Katarzyna Butowtt: Zdążyłam zwiać przed byciem celebrytką
04.04.2023 14:57, aktual.: 04.04.2023 18:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Kiedy zaczęły się ścianki i poważny show-biznes, wiedziałam, że to koniec. Nie czułam tego. Nigdy też nie rozumiałam, że modelki czy aktorki były sztucznie windowane na społeczne wyżyny - opowiada Katarzyna Butowtt, modelka i aktorka, odtwórczyni głównej roli w filmie Katarzyny Rosłaniec "Jezioro Słone".
Dominika Frydrych, Wirtualna Polska: Pani bohaterka w filmie "Jezioro Słone" mówi: "Nienawidzę być stara. Mam swój obraz sprzed kilkudziesięciu lat, a potem patrzę w lustro i nie wierzę". Jak pani osobiście podchodzi do tych słów? Czy wiek zmienił jakoś pani podejście do swojego ciała?
Katarzyna Butowtt: Nie tyle do ciała, co do sprawności. Cały czas jestem jak harcerka – chodzę, biegam, robię wiele rzeczy naraz, a potem zastanawiam się, czemu jestem tak zmęczona. Nie mam na to wpływu, zresztą tak jak na wygląd. To byłaby nieprawda, gdybym powiedziała, że cieszę się na każdą nową zmarszczkę, ale jestem z tym pogodzona.
I nie podpisuje się pani pod słowami Heleny?
Raczej nie. Mam sporo wspólnego z Heleną - przygoda z modą, kilka innych drobiazgów. Ale nie mogę się z nią aż tak utożsamiać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A jak było z tym, gdy nazywano panią "królową polskich wybiegów" i "królową polskiej reklamy"?
Myślę, że tak samo jak teraz. Uważam, że trzeba rozgraniczyć swoją pracę i życie prywatne. To, że byłam Marylin Monroe albo Gretą Garbo na wybiegu to nie znaczy, że powinnam się tak zachowywać prywatnie. Zawsze ubierałam się trochę dziwnie, zawsze też podchodziłam sama do siebie z dystansem. Mój wygląd, moje ciało było narzędziem do pracy, tak to traktowałam. Nie przenosiłam tego na życie codzienne. Po filmie też nie zamierzam tego robić - chyba że wyjdę na ulicę w koronie (śmiech).
W tej filmowej?
Tak! Dostałam ją z planu i kiedy miałam urodziny, wyszłam w niej z domu. Było lato, miałam na sobie długą, lnianą sukienkę, japonki i właśnie koronę. Mąż mnie zobaczył. - Co ty robisz, chyba tak nie wyjdziesz? - spytał. Właśnie, że wyjdę - powiedziałam. I tak zrobiłam.
Nigdy nie wpadłabym na to, jak ten dzień się skończy. Przyjaciółka miała podjechać po mnie swoim wielkim motocyklem, przekazać mi prezenty. Stałam i czekałam, żeby jej pomachać, ale okazało się, że motocykl nie ruszył. Spytała, czy w pobliżu jest jakaś górka, z której mogłaby zjechać i go odpalić. Skończyło się tak, że pchałyśmy jej motocykl we dwie – ja w letniej sukience i w koronie. Mijali nas ludzie, którzy akurat szli z pieskami i bardzo żałuję, że nie poprosiłyśmy ich o zdjęcie. Te urodziny będę pamiętać do końca życia.
Symbolicznie ta korona mówi mi o swego rodzaju wyzwoleniu. Mówi o potrzebie wyrażania siebie, o tym, że czuję się mocna, czuję się królową.
Po wycofaniu się z branży mówiła pani, że to było wiele lat "próżnej pracy". Długo narastała w pani chęć rzucenia pracy w modzie? Czy raczej to był impuls?
Im bliżej końca, tym bardziej się zbierało. Wcześniej kilka razy byłam na wirażu i zastanawiałam się, czy jeszcze chcę, czy oni mnie chcą. Ale cały czas mnie chcieli, więc decydowałam się kontynuować. Trudno też, żebym wiele lat po skończeniu studiów podjęła nagłą decyzję, że wszystko zmieniam.
