Maria Prokop rzuciła korporację i uczy poprawnie oddychać. "Długo byłam chomikiem w kołowrotku pracy"
- Mój organizm zbuntował się do tego stopnia, że nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle biurowym. W firmie nie było żadnej alternatywy, więc zamówiłam u stolarza specjalną ławeczkę i wygospodarowałam sobie miejsce do pracy na podłodze - mówi. Kiedyś żona słynnego prezentera TVN Maria Prokop żyła deadline'ami, dziś warsztatami jogi. Część z nich organizuje online i nie oburza się, widząc wiadomość: "Uwielbiam pani męża".
29.11.2021 14:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Jest pani trenerem oddechu. Myślę, że niektórzy teraz zadają sobie pytanie: "po co?", przecież każdy oddycha już od swojej pierwszej sekundy życia.
Maria Prokop: Liczy się to, jak oddychamy. To trochę jak z wyborem samochodu przed długą podróżą. Można wyruszyć 20-letnią dacią lub nowym mercedesem. Prawdopodobnie jeden i drugi dowiezie nas do celu, ale to mercedes da nam większe bezpieczeństwo i komfort.
Dzięki opanowaniu poprawnej techniki oddychania jesteśmy w stanie radzić sobie w momentach silnego stresu czy przy atakach paniki. Ponadto nasz układ trawienny zaczyna lepiej funkcjonować, układ krwionośny lepiej pracuje, jesteśmy bardziej dotlenieni na poziomie komórkowym i możemy zauważyć obniżenie ciśnienia tętniczego. To wszystko sprawia, że żyjemy zdrowiej i bardziej komfortowo.
Tylko nie każdego stać na drogie auto. Ile czasu i pieniędzy trzeba zainwestować, żeby nauczyć się poprawnie oddychać?
Tak naprawdę może udać się to zupełnie za darmo. Na Instagramie jest wiele osób, które tak, jak ja, prowadzą lekcje online. Niektórym wystarczy udział w kilku sesjach lub jeden wyjazd, żeby wprowadzić zmiany. Oczywiście może być i tak, że będziemy potrzebować długich miesięcy na wypracowanie nowych nawyków. Reedukacja oddechowa jest bardzo indywidualnym procesem, tak jak np. oduczenie się przyjmowania zgarbionej pozycji.
Lekcje oddechu kojarzą mi się z medytacją i jogą, z której część osób rezygnuje już po pierwszych zajęciach, twierdząc, że jest zbyt nudno.
Słysząc taki argument, wiem, że mam do czynienia z kimś, kto właśnie bardzo potrzebuje wyciszenia i nauki przebywania sam na sam ze swoimi myślami. Moim zdaniem nie jest mu nudno, tylko niekomfortowo, bo nagle zostaje zmuszony na konfrontację z tym, co woli zagłuszyć głośną muzyką i intensywnymi ćwiczeniami.
Oddech jest uczciwym zwierciadłem naszego stylu życia, a medytacja polega na przejściu z pozycji zaangażowanej na pozycję obserwatora tego, co dzieje się w naszej głowie. Żeby tak zrobić, trzeba się wyciszyć, a do tego niezbędny jest spokojny oddech. Koło się zamyka.
Jak opisałaby pani prawidłowy oddech?
Wolny, cichy, przez nos i niski, czyli osadzony w niższej części tułowia. Patrząc w lustro, nie powinniśmy zauważać ruchu w naszych barkach.
Przez kilkanaście lat pracowała pani w korporacji. Czy wtedy już znała pani zasady radzenia sobie ze stresem poprzez prawidłowe oddychanie?
Bardzo długo byłam chomikiem w kołowrotku pracy i wydawało mi się, że najlepszym sposobem na rozładowanie napięcia, jest intensywne bieganie, czy ostry wycisk na siłowni. Długo udawało mi się tak funkcjonować, aż w końcu organizm zbuntował się do tego stopnia, że nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle biurowym. W firmie nie było żadnej alternatywy, więc zamówiłam u stolarza specjalną ławeczkę i wygospodarowałam sobie miejsce do pracy na podłodze. Wtedy też zaczęłam chodzić na jogę i powoli dostrzegać, gdzie robię błąd.
Co na to współpracownicy?
Patrzyli ze zdumieniem, bo nikt wcześniej nie wyłamał się z korporacyjnego schematu. Podobnie było z podejściem do mówienia o swoich problemach utrudniających pracę. Ja długo mieszkałam w Stanach i chyba mam w sobie więcej otwartości i dystansu. Gdy zdiagnozowano u mnie nerwicę, od razu powiedziałam szefowi, nie wstydziłam się. Niektórzy zmagali się z tym samym lub z depresją, ale woleli siedzieć cicho, żeby się nie narazić. Czuli, że nie ma przyzwolenia na takie tematy.
Jak zareagował pani przełożony?
To był szef z Ameryki i widać było, że temat nie był mu obcy. Zareagował z dużą wyrozumiałością i natychmiast wdrożył pewne rozwiązania, które miały mi ułatwić funkcjonowanie w pracy. Nie oceniał, tylko wspierał.
Niestety niedługo odszedł na emeryturę, a na jego miejscu pojawiała się polska szefowa z całkowicie odmiennym podejściem do problemów na tle psychicznym u pracowników. Szybko zaczęła wykorzystywać przeciwko mnie fakt, że przyznałam się do swoich problemów. Uważała, że jeśli ktoś mówi, że w danym momencie nie daje rady, to znaczy, że użala się nad sobą. Bardzo zacofane spojrzenie bez odrobiny empatii. Wtedy już wiedziałam, że czas odejść i zmienić zawód.
Zrobiła to pani, gdy już było naprawdę źle ze zdrowiem. Szkoda, że nie potrafimy szybciej reagować.
Prawda, ale wydaje mi się, że niedługo to się zmieni. Kiedyś rzeczywiście ludzie zaczynali interesować się jogą, gdy czuli, że są na skraju wytrzymałości psychicznej, że ciężko jest im znaleźć balans, radzić sobie ze stresem. Dzisiaj widzę młode, dwudziestoparoletnie dziewczyny praktykujące jogę czy medytację, niektóre z nich są już nawet po kursach.
Obserwuję panią na Instagramie i widzę, że profil się rozwija prężnie. Nazwisko Prokop pomaga czy przeszkadza?
Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Wiem, że są osoby, które przychodzą na mój profil tylko po to, żeby podejrzeć, co ta żona Prokopa robi. Często w skrzynce mam wiadomości typu: "Uwielbiam pani męża", "Proszę pozdrowić panią Dorotkę", "Czy Pan Marcin rzeczywiście jest taki wysoki na żywo?".
Nie oburzam się, bo wiem, że to jest nieodłączny element zawodu mojego męża. Zresztą niektóre z tych osób zaczynają śledzić mój profil i wciągać się w to, co tam robię. I właśnie takie osoby są moją grupą docelową, a nie ci, którzy od dawna siedzą w świecie jogi.
Być może niektórzy zaglądają, bo liczą, że zobaczą więcej z waszej prywatności.
Będą rozczarowani, bo nie zamierzamy przekraczać granic, które wspólnie ustaliliśmy. Gdy Marcin zaczynał karierę, pokazywaliśmy się wspólnie na eventach i opowiadaliśmy o naszej relacji. Nie trwało to zbyt długo, bo zauważyliśmy, że nie ma z tego żadnych korzyści. Nie potrzebujemy większej popularności kosztem prywatnego życia.
Wydaje mi się, że i tak teraz znowu trochę więcej odsłaniamy, chociażby ja, prowadząc zajęcia jogi online, przy okazji pokazuję, jak wygląda mój salon czy kuchnia. Żyjemy w czasach, gdy media społecznościowe stały się narzędziem pracy i nie zamierzam ukrywać się i rezygnować z rozwoju pasji tylko dlatego, że mam popularnego męża.
Gdzie widzi się pani za kilka lat? Czy jest to telewizja?
Nie, na pewno nie. To, że zaczęłam rozwijać swoje zajęcia na Instagramie, nie oznacza, że traktuję social mediach jako trampolinę do świata wielkich mediów. Chcę spełniać się w tym, co daje mi radość i spokój, a nie brylować na ściankach.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!