Nauka po nocach, kilka godzin snu i wszechobecna presja. Opisała, jak wygląda edukacja w Korei Południowej
— Niektóre szkoły omijają przepisy, organizując zajęcia w autobusach, które krążą po mieście z grupą uczniów i nauczycielem na pokładzie. Zdarza się też, że po opuszczeniu hagwonu młodzież przenosi się do cichych pomieszczeń z małymi boksami — mówi Anna Sawińska, autorka książki "Kraina jednej szansy. O edukacji w Korei Południowej".
Sara Przepióra: Jakim zwrotem określiłabyś system edukacji w Korei Południowej?
Anna Sawińska: Edukacyjnym wyścigiem zbrojeń.
Dlaczego akurat tak?
Współzawodnictwo w Korei Południowej jest na bardzo wysokim poziomie. Rywalizują między sobą nie tylko uczniowie, ale także ich rodzice. Jeśli jeden z nich korzysta z nowych form nauczania, dociera do lepszego nauczyciela czy robi coś w zupełnie nowy sposób, drugi, w wyniku autopresji, próbuje prześcignąć rywala i wykonać te same zadania jeszcze lepiej. To mechanizm, który napędza się sam — obie strony barykady walczą o utrzymanie przewagi. Rywalizacja nie dotyczy jednak bezpośrednio samej edukacji, lecz tego, co ta edukacja może umożliwić.
"Pasja jest kobietą". Kayah ze wzruszeniem w oczach wspomina mamę: "Doznałam wielkiej straty"
Co takiego umożliwia?
Wykształcony na najlepszych uniwersytetach Koreańczyk zyskuje wysoki status społeczny. Ma też szansę na świetną pracę, a co za tym idzie dobre wynagrodzenie, wpływy oraz poczucie bezpieczeństwa. Poziom wykształcenia wpływa także na jakość ofert matrymonialnych – absolwenci prestiżowych uniwersytetów cieszą się największą popularnością. To też szczególnie ważne w przypadku kobiet, które jeszcze do niedawna mogły zapewnić sobie dostatnie życie tylko wtedy, gdy wychodziły za mąż za mężczyznę z dyplomem uczelni "nieba" (ang. SKY — akronim określający panteon koreańskich uniwersytetów: Seoul National University, Korea University oraz Yonsei University) i zarabiającym na tyle dobrze, aby utrzymać rodzinę.
Obecnie Koreanki są oczywiście świetnie wyedukowane, dobrze zarabiają i same uczestniczą w edukacyjnym wyścigu zbrojeń. Mężczyznom, zwłaszcza młodym, nie podoba się jednak ta kobieca emancypacja. Podczas poprzednich wyborów prezydenckich większość z nich głosowała na Yoon Suk Yeola, który uważa, że w Korei systemowa nierówność pomiędzy płciami nie istnieje.
Korea Południowa jest wciąż krajem patriarchalnym. Jak wspominasz w książce, obowiązek wychowania dziecka i zadbania o jego edukację spada niemal całkowicie na matkę. W realiach koreańskich to praca na pełny etat.
Ojcowie coraz częściej angażują się w życie swoich dzieci, ale zarządzanie edukacją — czyli wybór szkół, korepetytorów, śledzenie trendów edukacyjnych, porównywanie ofert placówek szkolnych czy przygotowywanie i wyprawianie dzieci na zajęcia — jest nadal domeną kobiet. To rzeczywiście praca na pełen etat, wymagająca nie tylko organizacji, ale też emocjonalnej wytrzymałości. Matki stają się menedżerkami własnych dzieci, jednocześnie podejmując trudne decyzje: kiedy mocniej zmotywować je do nauki, być stanowczą, a nawet bezwzględnie surową. To niełatwe i obciążające psychicznie zadanie. System edukacji w Korei nie oszczędza nawet rodziców — żaden z nich nie chce przecież źle dla swoich pociech. Presja społeczna jest jednak ogromna.
Jak matki radzą sobie z natłokiem obowiązków?
Starają się łączyć na co dzień dwa etaty: zawodowy i ten domowy. Coraz więcej Koreanek rezygnuje z macierzyństwa — kobiety wiedzą, że nie da się tego wszystkiego pogodzić. Do tego dochodzi brutalna rzeczywistość: dziecko to również ogromny koszt finansowy. Wychowanie dziecka w Korei do czasu pełnoletniości jest najdroższe na świecie i wynosi niemalże ośmiokrotność PKB na mieszkańca. Liczba ta przekracza ponaddwukrotnie wydatki w krajach takich jak Niemcy, Francja czy Australia.