Ale kiedy zaczęły się ścianki i poważny show-biznes, wiedziałam, że to koniec. Nie czułam tego. Nigdy też nie rozumiałam, że modelki czy aktorki były sztucznie windowane na społeczne wyżyny. Wydawało mi się to nie fair w stosunku do zwykłych zjadaczy chleba, do których ja też się zaliczam. Nie interesuje mnie ten świat. Dlaczego miałoby mnie obchodzić, że ktoś zmienił fryzurę albo drugi raz na evencie ma tę samą torebkę? Na szczęście zdążyłam zwiać przed byciem celebrytką.
Nie rozumiem też kreowania celebrytów na autorytety. Kiedyś spytano Anthony’ego Hopkinsa, czy czuje ciężar tej misji, którą dźwiga na barkach i niesie światu. A on był w szoku: jaka misja? Ja po prostu dostaję tekst, uczę się go, jadę na plan, pracuję, piję kawę i wracam do domu.
Nie zasługujemy na to, żeby być wyroczniami, które mówią innym, jak żyć. Nie jesteśmy lepsi od innych. A ja długo czułam się gorsza.
Jak to?
Moje koleżanki ze studiów na naszych spotkaniach po latach zawsze na mój widok mówiły: ojej, idzie nasza kochana gwiazda! A ja czułam się przy nich malutka. Bo jedna to szefowa oddziału detoksykacji, druga – szefowa kliniki odwykowej... Robiły coś pożytecznego i robią nadal. A ja co?
Czyli pojawiające się propozycje powrotu do modelingu czy kontrakty reklamowe panią nie kuszą?
Zdecydowanie nie. Z filmową Heleną łączy mnie wątek modowy, ale w przewrotny sposób – ona wchodzi do tego świata. Ja z niego wyszłam. Kiedy zgłosiły się do mnie agencje, przeżyłam miłe zaskoczenie. Dobrze wiedzieć, że nadal mnie chcą, ale inna sprawa, co się tym zrobi.
Dzisiaj właściwie każdy, kogo widać w przestrzeni medialnej, musi mierzyć się z surowymi ocenami, z hejtem. Doświadczała tego pani?
Na szczęście nie. Mnie, jako panią z telewizji, przyjmowano zawsze ciepło. Nawet gdyby ktoś chciał mnie obsmarować, zdążyłam przed czasami mediów społecznościowych. Oczywiście dzisiaj, przy okazji występu w filmie musiałam się z tym liczyć. Ale większa była chęć spróbowania się i zrobienia czegoś fajnego. Nie co dzień przychodzi propozycja głównej roli, zwłaszcza dla kogoś, kto siedzi w domu i nie ma styczności z filmem.
Podkreśla pani, że rola w "Jeziorze Słonym" była dużą niespodzianką. Jak doszło do tego, że akurat pani ją dostała?
Zadzwonił do mnie reżyser obsady i powiedział, że Katarzyna Rosłaniec chce, żebym zagrała główną rolę w jej nowym filmie. Zatkało mnie i powiedziałam, że to chyba pomyłka. Pan uparł się, żebyśmy spotkali się na rozmowę z Kasią. Dostałam scenariusz. Zdziwiło mnie, że na każdej stronie jest podpis: "dla Katarzyny Butowtt", myślałam, że to żart.
Co pani pomyślała, kiedy pierwszy raz poznała pani tę historię?
Bardzo mi się spodobała. Uważałam, że idealnie mogę się w to wpasować i byłam bardzo podekscytowana. Kasia się ucieszyła, ja również. Nie chciała żadnych zdjęć próbnych, nie chciała dopasować mnie do filmowego męża, którego grał Krzysztof Stelmaszyk ani spróbować przed kamerą.
Ta propozycja była niemal abstrakcyjna. To poszło tak szybko, że naprawdę myślałam, że jestem w ukrytej kamerze. Ale chciałam spróbować.
