Gdy wymarzony kochanek okazuje się oszustem
W planie był ślub, wspaniałe wesele, miodowy miesiąc i podróż w nieznane. Zamiast tego są wyczyszczone konta bankowe, skradzione kosztowności, zaciągnięte kredyty, urażone ambicje i zawiedzione nadzieje. Tak może się stać, gdy spragniona miłości kobieta spotyka oszusta zamiast mężczyzny swojego życia.
Najsłynniejszy w historii polskiej kryminalistyki oszust okradający kobiety – Jerzy Kalibabka – zmarł nieco ponad miesiąc temu w wieku 62 lat. Można powiedzieć, że to koniec pewnej epoki. Pochodzący z nadmorskiego Dziwnowa mężczyzna 35 lat temu został skazany na 15 lat więzienia za kradzieże i wyłudzenia. W czasach Polski Ludowej Kalibabka miał status niemal gwiazdy popkultury i jawił się jako uroczy łotr, który co prawda uwodził kobiety i okradał je, ale też dawał im niezapomniane przeżycia.
Tymczasem fakty mówią coś zupełnie innego. Zdaniem dr. Patryka Pleskota, historyka z Instytutu Pamięci Narodowej "to był zwykły bandyta, złodziej i gwałciciel. 100-procentowy oszust" – tłumaczył w jednej ze stacji radiowych dr Pleskot, który m.in. historię Kalibabki opisał w książce "Przekręt".
Mogłoby się zdawać, że kobiety nauczone na tym i wielu innych przykładach nie są skłonne zaufać świeżo poznanemu mężczyźnie, by pożyczyć mu bez pokwitowania dużą kwotę pieniędzy lub zaciągnąć na jego prośbę kredyt. Nic bardziej mylnego. Konrad K., oszust matrymonialny, poszukiwany dwoma listami gończymi, zatrzymany przez policję w lipcu zeszłego roku na gdańskiej Starówce, ma na swoim koncie co najmniej 40 oszukanych kobiet, którym obiecywał miłość i wspólne życie do grobowej deski. Tymczasem wyłudził od nich ponad 2 mln zł, a zdaniem śledczych, liczba ofiar oszusta i kwota wyłudzonych pieniędzy na pewno wzrosną.
Pożyczka na komornicze mieszkanie
Konrad K. swoich ofiar poszukiwał na portalach randkowych. Podobnie jak Cezary, który zagadnął na jednym z nich Patrycję, zapaloną żeglarkę i managerkę w gdyńskiej restauracji. Uroczy blondyn z zawadiackim uśmiechem przekonywał ją, że jest szukającym miłości i stałego związku marynarzem, miłośnikiem długich wieczorów przegadanych na plaży, brodzenia po wodzie z butelką wina za pazuchą i planowania morskich podróży. – Fajny facet, który wyglądał na inteligentnego, porządnego, wykształconego – opowiada 29-letnia Patrycja. – Strasznie długo broniłam się przed portalami randkowymi, ale jak poznałam Czarka, to wiedziałam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Do czasu.
Tym, co zwróciło uwagę Patrycji był fakt, że Czarek po pierwsze nigdy nie chciał jej do siebie zaprosić, a spotykali się ze sobą już cztery miesiące. I to, że ciągle chodził w tych samych ubraniach. Gdy go o to zapytała, powiedział, że jego wielka torba z ciuchami, które miał na ostatnim rejsie cruiserem, zaginęła. Nie umiał odpowiedzieć, dlaczego nie kupi sobie choćby dwóch par spodni i kilku koszulek.
Nie bardzo umiał też wytłumaczyć, dlaczego nie chce zaprosić Patrycji do swojego mieszkania. Zagadywany, szybko zmieniał temat, mówił o remoncie, wizycie krewnych. – Poza tym praktycznie u mnie mieszkał - wspomina Patrycja. – Kupiłam mu trochę ciuchów, bo mi go było szkoda. Twierdził, że jest bez grosza, bo zainwestował pieniądze w mieszkania przejęte przez komornika za długi, za które płacił połowę ceny rynkowej. Chciał kupić rzekomo kolejne, pożyczyłam mu na to 10 tys. zł. Obiecał oddać 15 tys. Wtedy ostatni raz go widziałam… Komórka przestała odpowiadać, zapadł się pod ziemię.
Patrycja chciała zgłosić sprawę zaginięcia Czarka na policję, ale zdała sobie sprawę z tego, że nie wie o nim absolutnie nic. Nawet nie jest pewna, jak miał na nazwisko i ile miał lat.
Obrzydliwa baba z paszportem UE
40-letnia Olga, samodzielnie wychowująca 12-letnią córkę, imię odziedziczyła po jednej z trzech głównych bohaterek dramatu Antoniego Czechowa "Trzy siostry". Jej ojciec, miłośnik literatury rosyjskiej, chciał, by miała na imię Masza, ale matka się nie zgodziła. – Na szczęście - mówi z przekąsem Olga. I dodaje: – Ale za to zawsze ciągnęło mnie na wschód. Jak nie Azerbejdżan na koniach, to ukraińskie Karpaty. Jak nie szlakiem polskich cmentarzy na Białorusi, to winobranie w Gruzji.
To właśnie tam poznała w hotelu w Batumi 12 lat młodszego kelnera Levana. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. – Wydawało mi się, że to nie jest możliwe, dzieliła nas przecież taka duża różnica wieku. Jednak szybko poznałam jego wielką rodzinę – wszyscy byli mną zachwyceni, przyjmowali mnie jak najbliższą córkę i siostrę. Uległam temu czarowi – opowiada Olga. I dodaje: – A powinnam była słuchać swojej intuicji.
Olga i Levan spędzali długie godziny na rozmowach przez komunikatory internetowe, a ona przynajmniej raz w miesiącu przyjeżdżała do niego w odwiedziny. – Tanie loty tylko nam sprzyjały – opowiada. – Miałam wrażenie, że się znamy od zawsze. Nie byłam zaskoczona, gdy poprosił mnie o rękę. Zwłaszcza, że wcześniej dwukrotnie odwiedziłam jego i jego rodzinę z córką, która skradła ich serce szybciej niż ja. Tak przynajmniej sądziłam. Zgodziłam się oczywiście. Planowałam szczęśliwa ślub, snuliśmy też plany na przyszłość. I pewnie byłabym teraz gruzińską rozwódką, gdyby nie fakt, że podsłuchałam mojego ukochanego, jak rozmawiał ze swoim bratem. Nazywał mnie obleśną, grubą i starą babą, której, "gdyby nie paszport UE, nie dotknąłby kijem".
Okazało się, że byłam jego piątą żoną...
Elwira, podobnie jak Olga, nie posłuchała swojej intuicji, choć ta od niemal pierwszych chwil znajomości z Andrzejem kazała jej uciekać. – Ja po prostu bardzo chciałam wyjść za mąż, mieć dzieci, mieć rodzinę - zastanawia się Elwira. – Dlatego ignorowałam wszystkie znaki na niebie i ziemi, które mówiły mi, że mój przyszły mąż to oszust i kłamca.
33-letnia specjalistka od marketingu właśnie na kłamstwie przyłapała swojego narzeczonego wiele razy już na długo przed ślubem. Od najdrobniejszych błahostek po sprawy dużego kalibru. – Mówił, że jest inżynierem budownictwa, a okazał się mechanikiem samochodowym, mówił, że jest sierotą, po czym okazało się, że jego rodzice i pięć sióstr mieszkają w Rzeszowie, mówił, że jest kawalerem, a tymczasem byłam jego… piątą żoną – opowiada Elwira. – Miał zapłacić za wesele i ślub, ale rzekomo zainwestował pieniądze w akcje, których kurs niespodziewanie spadł. Miał wpłacić zaliczkę na mieszkanie i podpisać przedwstępną umowę notarialną - nowego lokum szukaliśmy ponad pół roku – nie przyszedł na umówione spotkanie do notariusza. Twierdził potem, że miał wypadek samochodowy, ale w żadnym szpitalu nie był i samochód także nie miał żadnych uszkodzeń.
Elwira przekonała się ostatecznie, że jej mąż to notoryczny kłamca i mitoman, gdy z jej konta zniknęły wszystkie oszczędności. Podobno potrzebował ich na ratowanie życia umierającej na białaczkę kuzynki. – Wtedy wynajęłam firmę detektywistyczną, która w bardzo krótkim czasie ustaliła, że mój mąż jest kimś zupełnie innym niż się podaje, że jest oszustem, kłamcą, złodziejem – Ewelinie trudno powstrzymać łzy. – A ja byłam niecałe cztery miesiące po ślubie… Dobrze, że rozwód dostałam w tempie ekspresowym.
Tęsknota za miłością oślepia
Ewelina nie może uwierzyć, że wykazała się taką naiwnością. – Mówi się, że miłość jest ślepa, ale nie o dosłowną ślepotę tu chodzi, ale umysłową – mówi psycholożka Katarzyna Szymańska. – W mózgu osób zakochanych zachodzą różne reakcje chemiczne. Wprowadzają one organizm w stan oszołomienia, euforii porównywalny do tego, jaki występuje po środkach psychoaktywnych. Mówi się, że ten stan powoduje zawężenie pola świadomości, chwiejności emocjonalnej, upośledzenia władzy umysłowej oraz możliwości przewidywania. Ciężko jest wtedy podejmować racjonalne długofalowe decyzje.
Zdaniem Szymańskiej, w podobnym stanie mogą być osoby, które poszukują miłości, a od dłuższego czasu są same. Wtedy stają się łatwym łupem dla oszustów, którzy umieją w perfidny sposób wykorzystać ich naiwność, zauroczenie czy wiarę w czystość intencji. Ta usilna potrzeba wejścia w relację sprawia, że odrzuca się sygnały, które podpowiada intuicja, ignoruje ewidentne kłamstwa czy manipulacje drugiej strony.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl