Kiedy kobieta traci męża
Nie zdążyły się pożegnać. Nie musiały, przecież miały się spotkać z mężem następnego dnia: wdowy po ofiarach katastrofy lotniczej w Smoleńsku. Ich ból i cierpienie, towarzyszące przeżywaniu żałoby, zostały wystawione w ostatnich dniach na widok publiczny.
18.04.2010 | aktual.: 18.04.2010 17:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie zdążyły się pożegnać. Nie musiały, przecież miały się spotkać z mężem następnego dnia: wdowy po ofiarach katastrofy lotniczej w Smoleńsku. Ich ból i cierpienie, towarzyszące przeżywaniu żałoby, zostały wystawione w ostatnich dniach na widok publiczny.
Trzy dni po katastrofie w Smoleńsku wdowę po Jerzym Szmajdzińskim, Małgorzatę Szmajdzińską, do studia zaprosił Kamil Durczok. Pani Małgorzata, wspominając męża, opowiedziała też jak wygląda jej życie po tragedii - „Mamy wspaniałych przyjaciół, teraz przychodzą z garami, gotują nam obiady, nawet mężczyźni. Dostaję mnóstwo SMS-ów. Niektórzy boją się zadzwonić, ale ja im mówię, żeby dzwonili, bo ja tego właśnie potrzebuję:” – mówiła w rozmowie z Kamilem Durczokiem.
Małgorzata Szmajdzińska byłą jedną z pierwszych żon zmarłych w katastrofie lotniczej polityków, która zgodziła się publicznie opowiedzieć o bólu i stracie. Spokojnie i godnie opowiadała o życiu z mężem i przyszłości, jaką ją czeka. Tragiczny wypadek w Smoleńsku pozbawił partnerów życiowych, ojców, mężów, żony wielu ludzi. Oprócz jakby nieobecnego duchem Jarosława Kaczyńskiego i zapłakanej Marty Kaczyńskiej, w których wycelowane były podczas kilkudniowych uroczystości dziesiątki kamer i obiektywów, reporterom udało się uchwycić twarze wdów po zmarłych w katastrofie. Niektóre w czarnych okularach, kryjących twarz, niektóre z grymasem bólu, inne – jakby w stuporze. Żona posła Arkadiusza Rybickiego, Małgorzata, podczas uroczystości w Sejmie, stojąc na miejscu męża, trzymała w rękach jego zdjęcie, obleczone czarną taśmą. Godnie i spokojnie przyjmowała kondolencje, spełniając wyobrażenie wdowy po zmarłym tragicznie działaczu państwowym. Kiedy odchodzi mąż, kobietą targają różne emocje: jest rozdarta przez żal,
smutek, niedowierzanie. Wdowy zmarłych w Smoleńsku, które pożegnać musiały swoich mężów na oczach setek tysięcy osób, miały jedno z najtrudniejszych zadań do wykonania w życiu. Konieczność dostosowania się do obowiązującego protokołu, prawdopodobnie sprawiła, iż nie mogły sobie pozwolić na upust bólu, towarzyszący w takich momentach. Zwykle, gdy żegnamy bliskich, chcemy to robić w gronie rodziny i przyjaciół, którzy dzielą nasz ból. Wydawałoby się, że jakiekolwiek zapewnienia o jednoczeniu się w stracie, wygłaszane przez anonimowych ludzi nie są w stanie ukoić bólu. Jednak żona Jerzego Szmajdzińskiego w rozmowie z Kamilem Durczokiem zapewniła jak bardzo ceni sobie dowody wsparcia, z jakimi styka się w każdej chwili.
Róża ma 45 lat i dwa miesiące temu też straciła męża. Pierwszy zawał, taki którego obawiają się mężczyźni po czterdziestce, zabrał jej partnera życiowego i największego przyjaciela. – Nagła śmierć, której się nie spodziewamy, wszystko zmienia w życiu. Mam 40 lat i wiem, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo – opowiada Róża, zaznaczając, iż teraz żyje tylko dla dzieci. Róża cały tydzień oglądała transmisje telewizyjne: ze Smoleńska, a potem z Warszawy. Podczas uroczystości na płycie lotniska od razu rozpoznawała wdowy po zmarłych – Tak, jak kobieta w ciąży od razu rozpoznaje inną kobietę, która też się spodziewa dziecka: wie się jakie emocje są wspólne, co się wtedy maluje na twarzy. Nie wiedziałam, kim są te kobiety, ale widziałam różne odcienie bólu: od cierpienia po cichą rezygnację. – Róża mówi, że podziwia te kobiety, które wśród tłumu obcych, otoczone tylko garstką rodziny, ze świadomością, iż cała Polska je obserwuje, żegnały mężów – Ja z Januszem żegnałam się, mając koło siebie braci, rodziców
i dzieci. Intymność jest bardzo ważna w takiej chwili.
Wdowieństwo to niezwykle trudny stan w życiu, bowiem samotność jest jak otwarta rana, a emocje towarzyszące stracie prowadzą do poczucia opuszczenia. - Był ktoś, kogo już nie ma. Brakuje go na każdym kroku, czuje się jeszcze zapach tej osoby, słyszy się jego słowa – Anna straciła męża trzy lata temu. Jej psycholog, z którym widuje się dwa razy w miesiącu mówi, że weszła już w etap akceptacji, pogodzenia się z odejściem męża, które od momentu diagnozy lekarskiej: glejak mózgu, było wiadome – Minęło trzy lata, a mi cały czas wydaje się, że Czarek za chwile wejdzie, jak zwykle rzuci ubłocone buty obok szafki, zacznie witać się z psem, strąci jakieś gazety czy pudła, bo zawsze jak wchodził do pomieszczenia, robił niesamowity harmider – Anna wie, że z czasem wspomnienia będą się zacierać, ale nawet mimo upływu czasu pozostanie przestrzeń pełna bólu, tęsknoty i miłości. – Nie wiem i nie mogę powiedzieć, jakie są te pierwsze dni, kiedy nie ma najbliższej osoby. Czarek odchodził etapami i ja żegnałam się z nim kilka
razy. Ale miałam tą możliwość się z nim pożegnać, a to ważne. Czuję ból tych osób, dla których strata przyszła nagle i domyślam się, że to o wiele trudniejsze. Na forum internetowym dla wdów panie, które straciły partnera, piszą o tekstach, jakie najbardziej je denerwowały po stracie męża. Okazuje się, że słowa „Wiem, co czujesz”, czasem wcale nie pomagają osobom, które kogoś straciły – Nikt nie wie, co czuję. I nikt nie wie, co czują teraz wdowy po ofiarach w Smoleńsku – uważa Róża – Smutek ma tyle odcieni, ile jest ludzi, a najgorsze są frazesy. „'Tak widocznie musiało być', 'Czas leczy rany”, „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, „Bądź teraz silna”' oraz „Młoda jesteś. Na pewno jeszcze sobie ułożysz życie”.
Aneta, która rok po śmierci Andrzeja kupiła dwunastoletnie volvo, żeby móc wozić mamę na rehabilitację usłyszała: „No, to już chyba stanęłaś na nogi? Auto widzę nowe… To z kasy po odszkodowaniu?” – To powiedziała osoba, która najbardziej zawodziła nad trumną mojego męża. Żona jednego z kolegów z pracy Andrzeja – opowiada Aneta i wspomina, że po tragicznym wypadku męża pomogło jej zaangażowanie w wir zajęć – Małe dziecko, matka po operacji, teściowe staruszkowie i ja – sama, bo jakoś ci wszyscy ludzie, co po pogrzebie mówili: „Nie jesteś sama, masz nas”, poznikali i jakoś nie oddzwaniali, kiedy prosiłam o pomoc.
Aneta ma 38 lat i wie, że pamięć o zmarłym nie oznacza automatycznie, że trzeba trwać w melancholii. – Każdy zaczyna nowe życie wtedy, kiedy chce i kiedy czuje, że to już czas. Żałoba to indywidualny proces, a ze stratą, czy nagłą czy przewidywaną, każdy musi poradzić sobie sam. Dobrze, jeśli obok są ludzie na których można się wesprzeć - mówi Aneta, podkreślając, że ma nadzieję, iż każdy, kto stracił kogoś w Smoleńsku, właśnie kogoś ma - Kraj sobie poradzi, naród też, ale tak naprawdę zawsze cierpieć będą tylko rodziny.