Przemoc w polskich domach. Wnioski są okrutne
Statystyki dotyczące przemocy domowej są przerażające. Aż 9 mln Polaków przyznało się do jej stosowania. Jacek Hołub w najnowszej książce "Beze mnie jesteś nikim" dobitnie pokazuje, co dzieje się w polskich domach.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Dotarł pan do szefa Niebieskiej Linii, który powiedział, że nikt się nie rodzi przemocowcem. Przemoc rodzi przemoc?
Jacek Hołub: Generalnie przemocy sprzyja patriarchalny model rodziny, który wciąż dominuje w naszym kraju. Mężczyzna jest w nim najważniejszy i wolno mu niemal wszystko, kobieta powinna być mu posłuszna. Żona lub partnerka jest od tego, żeby sprzątać, gotować, opiekować się dziećmi i zaspokajać potrzeby seksualne faceta. Najniżej w tej hierarchii jest dziecko. Jest nawet takie przysłowie: "Dzieci i ryby głosu nie mają". Poza tym od małego wpaja się nam, że są ludzie, którym wolno więcej, i tacy, którym wolno mniej. Do tego dochodzi jeszcze "świętość rodziny". To, co dzieje się w czterech ścianach, to prywatna sprawa i nic nam do tego. To idealne warunki dla dręczycieli, którzy mają potrzebę kontrolowania i wymuszania przy pomocy siły fizycznej lub dręczenia psychicznego tego, czego chcą.
Rzeczywiście, krzywdziciele często wyrastają w przemocowych rodzinach. Jako dzieci sami byli krzywdzeni i powielają wyniesione z domu wzorce zachowań, bo po prostu nie znają innych. Jeden z moich rozmówców, sprawca przemocy stwierdził, że takie ma "ustawienia fabryczne". W sytuacjach, kiedy sobie nie radził emocjonalnie, bo np. z powodu niskiej samooceny bał się, że dziewczyna go zdradzi z kimś, kogo w skrytości ducha uważał za lepszego od siebie, eksplodował agresją. Ale oczywiście to w niczym nie usprawiedliwia sprawców przemocy. To oni są odpowiedzialni za to, co robią.
Jeden z bohaterów pana książki wyznał, że był maltretowany przez ojca. Sam potem nie potrafił żyć inaczej i znęcał się nad zwierzętami, a także nad swoimi partnerkami.
Większość sprawców, z którymi rozmawiałem jako dzieci przeżyła w domu piekło. Byli świadkami jak ojciec maltretuje i poniża matkę, sami byli katowani, wyśmiewani, nieustannie kontrolowani i karani. To wywarło na nich piętno, z którym nie potrafili sobie poradzić. Przeżywając latami potworności, wyrobili w sobie postawę, że mają do wyboru – wyrządzać krzywdę albo być krzywdzonymi. Nie znali innego modelu relacji międzyludzkich.
Rozmawialiśmy o tym, że patriarchat stawia mężczyzn w lepszej społecznie pozycji. Ale oni też są ofiarami przemocy, co stanowi temat tabu.
Według policyjnych statystyk 90 proc. sprawców przemocy domowej to mężczyźni, co oczywiście nie oznacza, że jej nie doświadczają. Piszę o tym w swojej książce, w odpowiednich proporcjach. Tak, mężczyźni też są krzywdzeni, również przez kobiety – partnerki, żony. I paradoksalnie, oni też są ofiarami patriarchatu. Bo jeśli mężczyznom wmawia się od dziecka, że muszą być silni, powinni rządzić w domu, jeżeli cały czas słyszą, że "chłopaki nie płaczą" i nie powinni "być jak baba", to trudno im przyznać się przed samym sobą, że są ofiarami przemocy, i to jeszcze ze strony kobiety. I jeszcze trudniej im o tym powiedzieć i zwrócić się o pomoc. Faceci boją się, że jeśli zwierzyliby się kumplom, usłyszeliby zaraz: "No co ty, baba jesteś?", "Pokaż jej kto nosi w waszym domu spodnie" albo coś w tym rodzaju. Dlatego często znoszą to w milczeniu.
Jeden z rozdziałów książki poświęciłem historii Łukasza, który był bity wałkiem do ciasta, dręczony psychicznie i pozbawiany snu przez swoją partnerkę, prawniczkę. Kobieta szantażowała go, że jeśli spróbuje się jej postawić, oskarży go o przemoc domową i zniszczy mu życie. Historia zdawałoby się niewiarygodna, ale na własne oczy widziałem dowody tego, co się działo w ich domu.
Ludziom wydaje się, że jeśli nie ma siniaków to nie ma przemocy?
To jeden z mitów na temat przemocy domowej. Przemoc emocjonalna może wyrządzić niesamowitą krzywdę, a jej konsekwencje są potwornie niszczące. Kobiety, które jej doznawały opowiadają o stanach lękowych, depresji, a nawet próbach samobójczych.
Jedna z pań opowiadała mi, że partner urządzał jej wielogodzinne kazania, podczas których słyszała zawsze to samo - że jest beznadziejna, zła, leniwa, wredna, nielojalna i powinna być wdzięczna, że ma takiego faceta jak on. W tym czasie zabraniał jej wychodzić z pokoju, nawet do toalety. Czasem zaciągał ją przed lustro, kazał patrzeć, i wymieniając poszczególne części ciała mówił jaka jest brzydka i obrzydliwa.
Często bywa tak, że kobiety nie zdają sobie sprawy, że doświadczają przemocy ze strony najbliższych. A gdy już podzielą się z kimś swoimi odczuciami, słyszą, że przesadzają, "faceci tacy już są", "przecież twój mąż ciężko pracuje, dobrze zarabia, dba o dom, inne mogłyby ci zazdrościć", czy "wina zawsze leży po środku". To tak zwana wtórna wiktymizacja – osoba krzywdzona doznaje wtórnej krzywdy ze strony otoczenia, znajomych i bliskich, którzy wykazują się brakiem empatii i ferują krzywdzące oceny.
Sprawcy potrafią się też doskonale kamuflować. Jeden z bohaterów książki był gnębiony przez ojca. Tymczasem, gdy udał się gdzieś z nim, okazało się, że to mężczyzna niezwykle lubiany.
W klasyfikacji przemocowców jest nawet grupa, którą psycholożka prof. Danuta Rode nazywa sprawcami wyłącznie rodzinnymi, którzy znęcają się tylko nad bliskimi. Tacy ludzie mogą cieszyć się wśród znajomych opinią bardzo miłych, uczynnych, wręcz czarujących. To sprawia, że tak ciężko nam uwierzyć, że mogą się znęcać nad żoną i dziećmi. Właśnie taki był ojciec Marcina, tyle, że on znał go z domu, gdzie był potworem katującym matkę i znęcającym się psychicznie nad nim i jego niepełnosprawną intelektualnie siostrą. Gdy któregoś dnia ojciec zabrał go ze sobą do pracy, chłopiec przeżył szok, bo zobaczył w nim innego człowieka.
Marcin, czterdziestoletni dziś mężczyzna, mówi, że przez to co ojciec zgotował jego rodzinie, do dziś jest emocjonalnym zombie. Ma problemy z okazywaniem uczuć, musiał bardzo pracować nad sobą, żeby nauczyć się przytulać własną córeczkę. To efekt tego, że w dzieciństwie robił wszystko, żeby stać się niewidzialnym i nie przyciągnąć gniewu ojca. Nie śmiał się, nie odzywał, nie robił żadnych min…
Gdy rozmawiał pan z tymi ludźmi, miał pan w pewnym momencie poczucie, że nie udźwignie tego dalej? Któraś z historii szczególnie panem wstrząsnęła?
Takich historii było mnóstwo i nie chciałbym ich wartościować, bo nie da się zmierzyć cierpienia. Wszystkie mnie poruszyły. Nawiązałem kontakt z pięćdziesięcioletnią dziś kobietą, która jako dziecko, po śmierci matki, była torturowana i gwałcona przez ojca alkoholika. Ojciec za flaszkę wódki sprzedawał ją swoim kolegom. Rzecz działa się na wsi, ich gospodarstwo było położone z dala od sąsiadów. Zwyrodnialcy nigdy nie stanęli przed sądem. Ojciec zapił się na śmierć. Minęło kilkadziesiąt lat, a jego córka do dziś boi się ludzi, nigdy nie miała chłopaka, nie związała się z mężczyzną, leczy się psychiatrycznie i ma za sobą kilka prób samobójczych.
Musiałem się zmierzyć z przerażającymi opowieściami. Widziałem zdjęcia, nagrania, akta sądowe… W pewnym momencie przyszedł kryzys i myślałem, że nie skończę tej książki. Z drugiej strony czułem, że podjąłem jakieś zobowiązanie wobec tych osób, które mi zaufały i powierzyły mi swoje historie. To było bardzo trudne.
Pan pisał książkę w trakcie pandemii. Kiedy ogłoszono lockdown pojawiły się głosy, że to dramatyczny czas dla osób, które doznają przemocy domowej, ponieważ zostały zamknięte ze swoimi oprawcami. Dotarły do pana takie głosy?
Oczywiście, od "pomagaczek" z Centrum Praw Kobiet, Feminoteki i Niebieskiej Linii, słyszałem, że to jest dziwny czas. Z jednej strony wiedziały, że przemocy domowej było więcej, bo kaci byli zamknięci w czterech ścianach ze swoimi ofiarami, osoby krzywdzone nie miały dokąd uciec. Ale z drugiej strony, przez to, że były pod nieustanną kontrolą oprawców, znacznie trudniej było im zwrócić się o pomoc. Wszelka próba wyjścia na zewnątrz, poproszenia o pomoc wiąże się dla osób krzywdzonych z niebezpieczeństwem.
Czy osoby, które doznały przemocy wybaczyły swoim oprawcom?
Oczywiście to jest bardzo indywidualna sprawa. Nigdy o to nie pytałem. Uważam, że osoby krzywdzone mają święte prawo do tego, żeby nie wybaczać, a my nie mamy prawa, żeby to oceniać. Moim zdaniem nie można oczekiwać od bitych, gwałconych, dręczonych psychicznie, żeby pojednały się z katami. Wielu z nich jest przekonanych, że kochają partnerki, nad którymi się znęcali i że robili to dla dobra ich związku. Nie mają ani krzty refleksji ani woli zmiany. Ale ta jest możliwa.
Przemocowcy powinni być izolowani od osób, które krzywdzą, powinni ponieść tego konsekwencje – znęcanie się nad bliskimi podlega karze od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia (jak to wygląda w praktyce, to temat na osobną rozmowę), ale powinni otrzymać też wsparcie terapeutyczne, psychologiczne, mieć szansę wzięcia udziału w programach, które mogą im pomóc zmienić "ustawienia fabryczne".
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!