Nękacze
Wyobraźnia stalkerów nie zna granic. Wyślą ci drogi prezent, zostawią list na wycieraczce i zaczepią w miejscu pracy. Będą codziennie dzwonić i wysyłać smsy. Nakręcą o tobie film ukrytą kamerą, wynajmą prywatnego detektywa lub będą cię śledzić sami. Posuną się do najbardziej obrzydliwego szantażu. Nie dadzą spokoju.
Wyobraźnia stalkerów nie zna granic. Wyślą ci drogi prezent, zostawią list na wycieraczce i zaczepią w miejscu pracy. Będą codziennie dzwonić i wysyłać smsy. Nakręcą o tobie film ukrytą kamerą, wynajmą prywatnego detektywa lub będą cię śledzić sami. Posuną się do najbardziej obrzydliwego szantażu. Nie dadzą spokoju.
6 czerwca 2011 r. w polskim kodeksie karnym pojawiło się nowe przestępstwo: stalking. Sprawcy to najczęściej mężczyźni w wieku poniżej 40 roku życia. 82 proc. ofiar wskazało na mężczyznę jako swojego prześladowcę. Stalking definiowany jest jako uporczywe nękanie lub wzbudzanie uzasadnionego okolicznościami poczucia zagrożenia lub istotne naruszenie prywatności drugiej osoby.
Dlaczego prześladują swoje ofiary?
Psychologowie mówią o zazdrości, zemście, poczuciu niesprawiedliwości, strachu przed odrzuceniem i chęci utrzymania jak najbliższej więzi z ofiarą. Nawet, jeśli ona wyraźnie sobie tego nie życzy. Stalker ma fałszywe poczucie własnej wartości, jest silnie uzależniony od osoby, która go odrzuciła. Nie jest w stanie powstrzymać się od pewnych zachowań. Z czasem potrzeba kontrolowania ofiary staje się celem jego życia.
I nie opuszczę cię...
Bogna ma 29 lat i mieszka w jednym z niewielkich miasteczek na południu Polski. Śliczna blondynka przypominająca z profilu Charlize Theron. Zawsze starannie ubrana, uśmiechnięta, niewyróżniająca się z tłumu prymuska. Kiedy zetknęła się ze stalkingiem, w Polsce mało kto używał tego słowa. – To było jak jakaś ponura historia z młodości, o której chce się szybko zapomnieć – opowiada Bogna.
Pod koniec liceum, u wspólnych znajomych poznała Mariusza. Starszy od niej o kilka lat, szarmancki chłopak imponował modnymi ciuchami i własnym samochodem. Były spotkania na szkolnych dyskotekach, bukiety kwiatów i odwożenie pod drzwi szkoły w zimowe poranki. – Zakochałam się na zabój. To była pierwsza „poważna” miłość. On – obiekt westchnień żeńskiej połowy klasy, przystojny, zabawny i na dodatek samodzielny. I ja – wiecznie uciekająca przed końskimi zalotami rówieśników - „najładniejsza dziewczyna w klasie”. Chodziłam nieprzytomna z uczucia i opowiadałam koleżankom, jaki on jest wspaniały.
Pamiętam, jak dziś, kiedy to się zaczęło. Senny poniedziałek, nudna lekcja biologii i cichy dźwięk nowej wiadomości. „Odczep się od niego mała zdziro! Mariusz jest mój!”. Nadawca nieznany. Myślałam, że to żart którejś z koleżanek, więc odpisałam coś od niechcenia. Za kilka minut kolejna wiadomość. I następna. „Ty naiwna suko, on cię okłamuje! Od kilku lat jest moim stałym chłopakiem”. Wulgarne wyzwiska połączone z zapewnieniami, że Mariusz i ta dziewczyna są od dłuższego czasu razem. W kolejnym sms-ie podpis: Katarzyna. Szczegóły tego, co robili w ubiegły weekend.
