„Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę”. Odnalezione wspomnienia żony generała Nila
Jego historię znają wszyscy. Przed powieszeniem katowano go bez litości. Oprawcy chcieli, by wyroku śmierci wysłuchał na kolanach, a ponieważ się opierał - połamano mu kości. 24 lutego 1953 roku zamordowano w Warszawie, po sfingowanym procesie, generała Augusta Fieldorfa „Nila”, bojownika o niepodległą Polskę. O jego żonie jeszcze do niedawna nie wiedzieliśmy za wiele. Aż do chwili, gdy opublikowano taśmy z jej wspomnieniami.
07.03.2017 | aktual.: 07.03.2017 19:12
- Był niezwykle czułym ojcem – opowiada Janina Kobylińska Fieldorfowa. Jest 1977 rok. Siedzi w swojej kuchni, w gdańskim mieszkaniu. Wieczorami nagrywa na magnetofon wspomnienia o zmarłym mężu. - Kochał dzieci. I gdziekolwiek go los zaniósł, zawsze potrafił otoczyć opieką dzieci, które odczuwały w nim dobroć i miłość i garnęły się same do niego. 20 marca 1925 roku rodzi się druga córka, Maria. Emil urodził się również 20 marca i był od swojej młodszej córki o 30 lat starszy. Kiedy powiedziałam o tym mojej małej Marysi, ucieszyła się: „Ojej, zawołała, to my z tatusiem jesteśmy bliźnięta”.
Najweselszy kompan
Poznali się pod koniec maja 1919 roku. Pobrali się kilka miesięcy później. August Emil Fieldorf był już doświadczonym wojskowym. Związał się z ruchem niepodległościowym jako 15-letni chłopiec, wstępując do Towarzystwa Sportowo-Gimnastycznego „Strzelec”.
- Emil był tak szczupły i mizerny, że nikt z kolegów nie przypuszczał, że wytrzyma długo na froncie. Że na pewno po pierwszym forsownym marszu odpadnie i wróci do Krakowa. Wytrzymał i ten marsz i wiele innych. Zachowało się zdjęcie Emila z 1915 r. Wyglądał w dalszym ciągu tak młodzieńczo, że dla dodania sobie powagi zapuścił wąsy. Do domu pisywał rzadko, króciutkie kartki. I wtenczas dał się poznać jako najweselszy kompan. Jego dowcipy i kawały sypały się jak z rękawa. Nigdy nie tracił humoru – wspomina jego żona.
W nagraniach Janina przedstawia swojego męża jako wyjątkowego bohatera. Opowiada o jego służbie wojskowej w najmniejszych detalach i o miłości, jaką darzył Polskę.
- Wybijają się na czoło jego cechy. Nazwijmy to może patriotyzmem, chociaż to słowo w obecnej rzeczywistości nabrało innego, obrzydliwego wydźwięku. To raczej miłość. Miłość ta przewyższała wszystkie inne uczucia – mówi Janina. - W imię tej miłości, nie oglądając się, ruszył z domu 6 sierpnia, szczęśliwy, że będzie służył tej, którą tak kochał, która potrzebowała takich jak on zapaleńców. Drugie miejsce w jego sercu zajął Komendant. On, wódz, prowadził ich drogą, która na pewno była słuszna, choć nieraz jeszcze ciężka. Dosłownie krwawiły mu stopy. To nic, wszystko można znieść, bo wizja Niepodległej Ojczyzny, którą im ukazywał Komendant, była tak oszałamiająco piękna, i tak mimo wszystko realna, że warto było walczyć, cierpieć i głodować – dodaje.
Żołnierze go kochali
Janina nie nacieszyła się mężem. Krótko po ślubie musiał wrócić na front. Niedługo później na długie lata związał się z 1 Pułkiem Piechoty Legionów. - Był żołnierzem z krwi i kości. Kiedyś go zapytałam, czy nigdy się nie bał. Przed walką, po walce, w czasie walki? Powiedział: „Nie. Nie znam zupełnie uczucia lęku. Nigdy go nie odczuwałem” – opowiada w nagraniach.
- Był kochany przez podoficerów i żołnierzy, bo nie potrafił nigdy przejmować się zbytnio guzikami, czy źle zapiętym płaszczem, albo niedokładnie oczyszczonym butem. Uważał, że ważniejsza jest postawa żołnierza, jego uświadomienie. Nudziły go i denerwowały drobiazgowe przepisy garnizonowe. Mówił, że dla niego wojsko jest dobre w czasie wojny, ale bardzo uciążliwe w czasie pokoju – dodaje Janina.
Fieldorf pełnił też jeszcze jedną, bardzo istotną funkcję – był tatą. Jak opowiada jego żona, był niezwykle czułym ojcem. - Kochał dzieci. I gdziekolwiek go los zaniósł, zawsze potrafił otoczyć opieką dzieci, które odczuwały w nim dobroć i miłość i garnęły się same do niego – mówi.
Lubił majsterkować, miał nawet własny warsztat ślusarski. Kochał muzykę, szczególnie utwory Liszta i Schuberta. Żałował, że nie gra na fortepianie. Wojna wypełniła jego życie.
