Ma pracę, męża, dziecko. "Od siedmiu lat żyję na psychotropach"
Od siedmiu lat nie zasypiam bez tabletek nasennych. W końcu trafiłam do psychiatry i psychologa. On już nie bagatelizował moich objawów. Dorosłym Dzieciom Alkoholików lęk z dzieciństwa towarzyszy przez całe życie.
30.03.2016 | aktual.: 25.05.2018 15:16
Magda: mam dobrą pracę, kochającego męża, syna, mieszkanie na ładnym, strzeżonym osiedlu, psa i kota. W każdą sobotę organizujemy kolacje dla przyjaciół, co roku wyjeżdżamy na wakacje. Jestem w trójce klasowej, jestem dobrą żoną i matką też niezłą. Przyjaciółki mogą na mnie liczyć, rodzice i teściowie również. Nikt z tych ludzi, poza moim mężem, nie wie, że od siedmiu lat nie zasypiam bez tabletek nasennych.
Nie wychodzę z domu bez przeciwlękowego afobamu w torebce. Biorę też leki antydepresyjne i stabilizatory nastroju. To jest lek przeciwpadaczkowy, ale w chwilach stresu uspokaja fizyczne objawy.
Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu w moim środowisku - jestem z dużego miasta, pracuję jako architekt w dużej firmie - ludzie za nic nie przyznaliby się do tego, że nie radzą sobie z życiem i muszą sięgać np. po benzodiazepiny.
"Bierzesz antydepresanty, jesteś słaby". Tak się myślało, nawet jeśli głośno mówiło się: wspieram cię, rozumiem. Dziś to się zmienia. Szafki moich koleżanek pełne są różnych cudownych tableteczek. Czasem mam poczucie, że my chcemy tych leków na wszystko. Na ból ciała każdego rodzaju, na wewnętrzny dygot, na drżenie rąk, nadciśnienie, ciśnienie za niskie, na smutek.
Objawy
- Co złego dzieje się w pani życiu? - spytał mnie siedem lat temu lekarz internista.
- Nie śpię, nie mogę jeść, ciągle śni mi się śmierć męża i syna.
- Ale są zdrowi?
- Są.
- To co złego dzieje się naprawdę w pani życiu? - powtórzył znudzony.
Regularnie przypisywał ludziom psychotropy. Wysłała mnie do niego znajoma, która była na skraju załamania z powodu narzeczonego, który miesiąc przed ślubem porzucił ją dla innej.
- Nic się zatem nie dzieje - odpowiedziałam zrezygnowana. Bo co miałam powiedzieć? Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że mam zaburzenia lękowe, czyli coś, co ludzie nazywają nerwicą. Po tym lekarzu odwiedziłam kilku innych: kardiologa, bo wciąż waliło mi serce i myślałam, że mam arytmię, neurologa, bo co najmniej raz dziennie bolała mnie głowa. Pociły mi się ręce, miałam duszności, byłam słaba. Moje ciało pierwszy raz odmówiło posłuszeństwa. I wciąż się bałam.
"Czy ty się boisz?" - spytałam kiedyś w środku nocy mojego męża. Obudziłam się z krzykiem, znów miałam straszny sen. "Ale czego?" - zapytał racjonalnie.
Wstydziłam się o tym mówić. Bo o czym miałam mówić? Że nie umiem być szczęśliwa, choć być może przeżywam najpiękniejszy moment w życiu? Mam fajnego męża, urodziłam dziecko, mamy gdzie mieszkać.
W końcu trafiłam do psychiatry i psychologa. On już nie bagatelizował moich objawów. - Jakie ma pani relacje z rodzicami? - spytał w pewnym momencie.
- Och, już dobre - tłumaczyłam.
- A kiedyś nie były dobre? - nie odpuszczał.
- Mój tata pił i nas bił, musiałam opiekować się młodszym rodzeństwem. Mama zawsze stała z boku. Ale była dobrą mamą. Gotowała, prała, sprzątała - mówiłam beznamiętnie. Nie wiem, po co pan o to pyta. To przeszłość. U mnie wszystko w porządku.
- Przeszłość? - powtórzył. - A wie pani co to jest syndrom DDA? - spytał.
- Wiem - odpowiedziałam. - Ale tłumaczę panu, że ze wszystkim sobie poradziłam.
Wyszłam od niego z kilkoma receptami. Trittico na sen. Assentra na kompulsywne objadanie i stany lękowe. Doraźnie afobam (odpowiednik xanaxu). Pierwszą tabletkę afobamu wzięłam w samochodzie, chwilę przed ważną prezentacją w pracy. Po pół godzinie poczułam taki spokój, że nawet nie wiedziałam, że można się tak czuć. „O rany, to jest codzienność stabilnych ludzi" - pomyślałam z zazdrością. Prezentacja poszła mi świetnie.
