Jak wyglądało życie kobiet, które związały się z żołnierzami wyklętymi? Poruszające historie o miłości i walce o Polskę

Ciągły strach, niepewność i tęsknota. Gdy ich mężczyźni znikali w leśnych ostępach, one musiały czekać. W każdej chwili spodziewały się najgorszych wiadomości lub wściekłego łomotania do drzwi. Kobiety, które kochały wyklętych, wiodły tragiczny żywot.

Jak wyglądało życie kobiet, które związały się z żołnierzami wyklętymi? Poruszające historie o miłości i walce o Polskę
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

23.09.2018 | aktual.: 24.09.2018 10:16

Partyzanci z podziemia antykomunistycznego przemieszczali się cichutko, niczym duchy. Pojawiali się i znikali pod osłoną nocy, korzystając z gościny sprzyjających im gospodarzy. Takie odwiedziny w ciepłą czerwcową noc raz na zawsze przypieczętowały los Anastazji Glinickiej, skromnej wiejskiej dziewczyny z Popowa Borowego. Dom jej rodziny znajdował się na uboczu i stanowił doskonałą kwaterę dla leśnych. W 1948 roku do drzwi zapukali partyzanci ze słynnego oddziału Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, z dowódcą na czele. Dla dziewczyny najważniejszy był jednak młody mężczyzna o pseudonimie „Pilot”, czyli Władek Grudziński. Podobno dla obojga była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Nieznośne czekanie

Związek Anastazji i „Pilota”, który opisuje Anna Śnieżko w książce „Żona wyklęta”, polegał przede wszystkim na czekaniu. Jak stwierdza autorka, „Całe życie Anastazji skupiało się teraz na oczekiwaniu. Dniami i nocami czekała na ukochanego albo chociażby na jakąkolwiek wiadomość od niego. Myślami wciąż była przy nim, a wieczorem, leżąc w łóżku, dręczyła się pytaniami: czy żyje, czy jest zdrowy i bezpieczny?”.

Obraz
© Materiały prasowe

Dziewczyna nie mogła nikomu opowiedzieć o swoich uczuciach, by nie narażać żołnierzy „Roja”. Każdego dnia miała nadzieję, że Władek choć na moment wyrwie się do niej. Gdy wreszcie się zjawiał, nadal nie mogła w pełni cieszyć się jego obecnością. Musiała zważać na to, co powiedzą jej rodzice i czy nikt go nie zauważy i nie doniesie władzom. W „Żonie wyklętej” Anastazja i Władek żegnają się w bożonarodzeniowy poranek z ciężkimi sercami.

„– Naprawdę musisz już iść? – Twarz dziewczyny była ściągnięta bólem.
– Muszę. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ciebie i twoją rodzinę spotkało coś złego z mojego powodu.
– Więc znów przede mną tylko czekanie i lęk o ciebie.
– Tym razem nie odchodzę daleko. Będę w pobliżu. Częściej będziemy się widywać.
– Będę cię częściej widywać? – Jej twarz rozjaśnił uśmiech.
– Jak tylko się da w tych warunkach.”

Kłopoty ze ślubem

Gdy partyzant i jego ukochana decydowali się na ślub, był to prawdziwy hazard. O planach matrymonialnych Anastazji i Władka dowiedziało się UB. Na szczęście w porę dotarło do nich ostrzeżenie. Mniej szczęścia miał Franciszek Przysiężniak ps. „Ojciec Jan” i jego narzeczona Janina Oleszkiewicz ps. „Jaga”, którzy poznali się na weselu innych działaczy podziemia. Bardzo szybko sami zapałali do siebie uczuciem, które chcieli przypieczętować 27 grudnia 1943 roku.

Gdy na ślub zaczęli się zjeżdżać goście, zjawił się także niemiecki oddział, który zaatakował wieś. „Ojciec Jan” i „Jaga” ledwie umknęli. Zginęło wówczas dziewięciu partyzantów, kilkunastu mieszkańców, a wieś, w której przebywali, spalono. Ostatecznie wzięli ślub po dwóch tygodniach od feralnej daty. Janina nie zdążyła się dobrze nacieszyć swoim życiem z ukochanym mężem. Zaledwie nieco ponad dwa lata później, gdy była w siódmym miesiącu ciąży, aresztowało ją UB, podstępem wywabiając z kryjówki (powiedzieli, że złapali męża i jego ostatnie życzenie to spotkanie z żoną). Po całonocnym katowaniu zawieziono ją do domu rodziców. Gdy wysiadła z samochodu i ruszyła w jego stronę jeden z eskortujących chwycił pepeszę i puścił w jej stronę dokładnie wymierzoną serię.

Gdy ścięta z nóg Janina padła na ziemię, milicjanci chyłkiem się wycofali, pozostawiając konającą ciężarną. Jeden z nich miał w sobie na tyle przyzwoitości, że poszedł do domu rodzinnego kobiety, by powiedzieć jej bliskim, co zaszło. Znaleźli ją partyzanci, próbowali ratować, wezwali lekarza, jednak nic to już nie dało. „Jaga” zmarła, a wraz z nią jej nienarodzone dziecko.

Wojenna wieczna narzeczona

Lidia Lwow-Eberle była dzieckiem rosyjskiego agronoma, który przyjechał do Polski wkrótce po narodzinach córki. Choć metryka mówiła, że jest Rosjanką, serce miała polskie, bo to nad Wisłą żyła i tu kształtowała się jej osobowość. W 1943 roku wstąpiła do partyzantki, po czym przeszła cały szlak bojowy 5 Brygady Wileńskiej AK, której dowódcą był słynny major „Łupaszko”. Dosłużyła się stopnia podporucznika.

Tych kilka suchych faktów to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Twarde życie w lesie, kolejne boje, opatrywanie rannych, znoszenie strachu i niepewności – to była codzienność pierwszej kobiety w oddziale Zygmunta Szendzielarza. Jej dowódca był charyzmatyczny, tryskał dowcipem i Lidia bardzo szybko zrozumiała, że jest zakochana, jak się okazało z wzajemnością. „Łupaszko” miał jednak żonę i córeczkę Basię. Na przełomie lat 1943 i 1944 Szendzielarz wezwał do siebie Lidię i oświadczył jej, że z żoną jest w oficjalnej separacji i nic nie stoi na przeszkodzie, by została jego narzeczoną. Oświadczył jej się w obecności swojego adiutanta. Do ślubu nigdy jednak nie doszło.

Obraz
© Materiały prasowe

Żona „Łupaszki” przebywała w Niemczech na robotach przymusowych, więc o legalnym rozwodzie nie mogło być mowy. Nie przeszkadzało to Lidii. Kochała swojego dowódcę i to, że była tylko jego narzeczoną, jej nie przeszkadzało. I tak żyli ze sobą jak małżeństwo. Gdy Szendzielarz musiał się ukrywać, była razem z nim. Wszyscy traktowali ich jak męża i żonę. W swojej tułaczce zawędrowali najpierw nad morze, później trafili na Podhale, gdzie dopadło ich UB.

W komunistycznym areszcie nie męczono jej tak jak wielu innych żołnierzy podziemia, jednak przez sąd została skazana na karę dożywotniego więzienia wraz z pozbawieniem praw publicznych i obywatelskich na pięć lat, przy jednoczesnym przepadku całego mienia. Tuż przed egzekucją „Łupaszki” jakimś cudem pozwolono im na widzenie, choć odmawiano tego wielu małżeństwom. Lidia mogła ostatni raz porozmawiać ze swoim ukochanym i pocałować go na pożegnanie. Niedługo później dowiedziała się, że wyrok na Szendzielarzu został wykonany. Jego szczątki ukryte przez komunistów odnaleziono i zidentyfikowano dopiero niedawno.

Połączyły ich rany

Gdy pod koniec walki Stefania Krupa ps. „Perełka” z oddziału „Wołyniaka” została trafiona w nogę, akurat biegła, by pomóc rannemu koledze. Potem to ją zniesiono z pola na starej kapie, a inne sanitariuszki troskliwie zajęły się jej opatrzeniem, po czym pobiegły ulżyć kolejnym rannym. „Perełkę” zabrano na wóz i transportowano z innym ciężko rannym partyzantem – „Kulą”, czyli Aleksandrem Pityńskim.

Oddział leśnych przebywał w okolicach Jarosławia, gdzie był jak najserdeczniej przyjmowany przez miejscowych, którzy mieli problem z napadami ukraińskich nacjonalistów z UPA. Uzbrojeni polscy żołnierze gwarantowali im bezpieczeństwo. Tak się złożyło, że Stefania i Aleksander trafili do jednej chaty i przebywali ze sobą cały czas i… ból w ranach nie zdołał ostudzić ich rodzącego się uczucia. Gdy do Jarosławia przybyła grupa uciekinierów po napadzie UPA, dowódca oddziału wykorzystał okazję i wśród nich przemycił do szpitala swoich ludzi, w tym dwójkę zakochanych. Ze szpitala wyszli już jako narzeczeni. Gdy podleczyli rany, wrócili do oddziału.

20 stycznia 1946 roku z lasu wymaszerował oddział uzbrojonych partyzantów i udał się prosto do kościoła, gdzie „Perełka” i „Kula” ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Z podziemia wyszli w 1947 roku, gdy Stefania była w ciąży, jednak nie oznaczało to końca kłopotów. Po narodzinach syna Aleksander postanowił się ujawnić. Gdy wydawało się, że wszystko już będzie dobrze, „Kula” wdał się w szarpaninę z prowokatorem, zadziałał instynkt żołnierza – wyrwał mu pistolet, zdzielił go w głowę i zaczął uciekać. Ukrył się, lecz po tym jak zagrożono jego żonie i dziecku, oddał się w ręce UB. Katowano go, przetrzymywano w więzieniu, jednak wreszcie wypuszczono i mógł wrócić do żony. Ale to nie był koniec represji.

Dom Stefanii i Aleksandra regularnie przetrząsała milicja, a komunistyczni funkcjonariusze w kółko urządzali naloty i prowokacje. Wielokrotnie też bili Pityńskiego. Gdy któregoś razu szczególnie znęcali się nad „Kulą”, „Perełka” chciała go osłonić, jednak otrzymała potężny cios kolbą z karabinu, który zwalił ją z nóg. Skutego Aleksandra katowało sześciu ubeków, a potem sponiewieranego wywiozło w nieznanym kierunku. Wszystko na oczach żony i małego synka. W końcu go wypuszczono, jednak już do upadku komuny pozostawał w kręgu zainteresowania bezpieki. Także na syna „bandytów” spadły represje. Był nawet sądzony za obronę bitego przez prowokatorów ojca.

Aleksandra Zaprutko-Janicka – Krakowska historyczka i publicystka, współzałożycielka „Ciekawostek historycznych”. Autorka ponad 200 artykułów popularnonaukowych. Autorka "Okupacji od kuchni" i "Piękna bez konserwantów". W 2017 roku ukazała się jej najnowsza książka "Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski".

Poruszająca historia kobiety, która pokochała żołnierza niezłomnego w książce Anny Śnieżko pt. „Żona wyklęta”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.

Obraz
© Materiały prasowe

Chcesz poznać więcej pasjonujących historii? Na łamach portalu CiekwostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym jak UB torturowało żołnierzy wyklętych.

Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (311)