Wojna była dopiero początkiem
- 1 września. Robi się strasznie. Emil dopiero 3 września otrzymuje rozkaz wymarszu. Odprowadzam go na dworzec. Emil zdenerwowany, boi się o nas. Zostawia przecież nas same, tak daleko od swoich, w mieście, gdzie lada chwila mogą wpaść Ukraińcy, a policja też opuszcza miasto. Emil błaga, abym starała się niezwłocznie wyjechać do Krakowa, do jego rodziny. Uspokajam go, że dam sobie radę, żeby się nie martwił, uśmiecham się. Ale jak pociąg ruszył, nie mogliśmy rozłączyć rąk. I tak biegłam razem z wagonem, aż się peron skończył – wspomina Janina rok 1939.
O tym, co przeszła w trakcie wojny, nie chce opowiadać.
Wraca pamięcią do lat 40., do chwili, w której jej Emil wrócił z łagrów do rodziny. - Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mu grozi w kraju, gdzie szaleje bezpieka, a byli AK-owcy są tropieni, aresztowani, przeważnie likwidowani. Błagałam, żeby się starał przedostać za granicę. Nie chciał, choć jak sam twierdził, przejście granicy było dla niego drobnostką. „Moje miejsce jest w kraju. Tutaj są moi harcerze, moi ludzie, nikt nie powie, że uciekałem przed niebezpieczeństwem”. Truchlałam na każdy odgłos kroków na schodach w nocy, na każdy dzwonek późnym wieczorem – mówi.
Niedługo później ponownie go aresztowano i skazano na karę śmierci, którą wykonano w 1953 roku.
Tak Janina wspomina ich ostatnie spotkanie: Drugiego lutego 1953 roku ostatni raz widziałam Emila. Był smutny, serce mi pękało z bólu i rozpaczy. Wiedział o wyroku. Przyprowadził go jakiś starszy, bardziej ludzki, strażnik. Wprowadził Emila przed kraty, spojrzał na mnie wymownie i odszedł. Po raz pierwszy zostaliśmy sami. Wtedy Emil powiedział: „Czy wiesz, dlaczego mnie skazali? Bo odmówiłem współpracy z nimi. Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę. Zabraniam tego!”. Powiedziałam: „Domyślam się, ale ja nie tracę nadziei, walczę o ciebie”. Potem przyszedł strażnik, oświadczył, że widzenie skończone. Emil wyszedł. Głowę miał pochyloną, ręce w kieszeniach i ani się obejrzał na mnie.
- Nie chciałam wierzyć, że go zamordują – mówi. Nie mogła nic zrobić. Śledztwo było bardzo brutalne. Przesłuchujący starali się złamać więźnia groźbą aresztowania Janiny i ich córek. Generał był głodzony i bity.
O akt łaski do Bolesława Bieruta wystąpiła i Janina, i ojciec generała. „Jestem starcem, liczącym 87 lat życia (...) W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w roku 1941, do czego przyczyniła się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o groźbie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z moich dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem już nie do zniesienia. Zwracam się tedy ja, zgrzybiały starzec, do dostojnego obywatela Prezydenta z najgorętszą prośbą ojcowskiego serca o skorzystanie z konstytucyjnego prawa łaski w stosunku do mego syna Augusta Emila Fieldorfa” - napisał Andrzej Fieldorf.
Wyrok przez powieszenie wykonano 24 lutego o godz. 15 w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Ponieważ skazany Emil Fieldorf został pozbawiony praw publicznych, jego ciała po egzekucji rodzinie nie wydano. Oprawcy żyli jeszcze długie lata. O śmierci ukochanego Janina dowiedziała się z listu stryjecznego brata męża. - Pisał, że Emila zamordowali w więzieniu 24 lutego 1953 roku. Przeżyłam i to. Skąd brałam siły? Nie wiem - opowiada.
Janina wspomnienia nagrała pod koniec lat 70. w Gdańsku. Chciała zostawić jakiś ślad po historii męża dla rodziny. W 1991 roku Zofia Zarkadas, wnuczka generała, mieszkająca w Edmonton w Kanadzie, udostępniła taśmę magnetofonową z zapisem wspomnień Janiny pracownikom IPN. Wspomnienie Fieldorfowej dopiero teraz trafiło do mediów.
- Piotr Szubarczyk, który z ramienia IPN jest współautorem audycji "Nieznane głosy świadków historii", zna spadkobierców Fieldorfów. Uprosił, żeby przesłali nam oryginalny dźwięk. Oczyściliśmy go, by we fragmentach opublikować. Na tyle, ile to było możliwe, odzyskaliśmy głos Janiny Fieldorf. Do tej pory nikt się tym nagraniem nie zajmował – opowiada w rozmowie z WP Kobieta Marzena Bakowska z Radia Gdańsk, gdzie nagranie miało swoją premierę.
Po latach można wychwycić, że Fieldorfowa najpierw pisała sobie tekst, by później odczytać go przy magnetofonie. Nagrywała swoje wspomnienia dla siebie i najbliższej rodziny. Teraz jej historia jest świadectwem tego, jak żył jej mąż. Z zupełnie innej strony – tej kobiecej.
- Słychać, że wszystko bardzo przeżywała. Stała murem za mężem. Jest cichą bohaterką, bo dzięki niej on funkcjonował. Mimo że jej zakazał, to ona o niego walczyła. Zależało nam, by jej głos został usłyszany – dodaje Bakowska.