GwiazdyMission Impossible 2018: być feministką, pozostać sobą i spodobać się na pierwszej randce

Mission Impossible 2018: być feministką, pozostać sobą i spodobać się na pierwszej randce

30-latki są samotne, a jednocześnie sfrustrowane randkami. Młoda kobieta przed spotkaniem otwiera szafę i nie wie, co na siebie włożyć. I nie chodzi tu o próżność, ale o odpowiedź na pytanie, czy powinna dopasować się do kanonu urody z okładek kolorowych magazynów.

Mission Impossible 2018: być feministką, pozostać sobą i spodobać się na pierwszej randce
Źródło zdjęć: © 123RF
Helena Łygas

27.04.2018 | aktual.: 27.04.2018 21:23

"Trudno chodzi się na randki, kiedy nie masz 20 lat i nie traktujesz tego jako rozrywki, tylko masz dość wracania do pustego mieszkania. A do tego jesteś, czy raczej – uważasz się – za feministkę" – powiedziała mi ostatnio przyjaciółka.

Sama przed sobą nie chcesz przyznać, ale do umawiania się na randki podchodzisz poważnie. Idziesz na spotkanie i myślisz "okej, oto ja". Nie stroisz się, nie myślisz jaki to ciekawy film ostatnio oglądałaś i co możesz o nim powiedzieć.

W 7 na 10 przypadków jest beznadziejnie, ale bywasz też na randkach, na których bawisz się świetnie, a potem facet, z którym się spotkałaś, cię olewa. Zastanawiasz się, czy nie pomyślał, że jesteś nieatrakcyjna. Potem plujesz sobie w brodę, że nie ułożyłaś włosów, albo, że założyłaś vansy, które w sumie powinnaś już wyrzucić. A kiedy idziesz na kolejną randkę, znowu je zakładasz, bo myślisz sobie, że naprawdę najwyższy czas, żeby mieć to gdzieś. Koniec końców, starasz się zracjonalizować sytuację. Do głowy przychodzą ci hasła z rodzaju: "widocznie nie był mnie wart".

Czym skorupka

We wczesnej dorosłości pierwsze randki były banalne. Wiadomo było, że "trzeba" założyć sukienkę. Mile widziane były też szpilki i czerwona szminka. Wzorce z komedii romantycznych przyjmowałyśmy bezrefleksyjnie, a co za tym idzie, i bez goryczy. Z podobną prostotą podchodzili do sprawy chłopcy z prószącym się wąsem. Młody romantyk pomyśli o smętnej (bo w pojedynkę) róży w celofanie, ale już nie o tym, co właściwie znaczy ta szminka, a co sukienka.

Kilka związków i warstw cynizmu później zaczynamy się zastanawiać. Czy koronkowa bielizna na wierzchu to element stylizacji, czy raczej oznacza zawieszenie prawa "trzech randek". Czy makijaż wyglądający, nawet dla laika, na godzinę machania pędzlem, nie zostanie odczytany jako przejaw desperackiej chęci spodobania się.

Randki tracą walor niezobowiązujących spotkań towarzyskich. Im więcej lat na karku, tym bardziej przypominają element skomplikowanego algorytmu, którego rozwiązanie prowadzi do utraty singielstwa.

Zasada "chłopcy na niebiesko i z Marsa, dziewczynki na różowo i z Wenus" od dawna nie obowiązuje. Co za tym idzie, nie brakuje nam znajomych płci przeciwnej. Użytkownicy Tindera i pokrewnych, o ile nie szukają seksu, rozglądają się za kimś, z kim można by stworzyć w (nie)dalekiej przyszłości podstawową komórkę społeczną lub chociaż podzieloną komórkę jajową.

Umawiamy się w dość konkretnym celu, choć z różnym poziomem motywacji. No i tu zaczynają się schody.

Zdajesz sobie sprawę, że dyskryminacja kobiet polega nie tylko na luce płacowej i ograniczeniu praw reprodukcyjnych. Składa się na nią też model, w którym kobieta jest obiektem ocenianym przez jurora-mężczyznę na podstawie tego, jak wygląda. Nie chcesz się dostosowywać. Jesteś w końcu całkiem inteligentna, dość zabawna i oczytana. To twoja osobowość powinna grać pierwsze skrzypce, a nie sukienka w groszki i utrefione pukle. Poza tym – myślisz - jeśli coś miałoby z tego być, on i tak zobaczy mnie w końcu w wypłowiałych legginsach i odkryje, że zazwyczaj nie maluję paznokci.

No ale z drugiej strony naprawdę chciałabyś spodobać się temu konkretnemu facetowi. Obawiasz się, że najkrótszą drogą do zrobienia dobrego pierwszego wrażenia jest dostosowanie się do wzorców z komedii romantycznych. Tych samych, którym hołdowałaś 10 lat temu.

Randkowy rozkrok

Bolączką kobiet z odrobinę mitycznego, a już na pewno mocno mitologizowanego pokolenia millenialsów jest rozkrok między tym, w jakim społeczeństwie zostały wychowanie, a tym, co z tego społeczeństwa zrozumiały w międzyczasie.

Dla mnie problem ze wspomnianym "rozkrokiem" to nie tyle kwestia feminizmu, co mydlenia sobie oczu, w jednej, dość podstawowej w relacjach kwestii. Powierzchownej oceny innych. Co i rusz można przeczytać o "sensacyjnych wynikach" badań amerykańskich naukowców, pokazujących, w ile to sekund wkładamy do odpowiedniej przegródki nowopoznaną osobę.

Oczywiście względnie dojrzała osoba wie, że może i oceniamy się nawzajem szybko, ale te sądy bywają mylne. Tyle że w rzeczywistości randek z Tindera, do tej świadomości dochodzi możliwość bezbolesnego przetasowania kandydatów.

Dekadę temu pracująca osoba w okolicach trzydziestki umawiała się na randki w ramach swojego kręgu znajomych, np. z kolegą koleżanki. Jeśli spotkanie nie było porywające, ale obie strony uznawały się za względnie ciekawe, były zainteresowane drugim, trzecim, czwartym, a nieraz i piątym spotkaniem. Żeby poznać się lepiej i zobaczyć, co z tego wyniknie. Nie mieliśmy na podorędziu 300 kolejnych osób, z którymi można się umówić. W świecie idealnym, pomimo tych 300 osób w kolejce, nadal dawalibyśmy sobie szanse.

Zazwyczaj nie dajemy, bo spotkanie z zupełnie obcą osobą wymaga wysiłku. Sporej dozy akceptacji, otwartości, czasem empatii. Umiejętnego znoszenia ciszy, kiedy nie wie się, co powiedzieć. Gorączkowego poszukiwania punktu zaczepienia, kiedy cisza trwa za długo. Dobrej woli, koniecznej, żeby machnąć ręką na taką czy inną przywarę w poszukiwaniu "prawdziwej" osoby.

Żmudna rekrutacja

Lwia część z nas nie ma w sobie dobrego samarytanina, ma za to irracjonalną chęć przeżycia czegoś niezwykłego. Wielkiej miłości, o którą tym trudniej, im więcej mamy lat. Z tego powodu pierwsza randka jest dziś jak rozmowa kwalifikacyjna.

Gdy idziesz na rozmowę kwalifikacyjną i jesteś feministką/marksistką/wegetarianką/wstaw dowolne, nie zastanawiasz się nad tym, czy przebierasz się za kogoś, kim nie jesteś. Starasz się wyglądać tak, jak plus/minus wyobrażasz sobie, że powinnaś. Robisz to, bo interesuje cię, co potencjalnie kryje się za tą sytuacją.

Podobne podejście powinnyśmy mieć do randek 2.0. Nie chodzi o to, żeby przebierać się za seksowną sekretarkę czy kobiecą kobietę w sukience w kwiaty, ale żeby zrobić dobre wrażenie na kimś, kto może być wartościowy.

Do tego większość z nas istnieje w kilku, jeśli nie kilkunastu wydaniach. Zdarza się nam wyglądać i turboprofesjonalnie, nosić się z nonszalancką elegancją, jak gdyby to nie Warszawa była, a co najmniej Paryż. Bywamy też dziewczynami z sąsiedztwa, w podartych jeansach i różowych trampkach. Nie zastanawiamy się, czy bardziej jesteśmy sobą w kucyku i bluzie z kapturem, czy może w obcisłej małej czarnej. Kwestia domniemanej prawdziwości zaprząta nam przesadnie głowy tylko, gdy idziemy na randki.

Chodzimy na randki, bo chcemy się zakochać. Zakochujemy się zaś nie tyle w osobie, ile w wyobrażeniu na jej temat. Idealnym preludium tego wszystkiego jest stety-niestety wygląd. Negowanie rzeczywistości, nawet w imię wzniosłych ideałów, przypomina kopanie się z koniem. Walkę beznadziejną, jak stare vansy, których nie powinnaś zakładać na kolejną randkę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)