LIST DO REDAKCJI: Era Tindera. Jednorazowe znajomości, które, jak papierowy kubek, łatwo zmiąć i wyrzucić.
"Skreślanie lub akceptowanie człowieka na podstawie jednego zdjęcia i linijki opisu samo w sobie wydaje się okrutną zabawą. Ale prawdziwe okrucieństwo przychodzi, kiedy przesuwasz w prawo, on przesuwa w prawo i otwiera się czat" - pisze nasza czytelniczka.
02.10.2018 19:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Droga WP Kobieto!
Miałam iść na randkę, ale pomyliłam dni. Facet się wkurzył i rzucił słuchawką. A potem skasował numer.
Kilka miesięcy temu założyłam sobie konto na Tinderze. Nie byłam specjalnie przekonana do takiej formy zawierania znajomości, ale namówiła mnie koleżanka, mająca w tej aplikacji poziom "master". Jak stwierdziła, "warto być w obiegu" i "wiedzieć, co dzieje się na rynku". Udaje jej się umawiać na randkę kilka razy w miesiącu choć, jak sama przyznaje, "znaleźć faceta z włosami na głowie" łatwo nie jest.
Skreślanie (lub akceptowanie) człowieka na podstawie jednego zdjęcia i linijki opisu samo w sobie wydaje się okrutną zabawą. Ale prawdziwe okrucieństwo przychodzi, kiedy przesuwasz w prawo, on przesuwa w prawo i otwiera się czat. Kobiety podobno pytają rozmówcę najczęściej, ile ma wzrostu (jeśli zabrakło w opisie), a odpowiedź każda inna niż 187 cm kandydata dyskwalifikuje. Mężczyźni też pytają o wzrost (mnie kilku zapytało), kilku do powiedzenia nie miało więcej niż "he, he". Jeden po dwóch dniach czatowania spytał: "ale nie przeszkadza ci, że jestem żonaty?". Z dwoma się umówiłam. Było miło, choć bez iskier.
Tym razem też miało być miło. Dałam w prawo, on w prawo, kilka szybkich pytań i propozycja spotkania.
- Masz jakieś ulubione miejsce? - spytałam
- Singapur - odparł światowo.
- A takie bardziej w zasięgu Ubera? Albo ZTM?
- Kawiarnia X na ulicy Y.
Kłopot był z terminem (praca, wyjazd, teraz nie ma mnie w Warszawie, dzisiaj nie mogę - normalka w dużym mieście). W końcu przychodzi wiadomość, wysłana w sobotę w nocy. Czytam ją w niedzielę rano.
- Może jutro? - pyta w wiadomości on.
- Pasuje - odpowiadam ja.
Small talk się ciągnie, aż przychodzi godzina 17. Dzwoni telefon (tak, wymieniliśmy się wcześniej numerami).
- No, jesteś już?
- Ale przecież umówiliśmy się na jutro.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
Nagle wszystko zmienia się o 180 stopni. Z miłego chłopaka facet zmienia się w agresywnego gościa, który mnie w zębach przekleństwa. Trochę mi głupio, fakt. Mówię: przepraszam. On na to, że jest wkurzony (pewnie też bym była), że cały dzień dopasował pod spotkanie i że zmarnowałam mu popołudnie. I jak mogło przyjść mi do głowy, że on będzie wolny w poniedziałek o 17, to jest pora, kiedy ludzie pracują. Że on nie jest byle kim i nie wychodzi o tej porze z pracy. Próbuję mu jeszcze wytłumaczyć pomyłkę, ale on nie słucha. Rzuca słuchawką, kasuje mnie z Tindera i blokuje mój numer.
Wiem, że dzisiaj czas jest najcenniejszym zasobem. Że umawianie się z kimś może trwać kilka tygodni, bo żadne nie ma wolnego terminu. Że poświęcenie komuś paru godzin, to poświęcenie najwyższej wagi i musi się zwrócić. Ale jesteśmy tylko ludźmi. I ludziom zdarza się pomylić.
Ale era Tindera jest bezwzględna. Brzydkie zdjęcie, facet do kosza. Jednorazowe znajomości, które, jak papierowy kubek, łatwo zmiąć i wyrzucić.
- Skoro się tak zachował, to dobrze, że się z nim nie spotkałaś - mówi moja przyjaciółka, tinderowa wyrocznia.
A ty, droga WP Kobieto, jak myślisz?
Martyna"
No właśnie drogie WP Kobiety, jak wy myślicie? Prześlijcie nam swoje historie przez formularz dziejesie.wp.pl