siostrą znajomego, więc krytykując ich pracę, czułabym, że mówię coś złośliwego, a nie po prostu oceniam usługę, za którą płacę. W mniejszym mieście wygląda to też trochę tak, że do szkoły fryzjerskiej idą dziewczyny, które nie mają pomysłu, co dalej, a lubią dbać o swój wygląd. Nie mają potem koncepcji, nie jeżdżą na szkolenia. Dla nich fryzjerstwo nie jest pasją, tylko zawodem. Czeszą tak, jak nauczono je te 5 czy 10 lat temu. Nie mają też w okolicy konkurencji. Wiadomo, że klientki i tak przyjdą – podsumowuje. I dodaje, że najgorsze jest modelowanie po cięciu. Loki w salonie, do którego chodzi, układa się tradycyjnie - "na pudla".
To nie Sèvres, to Trójmiasto
Iza jest od Marty o kilka lat młodsza i bardzo przywiązana do swoich włosów. Bardzo o nie dba, olejuje, nigdy nie zapomina o odżywce czy wiązaniu ich na noc. Choć ma włosy do pasa, ciągle je zapuszcza, u fryzjerki pojawia się raz na kilka miesięcy, żeby podciąć końcówki.
- Fryzjerzy żyją w jakimś innym świecie miar, jeszcze się nie zdarzyło, żeby "moje" dwa centymetry pokrywało się z długością, którą za dwa centymetry uważa pani w salonie. Często mam też wrażenie, że fryzjerka ścięła mnie po prostu krzywo, a potem przekonywała, że włosy są zniszczone, więc ona utnie "jeszcze troszkę". Szału dostawałam dopiero przy myciu włosów, kiedy czułam pod palcami jak dużo włosów rzeczywiście mi ubyło – opowiada Iza.
Przyznaje, że płacze po co drugiej wizycie u fryzjera, ale nie żali się koleżankom, żeby nie wyjść na wariatkę. Zdaje sobie sprawę, jaką dziecinadą jest żałoba po dwóch centymetrach włosów, ale nic nie poradzi na to, jak reaguje.
Podobnie jak Marta, zawsze grzecznie dziękuje fryzjerowi i wychodzi. Kilka razy myślała, żeby tupnąć nogą i powiedzieć fryzjerce "hola, nie na to się umawiałyśmy", ale zawsze tłumaczy sobie, że od awantury włosy nie odrosną, a te 40 czy 50 złotych nie jest warte dalszego psucia sobie dnia awanturą.
Agata o nieudane fryzury się nie kłóci, bo jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności sama czuje się współwinna swojego niezadowolenia. "Nowe włosy" przeważnie nie spełniają jej oczekiwań, ale gdyby miała konkretnie wyjaśnić, jak rzeczone oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością, chyba by nie potrafiła.
- Mam wrażenie, że nie do końca sama wiem, czego oczekuję, więc nie mam prawa się czepiać. Zawsze też zakładam, że oddaję się w ręce profesjonalistki i że może jestem dobrze obcięta, a to że mi się nie podoba, to już inna kwestia – opowiada Agata. Dodaje, że nie wyklucza możliwości, iż tak naprawdę chodzi o to, że nie umie bez nerwów konfrontować się z obcymi osobami, a co za tym idzie szuka dla siebie usprawiedliwień.
Włosy Anne Hathaway
O tym, jak to wygląda z drugiej strony, pytam właścicielkę popularnego krakowskiego salonu o fantazyjnej nazwie "Viru czesze HERY".
- Uczę swoich fryzjerów przyznawać się do błędów, to kwestia elementarnej odpowiedzialności w tym zawodzie. Jeśli coś poszło nie tak i cięcie albo kolor nie spełniają oczekiwań klienta, a wina leży po naszej stronie, poprawiamy do skutku, albo zapraszamy na darmową korektę usługi. Tyle że równie często niezadowolenie wynika z nierealistycznych oczekiwań dziewczyn. Jeśli ktoś przynosi zdjęcie aktorki albo modelki jako wzór, to i owszem, mogę tej osobie zrobić bardzo podobną fryzurę, ale buzia zostaje ta sama, więc nigdy nie wygląda się dokładnie "jak na zdjęciu". Do tego fryzurę dobiera się nie tylko do kształtu twarzy, karnacji, koloru włosów, ale też codziennej pielęgnacji. Są takie fryzury, które codziennie trzeba układać, o czym uprzedzamy. Wielu dziewczynom wydaje się, że będą to robiły, a potem okazuje się, że nie potrafią i mają do nas pretensje – mówi właścicielka salonu.
Jej zdaniem kluczowa jest rozmowa i to dłuższa niż dwie zdawkowe uwagi. Inaczej trudno uniknać niedopowiedzeń między fryzjerem a klientką. Z jej doświadczenia wynika, że jeśli dziewczyny protestują już na fotelu, najczęściej nie tyle widzą "błędy" fryzjera, co po prostu boją się zmiany. Najczęściej drastycznego skrócenia włosów.
- Jeśli klientka protestuje, uprzedzam, jaką robiłyśmy konsultację i na jaki efekt się umawiałyśmy. Oczywiście szanuję zmianę decyzji, staram się jednak uspakajać na tyle, na ile to możliwe – podsumowuje.
Trudno jednoznacznie zawyrokować, z czego wynika post-strzyżeniowy paraliż, który sprawia, że nie tylko szare myszki nie są w stanie wyrazić niezadowolenia. Być może rolę odgrywa tu sposób wychowania dziewczynek, w którym oczekuje się od nich, żeby były w pierwszej kolejności sympatyczne i uprzejme.
Wizyta u fryzjera przypomina w tej optyce otrzymywanie prezentów. Druga osoba stara się nam dogodzić i sprawić przyjemność, więc nawet jeśli jej starania spełzły na niczym, nie chcemy okazywać niezadowolenia, żeby jej nie zranić. Zdaje się, że mężczyznom łatwiej przychodzi podchodzenie do wizyty u fryzjera, jak do czystej wymiany handlowej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl