Marikę próbował zabić własny mąż. "Ratujcie moje dzieci, bo ja umieram""
Marika chciała odejść od męża. Nie zdążyła. Jej matka w ostatnią niedzielę maja usłyszała na progu swojego mieszkania: "Pani zięć popełnił samobójstwo po próbie zabójstwa córki". Marika przeżyła, ale już nigdy nie będzie ani chodzić, ani mówić.
14.10.2021 16:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marika Dzioba jest ofiarą przemocy domowej. W pewną majową niedzielę mąż kobiety postanowił ją zabić, a potem popełnił samobójstwo. Marice cudem udało się przeżyć, ale nigdy nie będzie ani chodzić, ani mówić. W rozmowie z WP Kobieta, mama Mariki, Marzena Suska opowiada o dramacie, jaki rozgrywa się w jej rodzinie.
Marta Kutkowska, WP Kobieta: Przeczuwała pani, że w Pani rodzinie może się stać coś złego?
Marzena Suska, mama Mariki: Wiedziałam, że małżeństwo mojej córki jest chwiejne, że w domu dochodzi do awantur. Córka rozważała rozwód, wahała się, czy odejść. Doradzałam jej, żeby nie kończyła małżeństwa. Sama jestem po rozwodzie, nie chciałam, żeby ona przez to przechodziła.
Czytaj też: "W białych rękawiczkach". 6 sygnałów, że możesz być ofiarą przemocy psychicznej w związku
Miała pani sygnały, że w domu córki dochodzi do przemocy?
O przemocy fizycznej nic nie słyszałam, domyślałam się, że mogła być przemoc emocjonalna. Mój zięć był zaborczy. Mało mówił, rzadko się uśmiechał, ale był spokojny. Od początku związku bardzo ograniczył Marice kontakt z rodziną. Powinnam była już wtedy zareagować. Ale najbardziej wyrzucam sobie tę niedzielę, kiedy to się wszystko wydarzyło. Córka rano pokłóciła się z zięciem - powiedziała mu, że w środę składa papiery rozwodowe. On był agresywny, przyjechała policja i założyła mu niebieską kartę. Potem Marika zjawiła się u mnie, była niespokojna, nieswoja. Powinnam była ją zatrzymać u siebie. Stanowczo zabronić jej powrotu do domu. Ale wtedy nie miałam nawet złych przeczuć.
W jaki sposób dowiedziała się pani o tragedii?
To było następnego dnia rano. Ktoś zadzwonił dzwonkiem, otworzyłam. Przedstawiciel prokuratury powiedział: "Pani zięć się powiesił po nieudanej próbie zabójstwa córki. Marika walczy o życie w szpitalu"*. Nic nie zrozumiałam, byłam w szoku.
Dowiedziała się pani, co dokładnie zaszło w domu córki?
Nie. Zuzia siedziała w słuchawkach na piętrze, Mateusz oglądał bajkę i jadł chipsy, a w tym czasie mój zięć próbował zabić ich matkę na podwórku. Córka miała kilka ciosów nożem zadanych na oślep. Marika ma poprzecinane ścięgna, dwie rany na piersiach, na rękach i przecięte struny głosowe - zięć próbował podciąć jej gardło. Z dokumentacji wynika, że była także przez niego skopana, ma dużą ranę uderzeniową na głowie. Przed samobójstwem zięć zadzwonił do swojego brata, który mieszkał po sąsiedzku i powiedział: "Zabiłem Marikę, idę się zabić, przyjedź po moje dzieci". Gdy brat dojechał na miejsce, zięć już nie żył, a moja córka wyczołgała się cała we krwi zza drzew. Zdążyła tylko powiedzieć: "Ratujcie moje dzieci, bo ja umieram". Bardzo dużo myślę, co ona wtedy czuła. Co czuje teraz, gdy dociera do niej, co się stało.
Pamięta pani pierwszy kontakt z Mariką po tragedii?
Pierwszy raz zobaczyłam ją na szpitalnym korytarzu, jak wywozili ją na badanie. Na początku pomyślałam: "To nie Marika". To jest nie do opisania, co czuje matka, jak widzi swoje dziecko takie zmaltretowane. Żal rozpacz, ból. Powiedziałam do niej tylko: "Córeczko walcz dla swoich dzieci".
W jakim stanie Marika jest teraz, po czterech miesiącach od ataku? Jakie są rokowania?
Ona nie będzie chodzić, nie będzie mówić. To jest stan minimalnej świadomości - ma jakąś świadomość, nie wiadomo jaką. Czasem słyszy i czuje, jak się jej dotyka. Ciekną jej łzy, gdy mówię jej o dzieciach, o domu. Obecnie przebywa w placówce fundacji Światło w Toruniu. Przyjeżdżam do niej i płakać mi się chce, bo za każdym razem wygląda gorzej. Marnieje w oczach, chudnie. Patrzę w jej oczy i widzę milion pytań. Wiem, że zaczyna przypominać sobie, co się stało i czuje wielką rozpacz. Siadam z nią i opowiadam jej o Mateuszu i Zuzi, mówię, że ludzie ją pozdrawiają, że wysyłają pieniądze. Obiecuję, że zabiorę ją do domu, chciałabym, żeby święta spędziła z nami. Chcę ją podnieść na duchu.
Czytaj też: Przemoc w polskich domach. Wnioski są okrutne
Zuzia ma 13 lat, a Mateusz - 5. Jak radzą sobie z tragedią?
Informacje o samym zdarzeniu przekazała im pani psycholog. Powiedziała, że "tata nie żyje, a mama jest w szpitalu". Mateusz przyjął to spokojnie, teraz jest gorzej, tęskni za mamą, za tatą. Zuzia całkiem zamknęła się w sobie. Zakopała emocje gdzieś głęboko. Chodzimy do psychologa, próbujemy sobie poradzić z tą traumą.
A jak Państwo radzą sobie z sytuacją?
Mamy kiepską sytuację mieszkaniową. Przyjęłam dzieci do siebie, ale jest ciasno. Jedno pomieszczenie zamieniłam na pokój dla Zuzi, łazienka jest nieprzystosowana, Mateusz mieszka ze mną w pokoju. Jest też jeszcze mój 16-letni syn, Miłosz. Chciałabym odremontować mieszkanie tak, żeby mogła u mnie zamieszkać córka, żebym mogła się nią opiekować. Na zbiórce na Siepomaga.pl wsparło nas dużo osób, jednak fundacja zwróci nam za remont, dopiero gdy pokażemy faktury. My nie mamy takich pieniędzy, nie możemy znaleźć ekipy, która mogłaby się tym zająć. Do tego dochodzą koszty rehabilitacji Mariki. Nie mam złudzeń, że odzyska sprawność fizyczną, ale chciałabym, żeby mózg lepiej pracował, żeby mogła być z nami.
Skąd czerpie Pani na to wszystko siłę?
Nie mam wyjścia. Zdecydowałam się przejść na pół etatu w pracy. Pomaga mi mój syn i synowa. Najbardziej martwi mnie, co się stanie, gdy mnie zabraknie. Kto się wtedy zajmie Mariką i dziećmi?
Co pani myśli o swoim zięciu? Ma pani żal, pretensje?
Wiem, że jemu było ciężko, że był w rozpaczy, ale próbować odebrać życie mojej córce? Niewyobrażalnie skrzywdził ją, dzieci, mnie. Nieraz sobie tak myślę: jak można to było zrobić z zimną krwią? Zadać tyle ran, patrzeć, jak ona cierpi.
Jakie jest pani największe marzenie w tym momencie?
Chciałabym, żeby Marika była teraz obok, żebym ją mogła przytulić, ukochać, wynagrodzić jej te wszystkie straszne rzeczy. To, że jej w tamtą niedzielę nie zatrzymałam...że pozwoliłam jej wrócić do niego.
*W rzeczywistości zięć pani Marzeny rzucił się pod pociąg, ale o tym kobieta dowiedziała się dopiero następnego dnia z portalu informacyjnego - przyp. red.
Link do zrzutki na rzecz Mariki: https://www.siepomaga.pl/marika-dzioba
Jeśli jesteś ofiarą przemocy domowej, nie wahaj się prosić o pomoc. Możesz skorzystać z porady prawnej, wsparcia psychologicznego dzwoniąc pod numer Ogólnopolskiego Telefonu dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" - 801120 002 (pon. – sob. 8:00 – 22:00; niedz. i święta 8:00 – 16:00) lub Policyjnego Telefonu Zaufania – 800 – 120 – 226 (codziennie w godz. 9:30 – 15:30). Możesz zwrócić się także do między innymi do Centrum Praw Kobiet. Pamiętaj, że nie jesteś sama.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!