Blisko ludziKoronawirus spowodował podziały wśród rodziców. "Przestaję godzić na to, żeby małe dzieci trzymać w zamknięciu jak największego wroga"

Koronawirus spowodował podziały wśród rodziców. "Przestaję godzić na to, żeby małe dzieci trzymać w zamknięciu jak największego wroga"

Koronawirus spowodował podziały wśród rodziców. "Przestaję godzić na to, żeby małe dzieci trzymać w zamknięciu jak największego wroga"
Źródło zdjęć: © Getty Images
27.04.2020 17:08, aktualizacja: 28.04.2020 07:46

Aga chciałaby, żeby jej syn wrócił do przedszkola. Zauważa, że brak kontaktu z rówieśnikami i izolacja nie mają na niego dobrego wpływu. Agata natomiast boi się, że dzieci będą musiały wrócić do placówek i "przyniosą" do domu wirusa. Wśród rodziców tworzą się dwa obozy.

Aga na co dzień prowadzi sklep stacjonarny z chustami i nosidłami, a także uczy rodziców chustowania. Obecnie stara się przenieść swój biznes do internetu, ale to wymaga czasu. Firma męża również przeszła na pracę zdalną. Starają się naprzemiennie zajmować synem. Nie jest to jednak najłatwiejsze.

– Najtrudniej było w czasie, gdy mieliśmy nie wychodzić z domów. Małe dziecko tego nie rozumie i jednocześnie potrzebuje ruchu, przestrzeni, powietrza – mówi.

Dziecko "dziczeje" w domu

Ich dni wyglądają podobnie. Wstają, jedzą śniadanie, bawią się lub rysują z synem, a później pozwalają mu obejrzeć bajkę i mają chwilę na "gaszenie swoich pożarów". Później Aga zabiera najmłodszego domownika na spacer lub rower, a gdy wracają, jedzą obiad i czytają książkę. Czas dla siebie ma w trakcie krótkiej drzemki, jednak gdy tylko syn się obudzi, jest gotowy do dalszej zabawy albo zajęć edukacyjnych. I po nich znowu spacer, bajka, kolacja, książka i sen. Tak każdego dnia.

Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet

– Nasz syn ma poczucie, że jak jesteśmy wszyscy razem w domu, to jest weekend i staramy się nie pracować. Tłumaczymy mu, że teraz obowiązują trochę inne zasady, ale... trudno jest fajnie się bawić, gdy za ścianą drugi rodzic ma ważną rozmowę, więc my musimy być w miarę cicho i spokojnie. Ten domowy rytm musi być dostosowany do pracy, a z drugiej strony, gdy musimy się skupić i zrobić coś szybko, a syn mówi "potrzebuję cię mamo, tato" to jak mu odmówić pomocy? Mam poczucie, że nie da się w tej sytuacji efektywnie podzielić czasu na pracę i na opiekę nad dzieckiem – wyjaśnia Aga.

Czuje, że izolacja ma negatywny wpływ na rozwój syna. Przestała już panikować i bać się koronawirusa. Zaczęła na zimno kalkulować i stawiać na szali to, że jej dziecko "dziczeje" zamknięte w domu bez kontaktu z rówieśnikami.

– Możemy się zarazić wszędzie: w windzie, w sklepie spożywczym. Myślę, że większym problemem będzie fala zachorowań dzieci na przeziębienia, grypę i inne choroby, gdy po pół roku w zamknięciu wrócą jesienią do przedszkoli i szkół. Wtedy dostęp do pediatrów nie będzie lepszy – zauważa.

Denerwuje ją też to, że starsi ludzie, którzy są najbardziej narażeni na powikłania związane z koronawirusem, nie przejmują się obostrzeniami i spacerują w ciągu dnia po sklepach i ulicach.

– Rozumiem, że im też brakuje ludzi, ale przestaję godzić się na to, żeby małe dzieci trzymać w zamknięciu jak największego wroga – dodaje.

Psycholog, dr Ewa Michałowska w rozmowie z WP Kobieta zwraca uwagę na to, że wielu rodziców nie jest przyzwyczajonych do nieustannego kontaktu z dziećmi. Kiedy rodzice szli do pracy, najmłodsi domownicy trafiali do żłobka czy przedszkola. Czasem nawet niepracujący rodzice dbali o to, żeby dziecko spędzało jak najwięcej czasu w placówce. Teraz nie ma wyjątków, wszyscy muszą opiekować się najmłodszymi przez 24 godziny. Ekspertka zauważa też, że do zmiany postawy rodziców może przyczyniać się zmęczenie zdalnym nauczaniem.

– Ono może być bardzo trudne, jeśli rodzice nie są kompetentni, bądź sami pracują zdalnie i po swojej pracy, muszą zająć się odrabianiem lekcji z dziećmi. Znam przypadki, gdzie rodzice kończyli pomagać dzieciom o 12 w nocy – dodaje. Agata potwierdza, że zdalne nauczanie daje rodzicom w kość, mimo wszystko woli, żeby dzieci zostały w domu.

Wszystkie choroby "przynosili" ze szkoły i przedszkola

Agata ma dwoje dzieci. Maja ma 8 lat, Maciek 5. Pracuje na pół etatu w szkolnym sekretariacie. Odkąd zamknięto szkoły, opieka nad nimi spadła na Agatę. Jej mąż pracuje jako kurier. Chociaż obcięto mu pensję, na brak pracy nie narzeka. Mimo że nie jest łatwo, Agata nie wyobraża sobie, żeby dzieci wróciły teraz do placówek. Mogłyby się zarazić. Z doświadczenia wie, że dotychczas większość chorób, która pojawiała się w ich rodzinie, swoje źródło znajdowała właśnie w szkole i przedszkolu.

