"Kochanieńka, teraz cycuszki zbadamy" - tak zwraca się do Eweliny jej ginekolog. Ona nie ma nic przeciw
Ewelina lubi chodzić do ginekologów-homoseksualistów, Aga zaczęła się wstydzić 70-letniej lekarki po tym, jak zaczęła prowadzić bujne życie seksualne, a Klaudia zaszła w ciążę jeszcze w liceum. Wszystkie z foteli ginekologicznych mają może nie "miłe", ale jednoznacznie pozytywne wspomnienia.
05.07.2018 | aktual.: 01.03.2022 13:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Staruszka i HPV
- Kiedy jako 16-latka przyszłam na pierwszą wizytę i ją zobaczyłam, naprawdę mi ulżyło. Byłam dziewicą, a że miałam chłopaka, do ginekologa wysłała mnie mama. Potwornie się wstydziłam, a tu nagle taka "miła babcia". Kamień z serca! – opowiada Aga. Oczywiście o wiek lekarki nie pytała, ale na oko dałaby jej z 70 lat.
Do dziś wspomina ją ciepło – była uosobieniem spokoju, cierpliwie opowiadała na wszystkie głupie pytania. Aga miała wrażenie, że wizyta nie polega na "rozłożeniu nóg i wypisaniu świstka", ale że ginekolożka naprawdę lubi pomagać pacjentom. Zdecydowała się na innego ginekologa po dobrych 6 latach, kiedy trochę się u niej pozmieniało.
- Po tym jak rozstałam się z pierwszym chłopakiem i zaczęłam prowadzić nieco bardziej wybujałe życie erotyczne, za każdym razem kiedy do niej przychodziłam, myślałam o tym, że jakoś mi to wszystko nie pasuje. Czułam się, jakbym pytała własnej babci czy sądzi, że mogę mieć HPV. Było mi głupio zmieniać lekarza, bo bardzo się polubiłyśmy, ale mam wrażenie, że jednak łatwiej rozmawia się o własnych genitaliach z osobą, która jest aktywna seksualnie, nie wiem – mówi trochę zawstydzona Aga.
Nie jest w stanie przypomnieć sobie żadnej nieprzyjemnej wizyty, a przez 15 lat trochę się już ich uzbierało. Rzecz jasna badania ginekologiczne do najprzyjemniejszych nie należą, ale na tyle, na ile lekarze byli w stanie ułatwić jej te wizyty – robili to. Nigdy nie była u ginekologa-mężczyzny, nie dlatego, żeby była szczególnie pruderyjna. Tak się po prostu składało. Raz lekarza poleciła znajoma, innym razem potrzebowała konsultacji na cito i poszła do przychodni pod domem.
Z nową lekarką czuje się swobodniej. Najbardziej ceni w niej chyba to, że jest nienachalnie sympatyczna i potrafi taktownie zażartować, co w przypadku ginekologów jest sztuką. Adze wydaje się, ginekolodzy za często przyjmują postawę "upupiania" pacjentek, mówienia do nich jak do dzieci.
"Teraz cycuszki"
Takie podejście zupełnie nie przeszkadza Ewelinie. Po studiach wróciła z Warszawy do rodzinnego miasta, a tam, jak to w mieście powiatowym – lista lekarzy danej specjalizacji jest ograniczona. Ewelina "przetestowała" właściwie wszystkich. Tragedii nie było, ale do większości miała zastrzeżenia. Za szorstcy, starej daty, wzdychający nad receptami. Wreszcie poszła do Marka, rezydenta w szpitalu powiatowym, który przyjmuje też prywatnie. Są w podobnym wieku, od razu przeszli na ty.
- Wydaje mi się, że mojemu ginekologowi wiele rzeczy przystoi, bo jest homoseksualistą. Brzmi to koszmarnie, wiem, ale już tłumaczę. Gdyby znacznie starszy facet-ginekolog powiedział do mnie: "to co kochanieńka, teraz cycuszki zbadamy?" i zatarł ręce, pewnie zrobiłabym awanturę, a w tym przypadku, brak podtekstu całkowicie rozluźnia atmosferę w gabinecie. Mimo że badania są, jakie są, lubię do niego chodzić – podsumowuje 30-latka.
Czworo na jedną
Klaudia za dużo doświadczeń z ginekologami nie miała. Ot, kilka wizyt kontrolnych. No a potem, na kilka miesięcy przed 20 urodzinami, zaszła w ciążę. Nie zdążyła nawet nacieszyć się tą informacją, kiedy okazało się, że ciąża jest zagrożona ze względu na wysokie nadciśnienie. Na wizyty musiała się stawiać raz w tygodniu, do tego jeszcze ciągłe badania. Taka sytuacja byłaby na pewno trudna dla dojrzałych kobiet, które już wcześniej rodziły, a co dopiero dla 20-latki. Jej ciąża była na tyle trudna, że prowadzili ją aż czterej lekarze.
- Podchodzili do moich niepokojów z ogromnym zrozumieniem, dawali dużo wsparcia emocjonalnego, wszystko mi tłumaczyli. Są wspaniałymi specjalistami, ale równocześnie bardzo empatycznymi osobami. Nie traktowali mnie też jak "małolaty", czego trochę się obawiałam.
- Zdawałam sobie sprawę, że na jakimś poziomie jestem dla nich "ciekawym przypadkiem". Jeden z ginekologów był równocześnie rektorem uczelni medycznej. Wspominał nawet, że dyskutował o moim przypadku na zajęciach ze studentami – opowiada 24-letnia dziś Klaudia.
Miała momenty, w których bardzo bała się o dziecko. Lekarze jakimś cudem potrafili rozluźnić atmosferę, nawet, gdy badania nie wychodziły najlepiej. Opowiadali jej o podobnych sytuacjach, które skończyły się happy endem.
Jej syn, Jeremi, urodził się w 35. tygodniu ciąży. Przez cały czas, kiedy leżała w szpitalu odwiedzali ją ginekolodzy, mimo że wykraczało to poza ich obowiązki zawodowe sensu stricto. Jeremi jest dziś zdrowym i wesołym dzieckiem, a Klaudia mimo wszystkich lęków i problemów tamten okres wspomina zaskakująco dobrze.
Nie jest łatwo znaleźć dobrego specjalistę. I to niezależnie od tego, czy chcesz mieć porządnie zrobiony manicure, nauczyć się francuskiego w trzy miesiące czy naprawić zegar z kukułką. Lekarze nie są tu żadnym wyjątkiem. Ginekolodzy mają o tyle trudne zadanie, że muszą być nie tylko dobrymi fachowcami, ale i mieć szereg umiejętności miękkich, dzięki którym będą potrafili pocieszyć czy rozluźnić atmosferę. Lwiej części kobiet zdarzyło się wałować po raz kolejny mrożącą krew w żyłach anegdotę o najgorszym, co spotkało nas w makabrycznych strzemionach. Opowiedzmy sobie czasem dla odmiany, że nie zawsze jest aż tak źle.