Spokój
- To, co przeżywają dzieci alkoholików, nazywane jest syndromem DDA. To zespół cech, które ujawniają się w dorosłym życiu, a powstają na skutek wieloletniego życia w napięciu i poczuciu zagrożenia - mówi Magdalena Nowak-Strielnikoff, psycholog i psychoterapeuta.
Jej zdaniem problem nie dotyczy tylko rodzin, gdzie był alkohol, ale wszystkich tych, gdzie dochodziło do przemocy fizycznej albo psychicznej, codzienność była nieprzewidywalna, pełna napięcia i lęku.
Dorosłym Dzieciom Alkoholików ten lęk z dzieciństwa towarzyszy przez całe życie. Choć rzadko łączą go z tym, co się wydarzyło w przeszłości. Boją się utraty kontroli, zmian, mają problemy w bliskich relacjach. Cierpią na zaburzenia lękowe i depresyjne, bo - choć zwykle odnoszą sukcesy - nie potrafią się nimi cieszyć. W środku czują się samotne, nieszczęśliwe i bezwartościowe.
Magda: w moim domu awantury były o wszystko. Źle odłożoną łyżkę, złą minę, nieprawidłowe odezwanie się. Wszystko było pretekstem. Pamiętam, jak kiedyś pakowaliśmy się z wakacji i wracaliśmy do domu. Nie chciałam założyć swetra, bo było mi ciepło. "Załóż" - kazał mi ojciec. "Ale mi jest ciepło" - tłumaczyłam. Zaciągnął mnie za włosy do łazienki, rzucał po ścianach, bił pasem. Miałam wtedy pięć lat, on był po kilku piwach. Do łazienki próbowała dostać się babcia, chciała mnie obronić, ale on zamknął drzwi na klucz.
Takich obrazków mam setki. Lanie za źle napisaną literkę, nieodrobione lekcje, o to, że nie chciałam jeździć na rowerze. Widziałam też, jak katował mamę i moje rodzeństwo. Czułam się za nich odpowiedzialna. Mój brat miał cztery lata, gdy ojciec chciał go zbić za "złą minę". To była Wigilia, ojciec był już pijany. Zamknęłam brata w łazience, klucz schowałam do kieszeni. Bił mnie przez dwie godziny, żebym powiedziała, gdzie jest ten klucz. Miałam 10 lat. Nie powiedziałam, on w końcu rzucił pas w kąt i zasnął na kanapie.
Ale byłam dobrą uczennicą, zawsze miałam dużo przyjaciół, jako nastolatka i młoda kobieta często się zakochiwałam. Potrafiłam ranić bliskie osoby, odrzucać je, wciąż się bać, że je stracę. Chciałam być we wszystkim najlepsza. Nieustanne napięcie – to czułam. Myślałam, że wszyscy tak mają.
Potem spotkałam Adama, mojego męża. Był pierwszym stabilnym człowiekiem w moim życiu. Paradoksalnie to przy nim płakałam najwięcej, wciąż go raniłam, testowałam. Ale on mówił: kocham cię, nie zrazisz mnie do siebie. Przy nim zrozumiałam, że życie to nie musi być: nieprzewidywalność, lęk, stres i ból. Nie potrafiłam jednak zrozumieć jednego: skoro zawsze byłam taka silna, to dlaczego przy nim przestaję?
Magdalena Nowak Strielnikov: Dorosłe Dzieci Alkoholików na terapię idą zwykle w dwóch przypadkach. Wtedy, gdy życie kompletnie im się rozpada. To jedno. Ale też wtedy - i to jest częste - gdy po raz pierwszy w ich życiu się układa. Jest praca, partner, udana rodzina. Oni w takich warunkach nie potrafią egzystować, jest za bezpiecznie. Ciało przyzwyczajone do napięcie nagle się buntuje, zaczynają chorować. Gdy nie mogą zająć się gaszeniem pożaru w codziennym życiu, ból i pustkę czują dużo silniej i mocniej.
Ambicja
Ewa: pierwszego napadu paniki dostałam na lotnisku. Leciałam do Waszyngtonu na ważne spotkanie z klientem. Nigdy nie byłam w Stanach, to w ogóle miał być mój pierwszy długi lot. W hali pełno było ludzi, już się odprawiłam i nie mogłam wyjść. Zaczęłam się dusić, cała trząść, myślałam, że umieram. Koleżanka, z którą byłam, dała mi papierową torebkę, kazała nabierać powietrza i powoli wypuszczać. Uspokoiłam się, ale poczułam straszny wstyd. Byłam jej szefową, zawsze opanowaną prawniczką. "Najważniejsza jest kontrola" - tłumaczyłam jej zawsze. Każdemu to mówiłam.
Sobie pierwszy raz powiedziałam to, gdy byłam dzieckiem i kolejny raz ratowałam matkę, która chciała się zabić z powodu ojca. Weszłam do łazienki, a ona leżała półnaga na podłodze, obok pusta butelka po winie, wokół pełno opakowań po tabletkach nasennych. Krzyczałam, wsadziłam jej palec do gardła, żeby zwymiotowała, wezwałam pogotowie. Gdyby nie ja, na pewno by umarłaby. Miałam 9 lat.
Te sytuacje z napadami paniki zaczęły się powtarzać. I przeszkadzać mi w życiu. Zaczynałam się dusić w supermarkecie, na ulicy, musiałam odwoływać ważne spotkania, bo czułam tak silny lęk przed wyjściem z domu, że nie mogłam tego opanować. - Boję się, że będę jak matka. Słaba - mówiłam ze złością psychiatrze do którego trafiłam. - Nie mogę być słaba, proszę mi coś dać. Dał mi leki, a ja poczułam ulgę. Znów mam wszystko pod kontrolą. Byłam wściekła – ja, kobieta sukcesu? Zarządzam ludźmi, przeprowadzam wielkie fuzje, kontroluję finanse, emocje, ciało. Jak w ogóle do tego doszło, że przestałam mieć na wszystko wpływ.
- Trafia do mnie bardzo dużo kobiet, które doskonale radzą sobie w pracy. Potrafią działać w ekstremalnych warunkach, gdzie większość ludzi już by nie dała rady. Stres, napięcie - to dla nich naturalne środowisko. Ale nie da się żyć cały życie w takim napięciu, w końcu organizm zaczyna się buntować. A one nie rozumieją. Ale jak to? Dlaczego? Przecież do tej pory działało - mówi Magdalena Strelnikof. Dla nich samo bycie na terapii jest trudne, bo to jest bezradność. A one nie chcą być bezradne. Leki wydają się dla nich najlepszym rozwiązaniem. Prawda jest jednak taka, że one łagodzą objawy, ale nie rozwiązują problemu.
Uzależnienia
Sławomir Murawiec, psychiatra: ilość wypisywanych przez psychiatrów leków rośnie z roku na rok. Kilkanaście lat temu wypisywano ich około miliona, dziś 7,5 miliona rocznie. Ludzie leczą się nie tylko na depresję, o której teraz mówi się coraz więcej, ale przede wszystkim na zaburzenia lękowe. Powoli stają się one chorobą cywilizacyjną. Wśród zaburzeń psychicznych to jest już w Europie problem numer jeden.
Taki stan ma kilka przyczyn. Na pewno w dużej mierze wynika z ogólnego poczucia niepewności. W takich czasach żyjemy. Niepewna jest praca, nasze związki. Ludzie mają poczucie zagrożenia. Z tym średnio radzą sobie osoby stabilne psychiczne, a co dopiero ci, którzy w okresie dzieciństwa i dorastania nie mieli szansy na zdrowy, stabilny rozwój. To nie chodzi tylko o wzorce zachowań. Różnice są już na poziome biologicznym, w budowie mózgu, a konkretnie połączeniach nerwowych, które wpływają na nasze emocje i zachowania.
Magda: wpisałam kiedyś w wyszukiwarkę internetową: leki psychotropowe, nerwice. Nigdy nie pomyślałabym, że tylu ludzi walczy z tym, co ja. Tylu ma tak smutne wspomnienia z dzieciństwa i bagaż, który dźwiga. Ta śliczna dziewczyna, którą widzę w sklepie, fajny facet, który biegnie maratony, mój klient - każdy z nich może być w takiej matni jak ja. Matni lęku, niepokoju, który koi psychotropami. I dzięki nim jest w stanie normalnie egzystować. I dalej odnosić sukcesy.
Ewa: ja tylko myślę, co dalej? Nie wyobrażam sobie, że będę czuła spokój tylko dzięki różowym tabletkom. Jednocześnie potwornie boję się je odstawić. Nie chcę grzebać w przeszłości. Terapeutka pyta: czy naprawdę uważa pani, że to, że ratowała pani mamę, która chciała popełnić samobójstwo, na panią nie wpłynęło? A ja nic nie czuję. Jestem zamrożona. Boję się, że jak się w końcu z tym zmierzę, to po prostu się rozpadnę.
Katarzyna Troszczyńska/(kt)/(kg), WP Kobieta