"Jeśli dziecko ma myśli samobójcze, a słyszy, że jest leniem, nie powie o nich rodzicom"
Tylko w zeszłym miesiącu odebrali ponad 8 tys. połączeń i interweniowali 24 razy. Z Lucyną Kicińską, koordynatorką telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży rozmawiamy o tym, dlaczego nie wolno dawać dzieciom "dobrych rad" i że samobójcy nie da się poznać po wyglądzie.
Czego brakuje w otoczeniu dzieci, które do was dzwonią?
Zaufanych dorosłych. Nie dzwonią wyłącznie dzieci z rodzin, w których ktoś jest uzależniony od alkoholu, z poważnymi problemami finansowymi, albo takie, którymi nikt się nie interesuje. To nie tak, że ci dorośli są niechętni by pomóc. Dramatycznie nie potrafimy rozmawiać z dziećmi, więc one tak nas postrzegają.
Dzieci opowiadają, że nikt nigdy nie rozmawiał z nimi tak, jak my. Próbują opowiedzieć rodzicowi o jakiejś trudnej dla siebie sytuacji, np., że obawiają się o kolegę, który jest bity w domu i bierze narkotyki, a dostają szlaban, bo rodzice nie chcą, żeby „zadawały się z patologią”.
Wiele z nich ma przekonanie, że za mówienie o problemach można zostać ukaranym, więc lepiej uważać. Dzieci mówią nam, że dorośli nie zachęcają ich do rozmów, nawet tych bardzo ogólnych. Muszą się do nich "dobijać" z każdą informacją.
Co robicie, jeśli dzwoni do was dziecko, które ma w otoczeniu zaufane osoby, ale nie potrafi się im zwierzyć?
Często przygotowujemy dzieciaki do rozmów z ich własnymi rodzicami. Pokazujemy, jak mogą zacząć rozmowę, żeby zminimalizować ryzyko, że zostaną odrzucone albo niezrozumiane. Dziecko mówi rodzicowi, że ma jakiś problem i słyszy od niego "dlaczego dopiero teraz z tym do mnie przychodzisz?". To jest dla niego komunikat odrzucający, który rozumie jako "znowu mnie zawiodłeś", "źle się zachowałeś".
Czego nie wolno robić rozmawiając z dzieckiem o jego problemach?
Przede wszystkim dawać rad. Żadnych.
A czy dzieci, które dzwonią pod 116 111, nie oczekują właśnie porady?
Tylko pozornie. Mówią "nie wiem, co mam zrobić" i dorosły bez przygotowania psychologicznego zrozumie to właśnie jako "powiedz mi, co robić". Nie raz usłyszałam - "niech pani w końcu powie, co konkretnie muszę zrobić. Rozmawia pani z tymi wszystkimi dziećmi, więc musi pani wiedzieć". Odpowiadam, że nie wiem czego dziecko potrzebuje, jakie ma możliwości, ale jeśli mi opowie, będziemy się mogli razem zastanowić, jak to osiągnąć.
Rodzic czy pedagog podaje gotowe rozwiązania nim zachęci do rozmowy, wysłucha. I jeszcze jest z siebie jeszcze zadowolony, bo przecież pomógł. A dzieciaki z takiej rozmowy wychodzą z olbrzymim poczuciem niezrozumienia. Mają wrażenie, że nie zostały wysłuchane, a ich problemy są nieważne, bo przecież to takie proste "zrób to i to i będzie okej". Nikt ich nie zapytał, czego tak naprawdę chcą, a mówi im, co mają zrobić.
Ale zaraz, zakłada Pani wobec tego, że dorosły nie jest w stanie udzielić dziecku dobrej rady?
Chodzi o coś zupełnie innego. Dawanie rad najzwyczajniej w świecie nie działa. Ofiary przemocy domowej przecież też wiedzą, co mogą zrobić, żeby zmienić swoją sytuację, ale tego nie robią. Boją się, że przyszłość będzie gorsza niż to, co jest obecnie.