Ponadto młodzi ludzie rezygnują z rodzicielstwa dlatego, że doskonale pamiętają, ile wyrzeczeń kosztowało to ich rodziców. Nie chcą żyć w ten sam sposób, nie widzą w takim życiu sensu. Nie chcą też, aby w przyszłości ich własne dzieci musiały przechodzić przez podobne co oni piekło edukacyjne. Rezygnują świadomie z powielania schematu nieustannego poświęcenia i presji sukcesu.
Gdy powiedziałaś o presji sukcesu, jaką nakłada się na dzieci, przypomniała mi się scena z twojej książki. Wchodzisz w środku nocy na klatkę schodową. Spotykasz sąsiadkę rozmawiającą z 12-letnią, usypiająca niemal na jej rękach córką. Matka pyta zdziwiona, dlaczego mała jest zmęczona. Przecież spała zeszłej nocy aż sześć godzin i powinna z zapałem uczyć się dalej. Tak wygląda rzeczywistość koreańskich uczniów?
Wszystko zależy od wieku dziecka. Na samym początku edukacja ma jeszcze charakter zabawy. Żłobki i przedszkola organizują zajęcia w formie ruchowej i ogólnorozwojowej. Dzieci uczą się alfabetu koreańskiego, poznają podstawowe znaki chińskie poprzez rysunek czy kaligrafię, przy dźwiękach rytmicznych piosenek wyśpiewują tabliczkę mnożenia lub angielskie zdania, poznają podstawy matematyki dzięki grom. To naprawdę dobrze zaprojektowany system, który z jednej strony rozwija, a z drugiej — już od najmłodszych lat przygotowuje dziecko do intensywnej nauki.
Co zmienia się w kolejnych etapach nauki?
W szkole podstawowej system staje się bardziej formalny. Nauka języka angielskiego czy matematyki przestaje mieć formę zabawy i zaczyna przypominać klasyczne lekcje z podręcznikami i sprawdzianami. W gimnazjum pojawia się coraz więcej przedmiotów, a tempo nauki rośnie. W liceum natomiast uczniowie biorą udział w prawdziwym edukacyjnym maratonie. Nastolatkowie uczą się od rana do wieczora, a w ostatnim roku przed egzaminem końcowym, zwanym suneung (College Scholastic Ability Test, czyli suneung, to egzamin odgrywający kluczową rolę w procesie rekrutacji na studia), ich dni są wypełnione obowiązkami szkolnymi niemal co do minuty.
Jak dzień licealisty wygląda w praktyce?
Od rana uczniowie są w szkole. Zajęcia kończą maksymalnie o 15:00. Potem jest czas na krótki lunch, często zjedzony w szkole. Po lekcjach większość nastolatków jedzie do hagwonu (prywatna szkoła lub akademia, w której uczniowie uczą się odpłatnie poza regularnym systemem szkolnym). Zajęcia w hagwonie trwają zwykle od 16-17 do 22:00. Przerwy trwają maksymalnie kilka minut. Czasu starcza na wizytę w toalecie lub łyk wody. Potem natychmiast wracają do książek, które studiują aż zamknięcia placówki. Najważniejszą częścią popołudniowych zajęć są testy i metodologia ich zdawania.
Wraz z zamknięciem hagwonu kończą też naukę na ten konkretny dzień?
Nie zawsze. Niektóre szkoły omijają przepisy, organizując zajęcia w autobusach, które krążą po mieście z grupą uczniów i nauczycielem na pokładzie. Zdarza się też, że po opuszczeniu hagwonu, młodzież przenosi się do cichych pomieszczeń z małymi boksami, w których odrabiają lekcje, rozwiązują testy i przygotowują się do egzaminów. Wielu z nich nie wychodzi stamtąd do pierwszej, a nawet drugiej w nocy. W Korei istnieje nawet popularne powiedzenie: "Jeśli śpisz pięć godzin, nie dostaniesz się na uniwersytet. Jeśli śpisz cztery, dostaniesz się na przeciętny uniwersytet. A jeśli śpisz trzy – dostaniesz się do "nieba".
Co jest źródłem tak dużej presji na to, aby uczyć się w prywatnych akademiach do późnych godzin nocnych?
Otoczenie: inne dzieci, ich rodzice oraz nauczyciele w szkołach publicznych. Płatne hagwony składają się na tzw. edukację cieni, która dubluje system edukacji w Korei, ale też pozwala uczniom na pogłębienie materiału omawianego na regularnych szkolnych zajęciach. Nie jest ona jednak wyborem, a obowiązkiem.
Dlaczego prywatne hagwony stały się w Korei obowiązkiem edukacyjnym?
W szkołach publicznych nauczyciele zakładają, że większość uczniów i tak będzie się uczyć po lekcjach w prywatnych placówkach, dlatego tempo nauki jest zawrotne. Dzieci, które nie uczęszczają do hagwonów, szybko zostają w tyle i są postrzegane jako problem, co wywołuje presję zarówno na nauczycielach, jak i na rodzicach. W rezultacie zarówno rodzice, nauczyciele, jak i same dzieci funkcjonują w stanie ciągłego napięcia. Ponadto uczniowie odczuwają wstyd i frustrację, widząc, że bez dodatkowych zajęć nie są w stanie dorównać rówieśnikom. W taki sposób spirala edukacyjnego wyścigu zbrojeń się nakręca.
Gdzie w tym wszystkim przestrzeń na dorastanie i rozwijanie swoich pasji?
Niestety, nie ma na to przestrzeni, zwłaszcza w okresie licealnym. A przecież to właśnie wtedy kształtuje się osobowość młodego człowieka, jego niezależność, zdolność do budowania relacji. To czas, gdy nastolatek dojrzewa emocjonalnie, zaczyna rozumieć świat i siebie. Z naszej perspektywy taki styl życia jest nie do pomyślenia, ale dla Koreańczyków to codzienność. Oni nie znają innej drogi. Wiedzą, że gdzieś na świecie istnieją alternatywne modele edukacji, ale w ich kraju nauka od rana do nocy jest normą niepodlegającą dyskusji.
Najbardziej prestiżowymi zawodami w Korei Południowej są te związane z technologią, medycyną, prawem oraz finansami. Co jeśli młody Koreańczyk nie posiada predyspozycji do wykonywania takich zawodów? Może zdecydować się na inną, mniej popularną ścieżkę kariery?
Młodzi Koreańczycy, którzy mają własny pomysł na życie i chcieliby obrać ścieżkę inną niż ta wyznaczona przez rodziców czy oczekiwania społeczne, napotykają ogromne trudności. W koreańskiej rzeczywistości bardzo trudno jest przebić się z indywidualnym zawodowym marzeniem, jeśli nie wpisuje się ono w ogólnie przyjęty model sukcesu.
Zdarzają się oczywiście rodzice, którzy pozwalają swoim dzieciom podążać za własnymi ambicjami. To jednak rzadkość. Większość z nich widzi, jak trudno jest w Korei żyć bez dyplomu uniwersyteckiego. Brak wyższego wykształcenia w większości przypadków oznacza brak szans na godne życie. Dlatego czują się zobowiązani, aby kierować dzieckiem i narzucać mu ścieżkę, która ich zdaniem zapewni pociechom bezpieczeństwo i stabilność. Nie traktują tego jak ograniczenie, lecz jak rodzicielski obowiązek.
Znasz historię Koreańczyka, który nie podążył tym utartym schematem?
Poznałam w Polsce Koreańczyka, który w wieku 15 lat zrezygnował z nauki w koreańskim liceum. Miał dość presji i kar cielesnych, które wówczas, przed 2021 rokiem były w szkołach praktykowane. Zdecydował, że nie chce żyć w takim systemie. Podróżował po różnych krajach, w tym po Polsce. Spodobało mu się, więc postanowił zostać na dłużej. Nauczył się języka, dostał się na polski uniwersytet, a potem znalazł pracę i osiadł tutaj na stałe. W jego przypadku pomogła postawa rodziców, którzy wspierali go w decyzji, wiedząc, że gdzie indziej ich dziecko ma szansę na spokojniejsze życie. To jednak nie zdarza się często.
Rozmowę przeprowadziła Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski.