Blisko ludziMarzena Efir – wyjątkowa projektantka mody plus size, miłośnicza jogi, salsy i różowych sukienek

Marzena Efir – wyjątkowa projektantka mody plus size, miłośnicza jogi, salsy i różowych sukienek

Przez lata projektowała i szyła ubrania dla swoich klientek. Pomagała im poczuć się pięknie bez względu na rozmiar. Sama zaś wciąż tkwiła w ciele, którego nie akceptowała, dlatego ukrywała się pod workowatymi tunikami w przygnębiających kolorach. Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej – pokochała siebie i maszeruje przez życie z podniesioną głową, w czerwonych szpilkach i pięknych, kolorowych sukienkach. Z Marzeną Efir o tym, jak zmieniła życie swoje i setek kobiet rozmawiała Karolina Wójciga.

Marzena Efir – wyjątkowa projektantka mody plus size, miłośnicza jogi, salsy i różowych sukienek
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Karolina Wójciga

03.02.2017 | aktual.: 06.02.2017 13:52

*Współczesny świat oszalał na punkcie rozmiaru S. W większości sklepów największy rozmiar to 42 i koniec. Wszystko, co nie jest tiny i skinny nie mieści się w sztywnych i bezlitosnych kanonach dyktowanych przez świat mody oraz media. Jak w dyktaturze wysportowanego i smukłego ciała mają odnaleźć się osoby plus size? *
No właśnie – nigdy nie należałam do szczupłych osób i nadal nie należę, więc doskonale rozumiem potrzeby puszystych pań. Wiem, że nosząc rozmiar 64, wręcz niemożliwą sytuacją jest znalezienie eleganckiej sukienki. Dlatego od zawsze szyłam, bo w przeciwnym razie nie miałabym co na siebie włożyć. Dziesięć lat temu otworzyłam małą pracownię krawiecką w Mełgwi (niewielka miejscowość w woj. lubelskim) i tak to się zaczęło. Początki były trudne. Szukałam wsparcia w różnych organizacjach i instytucjach, ale szło opornie. Na szczęście w myśl mojego życiowego motta: „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i w pojedynkę stawić czoła światu mody, który wtedy nie uznawał rozmiarów z pierwszą cyfrą większą niż 3. Z czasem zaczęłam być kojarzona z projektami plus size i modelkami o rubensowskich kształtach, które bez cienia kompleksów chodzą po wybiegach. Dziś prowadzę butik w Lublinie dla pań w każdym rozmiarze, ale zaczynam myśleć o Warszawie, bo kobietom, którym trzeba pomóc jest znacznie więcej. Chcę spełniać marzenia nieco większych pań, które pragną poczuć się pięknie i stylowo. To naprawdę możliwe, a ja jestem tego najlepszym przykładem.

Co było tym momentem przełomowym? Dlaczego postanowiła pani odmienić swoje życie?
Ponad trzy lata temu ważyłam już tak dużo, że lekarze dawali mi tylko dziesięć lat życia. Byłam wrakiem człowieka, a przecież miałam dla kogo żyć. To był bezpośredni impuls. Gdy spoglądałam w lustro, widziałam przygnębioną i smutną osobę, którą z całego serca nie chciałam być. Kiedy ktoś na mnie patrzył, zawstydzona uciekałam wzrokiem. W tamtym czasie miałam problem nawet z tak prozaicznymi czynnościami, jak zasznurowanie butów czy wchodzenie po schodach. Gdyby nie to, że skończyłam szkołę krawiecką i potrafiłam szyć, nie miałabym co na siebie włożyć! Postanowiłam zadbać o siebie, o swoje zdrowie przede wszystkim, a spadek wagi był tylko pozytywnym skutkiem ubocznym tej decyzji. W dwa lata zrzuciłam 50 kg, a dzięki spadkowi wagi ogromne problemy zdrowotne zniknęły, a wymiary stały się dużo mniejsze. Kiedy patrzę na fotografie sprzed kilku lat, widzę, że wraz ze zbędnymi kilogramami pozbyłam się jakichś 20 lat. Wyglądam i czuję się młodziej. Zmiany nastąpiły także w mojej głowie. Kiedyś ukrywałam się pod czarnymi, luźnymi ubraniami, a dziś z dumą noszę podkreślające moje atuty kolorowe sukienki. Pomogłam sobie i chciałam pomóc innym kobietom. Potrzebowałam lat, żeby się zmienić i pokochać na nowo, tylko szkoda, że zajęło mi to tyle czasu. Te wszystkie kobiety nie muszą tkwić zamknięte w swoim szaroburym świecie – odkryłam drogę, by z niego wyjść, a teraz chcę być drogowskazem dla moich podopiecznych. W ramach akcji „Pokochaj siebie z Marzeną Efir” pomagam kobietom wydostać się z obszernych ubrań i zachęcam je do wyjścia z domu, by tak jak ja, mogły poczuć się pięknymi i pełnowartościowymi osobami. Obrałam sobie za cel udowodnienie wszystkim, że można tańczyć i czuć się dobrze w swoim ciele, bez względu na wiek czy posiadany rozmiar.

Obraz
© Archiwum prywatne

Skąd wziął się ten pomysł?
Jeszcze cztery lata temu nie tańczyłam, bo uważałam, że jestem za gruba i gdy tylko wyjdę na parkiet, to wszyscy będą na mnie patrzeć z politowaniem i śmiać się. W końcu na jakiejś firmowej imprezie przełamałam się, zaczęłam tańczyć – wszyscy byli w szoku, że idzie mi tak dobrze. Ja sama też nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy wreszcie schudłam, odkryłam w sobie pokłady energii, które musiałam jakoś spożytkować. Zaczęłam od jogi, a dopiero później wpadłam na pomysł warsztatów tanecznych. Na szczęście spotkałam odpowiedniego człowieka – Andrzeja. Już wcześniej prowadził zajęcia taneczne dla kobiet, które niekoniecznie wyglądają jak rasowe tancerki. Dołączyłam do ich grupy i na początku byłam przerażona. Te panie ćwiczyły już od czterech miesięcy, a ja nie miałam pojęcia, co zrobić ze swoim ciałem – one robiły krok w lewo, a ja w prawo. Nie mogłam się z nimi zgrać. Jednak postanowiłam, że potraktuję te zajęcia jak zabawę - śmiałam się sama z siebie, nie poddawałam się. Dopiero na czwartych zajęciach nastąpił przełom. Podczas nauki kroków salsy poczułam w sobie muzykę, zaczęłam kontrolować ciało. Odkryłam tę niesamowitą energię i pokochałam taniec. Po pewnym czasie zapragnęłam tą miłością zarażać kobiety, które siedzą zamknięte w domach i wstydzą się wyjść. Właśnie tak powstał projekt „Zatańcz z Marzeną Efir”. Za cel postawiliśmy sobie pokazać wszystkim, że tańczyć można w każdym rozmiarze i każdym wieku, a ja jestem tego najlepszym przykładem – czterdziestolatka w rozmiarze 52. Ale mamy w grupie panie nawet po pięćdziesiątce, które radzą sobie tak samo świetnie, jak trzydziestki - naprawdę! (śmiech).

Widać, że lubi pani szokować, łamać stereotypy.
Uwielbiam! Ubieram się bardzo kolorowo, żeby było mnie widać i już się tego nie wstydzę. Bardzo mi z tym dobrze! Kocham kolory, dlatego ostatnio przeprowadziłam małą sondę – czy w czarnych kolorach rzeczywiście wyglądamy szczuplej? Na fanpage'u mojego studia krawieckiego wrzuciłam 4 zdjęcia. Na każdym pozuję w tym samym modelu sukienki, tyle że za każdym razem w innym kolorze. Według opinii dziewczyn, w jaskraworóżowej wyglądam najszczuplej, a czarna kreacja uplasowała się na samym końcu listy. W kolorowych i jaskrawych kolorach wyglądamy na szczęśliwszych oraz zdrowszych i tak też wówczas jesteśmy postrzegani przez otoczenie. Czasem aż do przesady rzucam się w oczy, ale lubię to. No cóż, taka już jestem – trochę kontrowersyjna. Kto mnie raz zobaczy, na pewno nie zapomni (śmiech). Ubieram się tak, żeby wszyscy widzieli, że jestem osobą otwartą i radosną. Chcę, żeby puszyste panie zaczęły chodzić w kolorowych ubraniach, żeby uwierzyły w siebie oraz pokochały każdą swoją fałdkę tłuszczu, każdą zmarszczkę i każdy kompleks, tak jak ja. Nie promuję otyłości, to nie o to chodzi. Po prostu wiem, że nie wszystko w sobie można zmienić, a jak czegoś nie można się pozbyć, to trzeba to zaakceptować. W moim butiku, na półeczce stoi moje zdjęcie sprzed – jak czasem żartuję – pięćdziesięciu „kilolat”. Klientki nie mogą uwierzyć, że ociężała, zaniedbana i smutna kobieta z fotografii i ja, to ta sama osoba. Dziś noszę rozmiar 52 i jestem zadowolona ze swojego obecnego wyglądu, ale chciałabym zejść jeszcze dwa rozmiary w dół – nie chcę być szczuplejsza. Moi pracownicy krzyczą na mnie, żebym więcej nie chudła, bo przestanę być autentyczna i stracimy klientki! (śmiech).

Obraz
© Archiwum prywatne

Projektuje pani ubrania, prowadzi bloga modowego, organizuje pokazy mody i akcje charytatywne, a poza tym jeszcze uprawia jogę i tańczy. Gdzie czas na wytchnienie? Jak Pani łączy swoje pasje z życiem prywatnym?
Nie mam życia prywatnego i cierpię na chroniczny brak czasu. Całkowicie poświęciłam się potrzebującym kobietom. Dwa lata temu rozstałam się z mężem. Jestem dość samotną osobą, ale na pewno nie osamotnioną. Mam wspaniałą córkę, przyjaciół oraz moje kobietki – to dla nich żyję. Prywatne życie zastępuje mi praca, firma i współpraca z dziewczynami, które nie wierzą w siebie i potrzebują mojej pomocy. Czasem znajduję czas na odpoczynek – relaksuję się podczas projektowania i robienia biżuterii - to mnie uspokaja. Zajmuję się tym, dlatego że chcę, by klientka wyszła z mojego salonu ubrana od stóp do głów. Cieszy mnie, jeśli później na ulicy widzę panią w mojej kolii z ciężkich kamieni lub z kolorową torbą-workiem. Mam 40 lat i dopiero po 36 latach życia jest mi ze sobą dobrze. Kiedy patrzę za siebie, widzę czarną dziurę. Dziś odchudzona o osiem rozmiarów, tańczę, pomagam innym i czerpię garściami z życia. Chcę nadrobić stracony czas. Dlatego podczas organizacji pokazów moich projektów, organizuję także akcje charytatywne. Wszystko co robię, daje efekty i to napawa mnie entuzjazmem i daje ogromnego kopa energetycznego do dalszej walki – dla siebie i innych. Często słyszę, że jestem dobrym psychologiem, tylko szkoda, że nie dla siebie samej (śmiech). Ale coś w tym musi być. Każda pani, która odmienia siebie na lepsze z moją pomocą, ta która wyjdzie z uśmiechem i szałową sukienką z mojego butiku lub ta zmęczona i spocona, ale zadowolona, która tanecznym krokiem schodzi z parkietu po zajęciach – te kobiety są najlepszą rekomendacją dla misji, którą sobie obrałam. A największą nagrodą dla mnie jest, kiedy dziewczyny, które ze mną tańczą, czy prezentują moje ubrania na pokazach mody, po wyjściu z sali ćwiczeń lub zejściu z parkietu stają się nowymi osobami. To napawa mnie optymizmem i motywuje do dalszej pracy.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (48)