Podobnie jest z dziećmi. Kiedy dziecko będzie podejmowało ryzyko zmiany, pomyśli w reakcji obronnej "wcale tego nie chcę", "to ta pani mi tak powiedziała. Ludzie ryzykują tylko dla siebie. I dzieci i dorośli.
Wychowaliśmy się w społeczeństwie, w których dobre rady są niemal instytucją.
Dlatego tak trudno jest się powstrzymać od ich dawania. Stażystom tłumaczę to metaforycznie. Osoba, która całe życie tańczyła walca zwraca się do nas z prośbą o pomoc, bo ma serdecznie dosyć tego tańca. Nie może już znieść raz-dwa-trzy-raz-dwa-trzy i chodzenia "po kwadracie".
Możemy udzielić dobrej rady. Powiedzieć, że nie musi tańczyć walca, są przecież takie tańce jak jive. Ktoś, kto bardzo nie chce tańczyć walca, pomyśli, że przecież to świetne rozwiązanie i powie "wspaniała rada, dzięki".
Tylko że jeśli postawi się go potem samego na parkiecie i puści muzykę do jive'a, nie zatańczy, bo przecież nigdy tego nie robił. Będzie się bał ośmieszenia i niepowodzenia. Wróci natychmiast do walca, którego nienawidzi, ale przynajmniej zna kroki.
Ok, rozumiem, że dobre rady po prostu słabo działają, ale czy dziecko, które do was dzwoni nie będzie zawiedzione? W końcu dzwoni po radę, a słyszy "ja nie wiem, jakie jest rozwiązanie".
My nie mówimy „nie wiem jakie jest rozwiązanie” tylko zapraszamy do jego wspólnego poszukania. Poza tym w tym "zakazie" dawania rad ważne jest jeszcze coś innego. Żeby dziecko miało poczucie, że samo wymyśliło rozwiązanie. Jeśli w przyszłości będzie miało problem, zapamięta, że wcale nie musi zadzwonić do jakiejś pani z telefonu zaufania. To wybija z poczucia bezradności.
Ile połączeń już odebraliście?
Od momentu uruchomienia telefonu zaufania 1 100 000. Prób połączeń jest więcej, niż jesteśmy w stanie odebrać. W godzinach pracy telefonu, czyli od południa do 2 w nocy mamy 5 czynnych linii, do tego przynajmniej dwie osoby, które odpowiadają na wiadomości online. Pracujemy 365 dni w roku. To i tak zdecydowanie za mało. Z braku środków musieliśmy zamknąć w zeszłym roku kilka linii.
Dostajecie wsparcie finansowe od rządu?
W tym momencie żadnego. Wcześniej ogłaszano konkursy na prowadzenie telefonu zaufania dla dzieci, w których braliśmy udział. Często wygrywaliśmy i przez część roku mieliśmy z czego sfinansować pracę telefonu. Od 2017 już ich nie ma, utrzymujemy się dzięki darczyńcom i sponsorom, także 1%. Przez 9 lat ani razu nie dostaliśmy natomiast od państwa dotacji celowej.
Jeśli chciałabym zostać wolontariuszką, byłoby to w ogóle możliwe?
Tak, ale nie wygląda to w ten sposób, że przychodzisz do nas z ulicy, bo czujesz potrzebę serca, żeby pomagać dzieciom, a my sadzamy cię przy telefonie. Żeby zacząć u nas pracę, trzeba przejść szkolenia i okres próbny. Podstawowe trwają kilkadziesiąt godzin i nie są to żadne wykłady. Omawiamy najczęstsze problemy, z którymi dzwonią dzieci, a potem ćwiczymy.
Doświadczona w tej pracy osoba wciela się w rolę dziecka, a wolontariusz musi na bieżąco reagować, jak w normalnej rozmowie. Już na tym etapie, przed pierwszym dyżurem, wiele osób rezygnuje. Tego, co powiedzieć 12-latce, która mówi "dzwonię, bo nie chcę żyć" nie da się nauczyć ze skryptu.
Zanim wolontariusz usiądzie do telefonu, pojawia się na dyżurach, słucha i obserwuje. Nie ma żadnej centrali, gdzie dobiera się rozmówców do wolontariuszy. Pierwszego dnia pracy może rozmawiać z dzieckiem, które płacze, że nie będzie miało czerwonego paska na świadectwie, ale równie dobrze z dziewczynką wykorzystywaną seksualnie przez własnego ojca.
Okres próbny pozwala na realną ocenę swoich możliwości i rozpoczęcie pracy wtedy, kiedy będzie się w pełni gotowym. Żeby pomagać innym własne emocje trzeba mieć pod kontrolą.
Zdarza się, że dzieci dzwonią do was dla żartu?
Tak, ale nie rozłączamy żadnego połączenia, a przynajmniej nie bez kilkuminutowej próby kontaktu. Często dzieci dzwonią większą grupą z przerwy w szkole, coś wykrzykują, przeklinają, śmieją się.
I co się wtedy mówi, tak konkretnie?
"Słyszę, że jesteście większą grupą, czy może jest wśród was ktoś, kto chciałby ze mną porozmawiać?", "Może nie zauważyliście, że macie już połączenie?", "Gdyby ktoś z was chciał porozmawiać, telefon zaufania jest czynny codziennie od 12 do 2 w nocy" – zawsze zachęcamy do kontaktu.
Bywa, że dzieci was obrażają?
Zdarza się. Testują, czy uda się im nas wyprowadzić z równowagi. Do takiego dziecka można powiedzieć np. - "Rozumiem, że mówisz tak, bo chcesz mnie sprowokować, ale to się nie uda. Możemy porozmawiać dlaczego chcesz mnie zdenerwować i używasz takich słów, żeby nazywać swoje emocje".
Nigdy na dzieci nie krzyczymy, nie pouczamy, nie obrażamy się. I to procentuje. Nie raz zdarzyło się, że dziecko, które robiło sobie żarty, albo było wulgarne, w końcu dzwoni, żeby porozmawiać o swoich problemach.
Ważne, żeby każde dziecko, które się z nami kontaktuje, miało poczucie bezpieczeństwa, żeby wiedziało, że go nie oceniamy. Jesteśmy tu dla niego.
Anielska cierpliwość…
Dzieci są takie, jakimi ulepią je rodzice. Po prostu się rodzą, a ich zachowanie jest już efektem oddziaływań ze strony otoczenia. Zaniechanie to też rodzaj oddziaływania. Jeśli rodzic nie będzie wychowywał dziecka, to zrobi to podwórko.
Czy dzieci umniejszają swoje problemy?
Zdarza się, ze zaczynają rozmowę mówiąc: "Dla pani to pewnie nic wielkiego, wiem, że nie powinienem tu dzwonić i zawracać pani głowy". Dzieci uczą się takiej postawy od rodziców. Słyszą "nie zawracaj mi głowy, pracuję", albo "prawdziwe problemy, są w dorosłym życiu".
Asekurują się w ten sposób, bo boją się, że ktoś im powie „Takimi problemami blokujesz linię”. Bardzo wiele wiadomości, które dostajemy, zaczyna się od uprzedzenia, że to głupi problem, więc jeśli nie mamy czasu, to możemy tylko przeczytać i nawet nie odpisywać. A kilka linijek dalej - myśli samobójcze. Problemy dzieci nie są błahe. W żadnej skali.
Jeśli nie przejmujemy się emocjami dziecka, które płacze, bo dostało złą ocenę, albo koleżanka wyśmiała jego buty, za dwa lata, kiedy będzie miało poważniejsze problemy, na pewno z nimi do nas nie przyjdzie. Takie dziecko rośnie w przeświadczeniu, że dorosłemu nie można się zwierzyć, bo i tak nie pomoże.
Ile mają lat najmłodsze dzieci, które do was dzwonią?
Po 5-6 lat. Bywa, że dzwonią z problemami z rodzaju "a mama nie chce kupić mi królika" albo "pani oceniła moją pracę na chmurkę, a nie na gwiazdkę". Często chcą pomóc komuś w swoim otoczeniu. Zdarza się, że opowiadają o koledze, który mówił, że biją go pasem, a teraz nie chodzi do zerówki od dwóch tygodnia.
Raz zadzwonił do nas 7-latek, który prosił, żeby wyjaśnić mu, jak robi się zupę. Wydawać by się mogło, że się nudzi, albo żartuje. Oczywiście rozmawialiśmy z nim, jak z każdym innym dzieckiem. Okazało się, że od wielu godzin siedzi zamknięty w mieszkaniu z dwuletnim bratem i trzyletnią siostrą. Tłumaczył się, że sam by wytrzymał, ale oni bardzo płaczą, a zjedli już wszystko, co było do zjedzenia.
Takie dzieci zatrzymujemy na linii i wysyłamy do nich służby. Potem monitorujemy, czy otrzymały pomoc i na ile skuteczną. Nie sztuką powiedzieć "wyślę do ciebie jakieś panie" i się rozłączyć.
Pracuje Pani w telefonie zaufania od 2009 roku, czyli niemal od początku. Jak zmieniały się problemy, z którymi dzwonią dzieci?
Kiedy uruchomiliśmy telefon, dzieci dzwoniły najczęściej, żeby porozmawiać o relacjach rówieśniczych. Potem były problemy dotyczące seksualności i dojrzewania, problemy rodzinne, przemoc, wreszcie szkoła. Zdrowie psychiczne było wówczas na 6 miejscu pod względem liczby kontaktów.
Po kilku latach zaczęło piąć się w górę. Oczko po oczku, aż do 2016, kiedy stało się najpoważniejszym problemem, z którym dzieci zwracają się do nas. Do tej grupy problemów kwalifikujemy: depresję, myśli samobójcze, obniżony nastrój, osamotnienie, napięcie, stres, zaburzenia odżywiania, stany lękowe, samookaleczanie, problemy z akceptacją własnego wyglądu.
Z czego wynika ta zmiana?
Wieloletnie zaniedbywanie systemu pomocy psychologicznej i psychiatrycznej przyniosło efekty. Mówiąc wieloletnie, mam na myśli ostatnie 15-20 lat. Przede wszystkim w Polsce nie ma wystarczającej liczby psychiatrów dziecięcych. Ostatnio słyszałam, że jest ich 400. Nie prowadzę statystyk, ale wydaje mi się to przesadnie optymistyczną liczbą. Wyszkolenie psychiatry to długi, żmudny proces, trwający 10 do 15 lat.
Po medycynie trzeba zrobić specjalizację z psychiatrii, a następnie specjalizację z psychiatrii dzieci i młodzieży. Młodzi lekarze często mówią, że specjalizowanie się w psychiatrii jest nieopłacalne. Porównywalnie czasowo trwa wyspecjalizowanie się w stomatologii czy chirurgii plastycznej, a pieniądze są z tego znacznie większe. Psychiatria potrzebuje wsparcia, np. w postaci stypendiów podczas robienia specjalizacji. To nie może być zajęcie dla pasjonatów, a w tej chwili jest. Nawet jeśli specjalistów mielibyśmy w kraju dwa razy więcej, to i tak byłoby za mało. W Polsce jest 6,5 miliona dzieci.
Do tego 41 proc. polskich szkół nie zatrudnia psychologa ani pedagoga szkolnego. Dzieci i młodzież nie mają w otoczeniu osoby przygotowanej odpowiednio do tego, żeby zauważyć problemy i na nie zareagować. Zapewnienie dzieciom realnej pomocy jest w takich warunkach niewykonalne.
W przyjętym obecnie narodowym programie zdrowia po raz pierwszy od lat pojawił się zapis o ochronie zdrowa psychicznego dorosłych i dzieci. Tyle że te działania przyniosą efekty za 10 lat. Dzieci, które dzisiaj potrzebują pomocy psychologicznej, mogą skorzystać tylko ze 116 111. Nie wymyślam tego, mówią nam to dzieci, które do nas dzwonią. Skuteczność naszych działań potwierdzają też raporty NIK-u, oficjalne dane poszczególnych ministerstw.
Co jest najtrudniejsze w tej pracy?
Ludzie, którzy nie chcą z nami współpracować i to w sytuacjach, gdy życie lub zdrowie telefonujących jest zagrożone. Np. dziecko deklaruje, że odbierze sobie życie. Ma plan, wybraną metodę, termin.
Podejmujemy interwencje, ale pomoc nie zawsze okazuje się skuteczna. Dostajemy na przykład informacje, że "rodzice zaprzeczyli, że dziecko ma myśli samobójcze". Albo, że Policja nie wezwała na miejsce pogotowia, bo dziecko nie „wyglądało na samobójcę”.
Nie można stwierdzić czy osoba, które siedzi przed nami na kanapie, ma myśli samobójcze. Od tego są specjaliści; psychiatrzy, psychologowie.
Zajmuję się pomocą dzieciom blisko 10 lat i nie wiem, jak wygląda samobójca. Nie ma zielonej skóry, albo dwóch głów. Nie wiem też, jak miałabym poznać, że ktoś ma myśli samobójcze. Mogę z nim tylko porozmawiać.
Mówi Pani, że rodzice nagminnie bagatelizują słowa dziecka, które mówi o samobójstwie.Ttwierdzą, że to zwracanie na siebie uwagi. Czy rzeczywiście zdarza się, że osoby dzwoniąc do was udają, że chcą odebrać sobie życie?
Dzieci rzadko wybierają sobie za temat żartu myśli samobójcze. Przeważnie nie kłamią w takich sprawach. Jeżeli dla kogoś to żart, jesteśmy w stanie to szybko rozpoznać. Takie dziecko wcześniej czy później wyjdzie z roli, którą dla nas lub rówieśników odgrywa. W przeciwieństwie do dziecka, które naprawdę ma myśli samobójcze. Dla niego to żadna rola, tylko jego życie. Chodzi o spójność emocjonalna dziecka, a nie o to, że zapytane wprost przez nieumiejętnego rozmówcę zaprzeczy.
Dlaczego dzieci wybierają was na powierników?
Dzieci dzwonią do nas, bo są przez dorosłych traktowane przedmiotowo. Ich problemy i emocje są umniejszane. Szokuje mnie, kiedy w rozmowie o problemach, z jakimi dzieci zwracają się do 116 111 dorośli mówią że przecież to nic poważnego, "on tylko chce zwrócić na siebie uwagę". My staramy się dawać im sto procent swojej uwagi. Dlaczego rodzice i nauczyciele nie chcemy dać dzieciom tej uwagi, skoro tak o nią zabiegają?
_Lucyna Kicińska - Od 14 lat współpracuje z organizacjami pozarządowymi specjalizującymi się w świadczeniu pomocy telefonicznej i online, szkoli profesjonalistów. Absolwentka Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, Studium Terapii Narracyjnej (afiliacja Centre for Narrative Practice w Manchesterze). Członkini Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Od 2009 r. związana z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę (wcześniej Dzieci Niczyje), gdzie odpowiada m.in. za działanie Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży oraz Telefonu dla Rodziców i Nauczycieli w sprawie bezpieczeństwa dzieci. _