A jak ci zawodowi aktorzy, którzy mają tych kilkadziesiąt ról na swoim koncie przyjęli panią do swojego grona? Z Krzysztofem Stelmaszykiem znała się pani już wcześniej, jak było z innymi?
Innych poznałam na próbach. Byłam zachwycona obecnością Doroty Kolak – sama ją sobie wymarzyłam i poprosiłam Kasię, czy możemy przymierzyć się do siebie, czy będziemy pasowały do siebie jako przyjaciółki filmowe. Marzyłam, żeby spotkać ją na ulicy, zaczepić ją i powiedzieć, że ją podziwiam, ale nie wyobrażałam sobie, że będziemy w jednym filmie. Nikt z aktorów nie dał mi zresztą odczuć, że jestem spoza ich branży. To byli uroczy, cudowni ludzie.
Jakie to było uczucie widzieć ten film na dużym ekranie w głównej roli?
Gdy zobaczyłam ten film po raz pierwszy, przeżyłam szok. Byłam przerażona, że widzę siebie tak blisko i jest mnie tak dużo. Dopiero za drugim razem dostrzegłam piękno tego filmu, usłyszałam muzykę i zachwyciłam się nim jako takim.
Została ze mną na pewno scena awantury z mężem, emocjonalnie to było dla mnie bardzo ciężkie. I scena rozmowy z synem, w której pokazuję się nago. To bardzo mocny fragment, w którym nie chodzi tylko o samo obnażenie się przed własnym dzieckiem, cały wydźwięk był mocny. Kasia pomagała mi o tyle, że po scenie siedziała przy mnie i razem płakałyśmy.
Emocjonalnie to było trudne doświadczenie.
Tak. Pal sześć, że było mnie widać. Chociaż po fakcie, gdy kończyliśmy film, byłam mocno wystraszona tym, co zrobiłam. Myślałam, że jestem starszą osobą, wykorzystaną, żeby pokazać moje ciało. Dopiero później, gdy zobaczyłam, jaka jest głębia tego filmu, zrozumiałam, żeby nie myśleć o tym, czy pokazuję dobry profil, czy nie.
Wyzwaniem pewnie było też przedstawienie toksycznej, przemocowej relacji z mężem.
Odkryłam to dopiero będąc na planie. Zrozumiałam, że jestem w sytuacji moich rodziców. Tąpnęło mną to i przeorało mnie psychicznie, bo przerabiałam w ten sposób swój rodzinny dom. Terapeutyczna psychodrama, podczas której weszłam w rolę mojej matki, gdy słyszałam zdanie: "Ty nie myśl, ty rób" i inne upiorne sformułowania.
Po filmie mam wrażenie, że po latach sloganów o tzw. "jesieni życia" nowa narracja w popkulturze, dotycząca osób dojrzałych, ma się coraz lepiej. Nie mamy do czynienia z żadną jesienią, tylko z pełnią niezależnie od wieku. Z drugiej strony wciąż istnieją też stereotypy i oczekiwania społeczne wobec seniorów. Spotyka się z tym pani?
Oczywiście, że tak. Widzę na sobie wzrok pań w moim wieku, kiedy mam na sobie tenisówki, przykrótkie dżinsy i potargane siwe włosy. Czuję, że według nich to nie wypada. Ja po prostu urodziłam się trochę wcześniej - bardzo mi się podoba to określenie Karoliny Korwin Piotrowskiej, która tak mówi o osobach starszych. Ja się nie czuję na swój wiek, nie wpisuję się w schemat starszej pani.
Na szczęście coraz częściej widzę nie tylko przyjaciółki, ale też panie na ulicy, które nie przejmują się swoją metryką i nic sobie z niej nie robią. Teraz my, później wy! Fajnie powiedziała Barbara Hoff: młodzi czasem myślą, że powinniśmy okutać się prześcieradłem i podczołgać na cmentarz. W życiu! My zakładamy korony i idziemy w drugą stronę, na karuzelę.
Rozmawiała Dominika Frydrych, Wirtualna Polska
Zobacz także
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl