Johanna Langefeld. Esesmanka, którą uratowały więźniarki
Przez lata Johanna Langefeld nadzorowała kobiece obozy w Auschwitz i Ravensbrück. Pod koniec drugiej wojny światowej trafiła do więzienia, by odpowiedzieć za swoje zbrodnie. W ucieczce pomogły jej byłe więźniarki, które uznały, że uczyniła wiele dobra i nie zasługuje na śmierć.
14.10.2015 | aktual.: 14.10.2015 12:46
Historia nigdy nie jest czarno-biała. Przez lata Johanna Langefeld nadzorowała kobiece obozy w Auschwitz i Ravensbrück. Pod koniec drugiej wojny światowej trafiła do więzienia w Krakowie, by odpowiedzieć za swoje zbrodnie. W ucieczce pomogły jej byłe więźniarki, które uznały, że uczyniła wiele dobra i nie zasługuje na śmierć. We wspomnieniach kobiet przewija się podobne stwierdzenie: nie była aniołem, była po prostu trochę lepsza od pozostałych oprawców.
Życie Langefeld wciąż otoczone jest wiankiem tajemnic. Ostatnio kontrowersyjna historia esesmanki, która sama miała pomagać więźniarkom z obozu w Ravensbrück, stała się scenariuszem dla filmu Władysława Jurkowa. Powstająca od kilku lat polsko-niemiecka produkcja dokumentalna „Sekret Johanny”, zawiera wspomnienia kobiet, które przeżyły obóz koncentracyjny i zetknęły się tam z Langefeld.
- Historia jest nieprawdopodobna, sensacyjna, zaskakująca. Dowiedziałem się o tym z jednego zdania, które gdzieś na marginesie losów więźniarek obozu w Ravensbrück było rzucone w jednym z wywiadów. Polki miały pomóc uciec z więzienia byłej komendantce. Od tamtej pory nie mogłem spać, zaczęła się moja przygoda z tą historią – mówi reżyser podczas programu "Kulturalna Europa" na antenie Polskiego Radia.
We współpracy z niemieckimi twórcami zaczął dokumentować historię nadzorczyni.
- Niemcy odnieśli się do tego z dużą ostrożnością, rezerwą. Wszyscy historycy, z którymi się zetknąłem, a głównie ci, którzy są związani z muzeum Ravensbrück, podkreślają, że Langefeld była częścią systemu nazistowskiego i powinna być osądzona. Nie uważają, że wreszcie znalazła się postać, którą można pochwalić – dodaje w rozmowie.
Johanna Langefeld nadzorowała kobiecy obóz w Ravensbrück od 1941 roku. Byłe więźniarki odnoszą się do niej z mieszanymi uczuciami. Jak twierdzi reżyser, jest kilka udokumentowanych przypadków, kiedy uratowała młode dziewczyny przed rozstrzelaniem. We fragmencie filmu opublikowanym przez Jurkowa znalazły się dwie byłe więźniarki, które dobrze zapamiętały Langefeld.
- Niewątpliwie na stanowisku, jakie miała, zrobiła różne straszne rzeczy. Niestety w obozie istniało porównanie „złe” i „gorsze”. Ona nie była aniołem, ale w porównaniu z innymi zachowywała się inaczej. Nie miałam wątpliwości, że powinnyśmy się za nią ująć. Nawet jeśli zrobiła troszkę dobrego, to kolosalnie różniła się – mówi jedna z bohaterek dokumentu.
- Doświadczenie pobytu w obozie zmienia spojrzenie na to, co tam się działo. Kiedy jest się w takim koszmarze, piekle, jakim były obozy koncentracyjne, to nawet jakaś odrobina ciepła, życzliwości, dobra okazana zwłaszcza przez oprawców, bo jednak Langefeld ich reprezentowała, staje się czymś znaczącym. One do dziś to wspominają. Inne były sadystkami i po prostu katowały te dziewczyny – mówi reżyser filmu.
Dwie twarze oprawcy
Dziś o Johannie Langefeld najłatwiej mówić posługując się relacjami osób, które samy miały z nią do czynienia. Według zachowanych dokumentów kobieta w 1940 roku straciła męża. Niedługo po tym związała się z innym mężczyzną, z którym zaszła w ciążę. Także on umarł, zostawiając Langefeld z małym synem. Samotna matka szukała swojego sposobu na przeżycie.
W 1941 roku objęła funkcję nadzorczyni obozu. Za oknem swojego nowego mieszkania widziała jak esesmani torturują kobiety z bloków. Z pracy nie zrezygnowała. Miała pensję, dach nad głową, a jej syn zapewnioną edukację. Stała się częścią nazistowskiej machiny. Ze wspomnień byłych więźniarek wynika, że zawsze próbowała wyjaśnić sobie bestialskie procedery, jakie miały miejsce w otoczonym kolczastym drutem obozie. Przystosowała się do panujących tam warunków.
Na początku 1942 roku w obozie rozpoczęto eksperymenty medyczne na kobietach. Langefeld miała uspokajać więźniarki, że nic im się nie stanie. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego to Polki budziły w niej sympatię. W jednym z wywiadów Joanna Penson, która przeżyła obóz wspomina, że widziała, jak źle Langefeld reagowała na wyroki śmierci dla młodych dziewczyn.
- Byłam świadkiem, jak uratowała przed rozstrzelaniem Kazimierę Pobiedzińską, która miała wtedy może 15 lat. Kiedy wezwano ją razem z matką, już wiedziałyśmy, że pójdą na rozstrzelanie. Stałyśmy pod biurem Langefeld z grupą koleżanek i czekałyśmy. Kazia wyleciała z tego biura i opowiedziała, że kiedy Langefeld ją zobaczyła, wykonała kilkanaście telefonów, że to jeszcze dziecko i ją uratowała. Matkę Kazi rozstrzelano – wspomina.
Jednego dnia je ratowała, innego prowadziła grupy do gazu.
Jeszcze w 1942 roku nadzorczyni miała objąć stanowisko w nowo powstającym kobiecym oddziale w Auschwitz. Jednak jej przełożony uważał, że nie radzi sobie z obowiązkami i jest zbyt miękka w stosunku do więźniów. Po jej stronie opowiedział się sam Himmler, który uznał, że kobiecym oddziałem musi zarządzać kobieta. Nie przebywała tam długo. Kilka miesięcy później musiała być operowana w sanatorium niedaleko Ravensbrück. Wróciła więc na poprzednie stanowisko.
Tam ponownie miała pomóc kilku Polkom, szczególnie tym, które wybierano jako króliki doświadczalne. Margarete Buber-Neumann, która była jej asystentką, w jednym z wywiadów przyznała, że to właśnie za sympatię do Polek została ostatecznie wydalona z obozu. Niemieckie władze nigdy nie postawiły jej jednak przed sądem.
Zimą 1945 roku aresztowali ją Amerykanie, którzy następnie odesłali ją do Krakowa, gdzie miała być osądzona za zbrodnie wojenne. Alicja Gawlikowska-Świerczyńska w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” powiedziała, że to właśnie polskie więźniarki wstawiły się za nią.
- Personel więzienia pomógł, że wyszła na przepustkę i nie wróciła. Dziewczyny ukrywał ją w Krakowie i pozwoliły jej uciec do Niemiec. Ale ona na to zasługiwała. Miała jakąś słabość do Polek – mówi była więźniarka.
Langefeld umarła wiele lat po wojnie. To, kto dokładnie jej pomógł, wciąż pozostaje niewyjaśnione.
md/ WP Kobieta