Chociaż dzieciom brakuje rówieśników, to przynajmniej mają siebie. W ciągu dnia bawią się razem, opiekują sobą wzajemnie. Zastępuje im to kontakt z kolegami. – Na początku więcej się bawili, teraz więcej się kłócą. Są momenty, gdy napięcie jest bardziej wyczuwalne, ale mimo wszystko nie jest najgorzej – opowiada Agata.

Czasem, gdy razem wychodzą na spacer, podchodzą pod bloki koleżanek i rozmawiają z nimi przez balkon. Gdy nie jest to możliwe, Agata pomaga im połączyć się z nimi przez wideo rozmowę. Szczególnie starsza córka to docenia. Początkowo było niezręcznie, a teraz potrafią już nawet wspólnie malować w trakcie spotkań online.

Większy problem mają z nauką online. Agata razem z córką zajmuje się odrabianiem zadań domowych, jednocześnie zabawiając młodszego syna. Córka nie potrafi sama skupić się na lekcjach i prosi mamę o pomoc. – Drukuję w tym czasie jakieś zadania Maćkowi albo bawię się z nim na boku, a jej pomagam – wyznaje. Trudniejsze zadania zostawiają sobie na wieczór, kiedy mąż wraca z pracy. Wtedy on opiekuje się młodszym i w spokoju mogą skupić się na nauce.

– Jest ciężko, ale dajemy radę. Nie wyobrażam sobie, żebym była zmuszona oddać dzieci do szkoły i przedszkola w tę epidemię – mówi.

Nowy rygor sanitarny

Magdalena Frankiewicz pracuje w przedszkolu. Nie zgadza się z rodzicami, którzy chcieliby, żeby ponownie otwarto placówki. Boli ją to, że nikt nie pomyślał w tym całym sporze o nauczycielach i pracownikach placówek, którzy będą najbardziej narażeni na zakażenie.

Magdalena zauważa, że większość dzieci przejdzie wirusa delikatnie bądź bezobjawowo, natomiast kiedy choć jeden nauczyciel okaże się zarażony COVID-19, zamknięta zostanie cała placówka, a wszyscy obowiązkowo będą musieli przejść kwarantannę.

– Rozumiem, że zawód nauczyciela zgodnie z polskim przekonaniem może wykonywać każdy, ale czy właśnie nie dlatego, że niektórzy zobaczyli, jak naprawdę wygląda całodniowa opieka nad dzieckiem, chcą się go teraz pozbyć z domu? Chciałam zaznaczyć, że powrót dzieci do placówki będzie wiązał się z nowym rygorem sanitarnym. Nie będzie już tak łatwo wepchnąć chore dziecka do przedszkola. Kontakty pomiędzy dziećmi i nauczycielami również nie będą takie same – zauważa.

Kiedy pytam ją, jak według niej wyglądałaby bezpieczna praca w placówce, wyznaje szczerze, że nie ma pojęcia. Może przewidywać jedynie, że dzieci musiałyby zachowywać odpowiednie odległości, co byłoby trudne. Nie mogłyby się swobodnie bawić. Musiałyby często myć ręce i prawdopodobnie nosić maseczki. Jak skłonić do tego kilkulatka?

– Dzieci mają też dużo potrzeb emocjonalnych i potrzebują bliskiego kontaktu z wychowawcą. Zdarzają się trudne dni, kiedy trzeba kogoś przytulić, wziąć na ręce. Szczególnie kiedy dziecko ma problem, żeby rozstać się z rodzicem. Po długotrwałym siedzeniu w mieszkaniach będzie to częstym zjawiskiem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak zachować dystans, pracując z takimi szkrabami – wzdycha.

Epidemiolog Bartłomiej Rawski w rozmowie z WP Kobieta wyznał, że sam jest rozdarty w kwestii powrotu do placówek edukacyjnych.

– Pod względem epidemiologicznym ten lockdown, czyli izolacja ma sens, żeby zakażonych było mniej. Z drugiej strony mam mieszane uczucia – wyznaje. Ekspert zauważa, że najmłodsi mogą przejść zakażenie bezobjawowo lub łagodnie.

– W tym momencie blokowanie szkół nie jest dobre, bo jeśli dzieci przechodzą bezobjawowo, to możemy nabyć odporność stadną – mówi. Ponadto zauważa, że coraz więcej naukowców wspomina o dezaktywacji wirusa poprzez promienie UV i wysoką temperaturę. Przewidują, że w lato liczba zachorowań znacznie się zmniejszy. Według Rawskiego jest to dobry moment, żeby nabyć odporność zanim kolejna możliwa fala uderzy w nas jesienią.

Zaznacza jednak, że placówki powinny stosować określone środki ostrożności. – Jeśli mielibyśmy otwierać szkoły, żłobki czy przedszkola to dzieciaki powinny mieć kontakt wyłącznie ze sobą wzajemnie i rodzicami. Żeby nie dochodziło do sytuacji, że nagle otworzymy szkoły i po zajęciach odbierze dziecko babcia czy dziadek, którzy są w grupie ryzyka – wyjaśnia.

Dodatkowo szkoły powinny dbać o dezynfekowanie powierzchni, zachowanie odpowiedniej odległości pomiędzy dziećmi, częste mycie rąk i oczywiście noszenie przez najmłodszych maseczek. O ile w szkołach może się to udać, o tyle najmłodszych z pewnością nie będzie łatwo przekonać do tego pomysłu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (464)
Zobacz także