List od Czytelniczki: cześć, jestem Marta i jestem jedzenioholiczką
Jedną z zasad jest to, żeby nie przekazywać informacji mediom, Marta zdecydowała się jednak uchylić rąbek tajemnicy. "Piszę do was, bo mało kto wie o istnieniu Anonimowych Jedzenioholików. Nie mogę wypowiedzieć się pod nazwiskiem, ani zaprosić was na spotkanie" - napisała w liście do WP Kobieta.
30.07.2018 | aktual.: 30.07.2018 15:52
Poczucie upokorzenia, kiedy wie, że "je jak prosię"
"Mimo zakazu udzielania informacji prasie myślę, że warto innym ludziom uświadomić, gdzie mogą szukać pomocy. A wy możecie do nich dotrzeć" – pisze dalej Marta, która od lat ma problem z kompulsywnym jedzeniem. Standardowo je 5 małych posiłków dziennie. Zawsze się pilnuje, żeby "przy ludziach" zjeść tyle samo, co oni. Albo mniej - żeby nie zorientowali się, że coś jest z nią nie tak. Żeby uznali ją za "normalną".
Zobacz także
"Dopycham się w samotności. O pierwszej w nocy docieram do lodówki i jestem w stanie zjeść całą jej zawartość. Zdarza mi się wyjść do nocnego po chipsy, jak już nic nie mam. Albo po prostu wyjadam cukier z cukiernicy. A potem płaczę. Ale nie wymiotuję, nie jestem bulimiczką" – wyjaśnia w liście Marta. Jej waga jest jak rollercoaster - w krótkim czasie osiąga nawet piętnastokilogramowe wzloty i upadki, ale już przestała na to zwracać uwagę. Najistotniejszym problemem jest bowiem poczucie wstydu i upokorzenia, kiedy wie, że "je jak prosię". I to, że ma niską samoocenę, nieustannie czuje się przez innych oceniana. W tym właśnie dopatruje się przyczyny swojej choroby.
"Teraz już zaczynam nad tym panować, ale kiedyś wolałam się nie odzywać ze strachu, że źle coś powiem, nie tak jak powinnam podam rękę, wygłupię się i ośmieszę. Jedzenie było pocieszeniem, dostarczało chwilowych endorfin. Nigdy nie jadłam tylko dlatego, że lubiłam albo czułam głód" - tłumaczy Marta.
Wszyscy słyszeliśmy o alkoholikach, którzy trzymają pełne butelki we wszystkich domowych skrytkach. Podobnie jest z Martą - z tą różnicą, że ona chowała słodycze. Czasem udawało jej się wytrwać tydzień, pękała wówczas z dumy. Prędzej czy później pojawiał się jednak życiowy problem - do dziś pamięta swój napad głodu, kiedy spóźniła się do pracy i dostała upomnienie od szefa. "Zjadłam wtedy pół kilograma cukierków z galaretką, cały chleb z masłem i serem, kabanosy, dwa opakowania pierogów. Zrobiłam sobie jeszcze chilli con carne i zagryzłam czekoladą. Nienawidziłam siebie, trzęsłam się wręcz z obrzydzenia. Ale jeść przestać nie mogłam. To trwało kilka godzin, choć na ogół ataki są krótsze" - opisuje jedzenioholiczka.
Teraz Marta odmawia wszelkich poczęstunków, wie bowiem, że nie jest w stanie zjeść tylko dwóch kostek czekolady. Jeśli ktoś poczęstuje ją taką ilością, zje z wdzięcznym uśmiechem i pobiegnie do sklepu, żeby kupić całą tabliczkę. Tylko dla siebie. "Ale dzięki grupie jest inaczej. Mam wsparcie" – tłumaczy Marta.
Ludzie mówią "po prostu przestań żreć". A przecież problem leży głębiej
Skontaktowałam się z nią i poprosiłam, by opowiedziała mi, jak wyglądają takie spotkania, czego można się po nich spodziewać. Nie była chętna - jej zdaniem jedną z największych zalet grupy jest anonimowość i bezpieczeństwo z nią związane. Namówiona, opisała tylko w zarysie, po co tak naprawdę spotykają się jedzenioholicy.
- Na mityngu spotyka się zazwyczaj kilka osób. "Jestem XXX i jestem jedzenioholikiem - tak zaczyna się każda wypowiedź członka grupy" – opisuje Marta.
Najważniejszymi zasadami, jakimi kierują się Anonimowi Jedzenioholicy jest 12 tradycji i 12 kroków do wyjścia z jedzenioholizmu, schemat jest więc podobny jak w przypadku alkoholików i narkomanów, którzy wspierają się w wyjściu z nałogu. - Ja proszę Boga, żeby mi pomógł, ale nie wszyscy w niego wierzą. Chodzi o to, żeby zawierzyć Sile Wyższej, jakkolwiek ktoś to rozumie. Dyskutujemy o tradycjach i krokach, zadajemy sobie na początku kilka pytań. I wtedy każdy może – ale nie musi – się wypowiedzieć. To piękne, bo nie można się nawzajem oceniać. Nie można dopytywać. Nie można się śmiać. Z ludzi wychodzą najróżniejsze rzeczy, nigdy w gronie moich znajomych nie było takiej szczerości. Dziewczyny mówią o najbardziej wstydliwych rzeczach. Najpierw jedna, potem druga… To wyzwalające – twierdzi Marta.
Zobacz także
Mieszka w dużym mieście, więc jeśli tylko chce, może pojawić się na aż trzech mityngach w tygodniu. To darmowe spotkania, pod koniec których po sali wędruje koszyczek, swego rodzaju świecka taca. Niektórzy wrzucają do niego 5 złotych, inni 15. - Te pieniądze idą na wynajem salki i inne potrzebne rzeczy. Jest limit, ile może jeden darczyńca zapłacić w ciągu roku. Nie chcemy, żeby ktoś uważał, że ma większe prawo głosu, bo więcej zapłacił – tłumaczy Marta. O tej zasadzie również ostatnio dyskutowali.
- Jedna dziewczyna powiedziała, że daje mniej niż może, bo wie, że nikt tego nie sprawdza. I że wie, że to jej wada, że stara się z tym walczyć, ale jej nie wychodzi. Druga dziewczyna powiedziała, że boi się, że pieniądze zostaną źle wykorzystane, a jej przy okazji na coś zabraknie. I nikt ich nie oceniał, nikt im niczego nie tłumaczył. Gdzie indziej byłoby kogoś stać na taką szczerość? – tłumaczy nasza czytelniczka.
- Na mityngi chodzę już rok. Wsparcie grupy sprawia, że kamień spada z serca. Bo nikt nie rozumie mojego problemu, ludzie mówią "po prostu przestań żreć". A przecież problem leży głębiej. Kiedyś dużo się śmiałam, uwielbiałam tańczyć. Teraz do tego wracam, ale był czas, kiedy skupiałam się wyłącznie na jedzeniu, albo na jego braku. Każdy dzień i każde spotkanie oceniałam pozytywnie wyłącznie wtedy, kiedy się nie objadałam. Nieważne ile było ciekawych rozmów, śmiechu, rozrywek – w mojej głowie istniało tylko jedzenie. Żyłam, a jakbym nie żyła. Teraz zaczyna się robić inaczej, ale i tak nie zrezygnuję z tych spotkań. Wiem, że dalej tego potrzebuję – tłumaczy Marta.
I zaprasza na stronę internetową Anonimowych Jedzenioholików. "Dajcie sobie pomóc" – apeluje.
Spisała: Katarzyna Chudzik
Chciałabyś podzielić się z nami swoją historią? Opowiedz nam o niej przez dziejesie.wp.pl