Mariusz miał być wtedy na jakimś wypadzie z kumplami… Ostatnio był jakby nieobecny. W jednej chwili poczułam się jak idiotka… Co taki fajny, starszy gość robi z taką małolatą, jak ja? I wściekłość, że on mnie oszukał. Zadzwoniłam do niego z dziką awanturą. Mariusz westchnął tylko i powiedział, że musimy porozmawiać. Potem niechętnie tłumaczył. Tak, była kiedyś Katarzyna, dziewczyna w jego wieku, dawno temu. Spotykał się z nią rok, zerwał po tym, kiedy przez kilka miesięcy nalegała na szybki ślub i śledziła każdy jego krok. Nie może się pogodzić z rozstaniem i mam się nie przejmować… Obiecał, że z nią porozmawia. A ja mu uwierzyłam.
Po tygodniu Katarzyna zaczęła dzwonić. To były głuche telefony. Rano, kiedy byłam w szkole, o 2 w nocy. Czasami trzy razy dziennie, czasami po dwóch dniach ciszy. Kilka razy krzyczała do słuchawki, żebym nie wierzyła Mariuszowi. Że gra na dwa fronty, a ja jestem pustą dziewuchą, która miesza mu w głowie. Że dostała od niego pierścionek zaręczynowy , że jestem kolejną naiwną, z którą kręci. Że to do niej zawsze wraca, a ja jestem tylko zabawką. Płakała, że niszczę jej związek albo groziła, że podrapie mi twarz, jeśli dowie się, że znowu rozmawialiśmy. Pamiętam, że na początku było to momentami zabawne. Albo wolałam wierzyć, że tak jest…
Koleżanki miały ubaw, wymyślały jej przezwiska. Czułam się trochę jak bohaterka jakiejś kiepskiej telenoweli, ale coś się działo. Któregoś dnia dorwała mnie przed szkołą. Niska, atrakcyjna brunetka z dużym biustem i mocnym makijażem. Starsza ode mnie, to na pewno, na pierwszy rzut oka bardzo pewna siebie. Wysyczała coś w moim kierunku i uciekła. Mariusz kazał mi zbagatelizować sprawę, ale widziałam, że aż trzęsie się z nerwów. Ja też byłam w szoku. Do tej pory Katarzyna była kimś nierealnym, jakąś zazdrosną wariatką po drugiej stronie telefonu. Nie mieściło mi się w głowie, że może posunąć się dalej, że kiedykolwiek ją spotkam.
Innym razem trafiłam na nią w małej pizzerii, w której czasem przesiadywałyśmy z koleżankami w weekendy. Zaczęła szarpać moją torebkę, krzyczeć przy wszystkich, że jestem złodziejką facetów. Myślałam, że spalę się ze wstydu. W naszym miasteczku takie rzeczy szybko się rozchodzą…
Zaczęłam stresować się całą tą sytuacją. Od znajomych słyszałam sprzeczne informacje. Płakałam w poduszkę, nie wiedząc, komu wierzyć. Byłam skołowana i zmęczona. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Mariusz nie potrafi jej powstrzymać. Czy na pewno nie są razem? Przecież muszą być powody, dla których ona wciąż rości sobie do niego prawo! Nie mogłam uwierzyć, że dorosły facet nie potrafi raz na zawsze zakończyć znajomości z jakąś szaloną eks.
Kulminacją był koniec roku szkolnego, kiedy ktoś przyczepił na drzwiach wejściowych kartkę z napisem: „Bogna to k…”. Widziało to chyba pół mojej szkoły, nauczyciele… Zapłakana opowiedziałam o wszystkim rodzicom, nie miałam pojęcia, co robić. Pojawiły się dziwne plotki, koleżanki z pracy mojej mamy szeptały, że mam romans z jakimś żonatym, starszym facetem. Rano budziłam się z bolącym, ściśniętym ze stresu żołądkiem. Miałam dosyć. Podświadomie miałam pretensje do Mariusza, że nie potrafił mnie przed tym wszystkim obronić. Nie tak miało być… Powiedziałam Mariuszowi, że to koniec. Walnął pięścią w drzwi i wyszedł bez słowa… Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Przez dwa lata nie mogłam patrzeć na żadnego faceta. Kiedy ONA znowu zadzwoniła, wykrzyczałam, że dopięła swego. I żeby się ode mnie raz na zawsze odczepiła. Nigdy więcej się nie odezwała.
Dowiedziałam się, że Mariusz wyjechał do rodziny w Stanach. Kilka lat później, zupełnie przypadkiem, poznałam Monikę, dziewczynę, z którą Mariusz – jak się okazało - spotykał się na krótko przed tym, kiedy poznał się ze mną. Polubiłyśmy się i przy którymś drinku, ona zapytała mnie, czy też miałam problemy z Katarzyną. Opowiedziałam jej o sms-ach i telefonach. Monika poklepała mnie po plecach i opowiedziała, że przeżyła dokładnie to samo. Ponoć Katarzyna nękała w ten sam sposób kilka kolejnych dziewczyn Mariusza…
Dlaczego mój były facet nie wytłumaczył mi na spokojnie, co się dzieje? Dlaczego od razu nie ostrzegł przed swoją byłą? Dlaczego się nie bronił? Wtedy nie mogłam znaleźć odpowiedzi na te pytania, dziś wiem, że był ofiarą stalkingu. Bezradną i zupełnie bez pomysłu na to, jak się wyplątać z tej historii. Żałuję, że tak to się potoczyło.
Jesteś moją małą księżniczką
O Dominice, wysokiej brunetce z krótką, chłopięcą fryzurą, znajomi mówili, że wygląda, jak modelka. Trzydziestolatka, ubierająca się w zamaszyste spódnice do ziemi. Wielbicielka kotów i grafiki komputerowej poznała J. na internetowym, specjalistycznym forum, dotyczącym fotografii. Byli częścią większej grupy fachowców i amatorów dyskutujących do rana o sprzęcie i technikach retuszu zdjęć. Dominika była moderatorem grupy, więc znała, przynajmniej wirtualnie, najbardziej aktywnych użytkowników.
J. wyróżniał się ciętym dowcipem i sporą wiedzą techniczną. Był przy tym usłużny, pomocny, chętnie odpowiadał na pytania nowicjuszy. Dominika miała jego konto na Skypie, czasem zamieniali kilka słów. Wiedziała, że ma 45 lat, żonę, jedynaka w fazie młodzieńczego buntu, domek z ogródkiem i bardzo odpowiedzialną pracę. Od czasu do czasu J. wysyłał jej zestaw zabawnych obrazków krążących w sieci. Polecał film lub program. Nic szczególnego, ot typowa znajomość dwójki hobbystów z internetu.
Przed wyjazdem na wakacje na Kubę, którym J. pochwalił się w forumowym dziale rozmów „prywatne”, poprosił Dominikę o adres. Chciał wysłać kartkę „ze słońcem i oceanem” dla administracji forum. W Warszawie był wtedy środek zimy. Dominika ma tę kartkę do dziś. Starannie wypisany adres, kilka słów pozdrowienia i podpis. J. Żadnego imienia i nazwiska. Po powrocie J. wpadł na pomysł, który nie przypadł Dominice do gustu. Zaproponował, że wyśle jej dawno nieużywany, profesjonalny obiektyw. – Odmówiłam, bo nie chciałam przyjmować tak drogiego prezentu. Mimo to, kilka dni później, współlokatorka przywitała mnie z paczuszką w rękach. – To chyba dla ciebie. To był ten obiektyw warty kilka tysięcy i przewiązany czerwoną kokardką. Napisałam J., żeby się nie wygłupiał i poprosiłam o zwrotny adres, ale posłał mi jedynie dwa uśmieszki.
Kilka tygodni później narzekałam na forum, na zepsutą chłodnicę w moim kilkunastoletnim citroenie. J. zaoferował pomoc. Myślałam, że chodzi mu o dobrego mechanika. Następnego dnia kurier przyniósł mi kluczyki do najnowszego modelu Mercedesa. Bardzo drogiego. Takiego, który na co dzień ogląda się jedynie w reklamach. Słodka niunia jedzie u boku wysokiego bruneta krętą górską drogą, a w dali widać ocean… Wiadomość od J. :„Możesz nim jeździć przez miesiąc, właściciel salonu to mój kolega”. Odmówiłam przyjęcia kluczyków, a J. napisałam, że nie o taką pomoc prosiłam.
Stwierdziłam wtedy, że jest nadętym bufonem, który próbuje zrobić na mnie wrażenie znajomościami i wypchanym portfelem. Była w tym wszystkim jakaś drażniąca przesada. Rano poczta kwiatowa zostawiła pod moimi drzwiami wielki bukiet czerwonych róż, bombonierkę i karteczkę z napisem: „Przepraszam”. Zrobiło mi się na moment głupio – kolega chce pomóc, wykazuje się fantazją, a ja, niewdzięcznica, nie potrafię przyjąć pomocnej dłoni…
Wyrzuty sumienia minęły, kiedy kilka dni później znalazłam w skrzynce grubą kopertę. Bez adresu nadawcy. W środku był voucher na wycieczkę dla dwóch osób… na Kubę. Na moje nazwisko. I karteczka. „Wiem, że za kilka dni masz imieniny, zabierz koleżankę i bawcie się dobrze.”
„Co za żenujący typ. Najzwyczajniej w świecie próbuje mnie kupić” – pomyślałam. Z prędkością światła wystukałam na klawiaturze maila: „Jeśli próbujesz mnie poderwać, zapomnij. Nie bawię się w „tą trzecią”. J. był urażony. Odpisał, że źle odczytałam jego intencje. Że nawet nie wie, jak wyglądam w rzeczywistości. Po prostu mnie lubi, a swoim przyjaciołom często sprawia różne prezenty. Odpisałam, że nie jestem w stanie się odwdzięczyć i wprawia mnie w zakłopotanie. Nie życzę sobie takich zachowań i nie chcę już więcej tego powtarzać. Wydawało mi się, że jasno wytyczyłam granice…
Przez kilka tygodni był spokój. Miesiąc przed wakacjami potknęłam się na schodach o jakiś karton. W środku było kilkanaście letnich sukienek i torebek… Wszystkie w moim rozmiarze. Gorączkowo przeszukiwałam pamięć. Skąd wiedział, jakie będą na mnie pasować? Odgrzebałam w archiwum forum rozmowę sprzed dwóch lat, w której żartowaliśmy z kraciastych koszul informatyków, a ja gdzieś wspomniałam o wymarzonej, czerwonej kiecce w rozmiarze 38. Na pudle nie było żadnego adresu zwrotnego, więc napisałam J., że odnoszę ubrania do najbliższego butiku marki i że jeśli jeszcze raz zrobi coś takiego, raz na zawsze skasuję naszą znajomość. „Są Twoje” – odpisał. A w następnym mailu: „Jak to wytłumaczysz na forum? Zbanujesz mnie? Jesteś moderatorem, musisz odpowiadać na moje pytania”.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że jest nienormalny. I że skutecznie mną manipuluje. Gdyby jeszcze była to damsko-męska historia, wszystko byłoby prostsze. A nawet typowe i banalne. On – ustawiony finansowo, znudzony małżeństwem, ale jeszcze ciągle w formie, pan w średnim wieku i ja – młodsza, inteligentna dziewczyna. Może nie platynowa blondyna z nogami do nieba, ale za to „trudna” do zdobycia. J. nie dążył jednak do osobistego spotkania, ani razu nie poprosił mnie o zdjęcie, nie zaproponował spotkania. Znał moją twarz z niewyraźnej ikonki na forum. To zbyt mało, żeby się zakochać, zbyt mało nawet, by ryzykować romans…
Kiedy ignorowałam go na forum i zmieniłam nick na skypie, zaczął wysyłać do mnie bukiety kwiatów. Z karteczkami „Lubię Cię otaczać opieką, księżniczko”, „Wiem, czego potrzebujesz”, „Pozwól mi się rozpieszczać. Nie mam złych intencji”. Z jednej strony żartowałam z tego wszystkiego na babskich spotkaniach, a z drugiej… zaczęłam czuć się tak, jakby J. był moim cieniem. Na dodatek, anonimowym. Nie wiedziałam nawet, jak ma na imię, jak wygląda. I kim jest w rzeczywistości… Codziennie maile i coraz częściej przesyłane prezenty zaczęły mnie przerażać. A stwarzające pozory uprzejmości zachowania J., irytować. Poczułam, że właściwie nie mam nad tym żadnej kontroli. Kazałam mu się odczepić. Na widok listonosza szybciej biło mi serce. Zablokowałam wiadomości od niego w skrzynce mailowej, ale siłą rzeczy codziennie oglądałam jego wpisy na forum. Udzielał się tak, jak dawniej, tylko zmienił stały podpis. „Only for you”.
Kiedy poczta dostarczyła mi laptopa, powiedziałam stop. Skasowałam konto moderatora, zmieniłam adres mailowy, telefon i zaczęłam szukać nowego mieszkania. Numer nowej komórki podałam tylko bliskim znajomym. Do dziś czuję niepokój, kiedy dzwoni do mnie kurier… Na forum nie zaglądam. Postanowiłam, że jeśli J. kiedykolwiek mnie znajdzie, dzwonię na policję.
Albo ja, albo nikt!
35 –letnia Alicja mieszka na stałe w Irlandii. Ofiarą stalkingu padła trzy lata temu po zerwaniu z toksycznym partnerem. – Nie układało się, on mnie nie szanował. Były kłótnie, poniżanie, obelgi. Kiedy Robert mnie uderzył, powiedziałam: „Dosyć!” Postanowiłam stanąć na nogi i odejść. Któregoś dnia spokojnie oznajmiłam, że to koniec. Zabieram swoje rzeczy do nowego mieszkania i lepiej będzie, jak się rozstaniemy. On zareagował strasznie… Zdemolował naszą kawalerkę, szarpał mnie za ubranie i tłukł krzesłem o podłogę. Po chwili ukląkł i, ze łzami w oczach, błagał o przebaczenie. Byłam twarda i odeszłam. Myślałam, że te sceny to koniec. Bardzo się pomyliłam…
Na pół roku moje życie zmieniło się w koszmar. Robert dzwonił z pogróżkami, że mnie zabije, a następnego dnia przepraszał i usiłował przekonać, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Kiedy to ignorowałam, wplątał w swoje chore działania swoją młodszą siostrę. Szantażował ją i mnie, że się powiesi. A następnego dnia znów potrafił grozić, że ze mną skończy.
Kilka razy zostałam przez niego napadnięta. Zaczepił mnie na siłowni, w banku, gdzie pracowałam, kiedyś wyciągnął mnie za włosy z osiedlowego sklepu, w którym robiłam zakupy. Trzy razy zmieniałam numer telefonu, dwa razy adres mieszkania, bo zawsze dowiadywał się od wspólnych znajomych, gdzie jestem. Nie wiem, dlaczego wtedy nie poszłam na policję. Chyba dlatego, że nie pragnęłam zemsty, marzyłam tylko o świętym spokoju. Łudziłam się, że po kilku miesiącach, on się odczepi, znudzi. Nie wiem, znajdzie sobie inną?
Nic takiego nie nastąpiło. Było gorzej. Eks odnalazł mnie w Polsce, w mieście rodzinnym, do którego przyjechałam na dwa tygodnie urlopu. On nigdy wcześniej tu nie był. Adres stałego zameldowania musiał znać z mojego dowodu… Jak gdyby nigdy nic, podszedł do mnie na ulicy, złapał za rękę i prosił o wybaczenie. Zadzwoniłam po ojca i resztę urlopu spędziłam u kuzynów. Kiedy wróciłam na Wyspy, doszły mnie słuchy, że wypytuje o wszystko, co ma związek ze mną. Śledzi moje statusy na gg przez wspólnych znajomych. Bałam się spotykać z koleżankami i kolegami. Głupio było tłumaczyć i prosić, żeby nie mówili nic na mój temat. Był na tyle bezczelny, że podchodził do ludzi w banku, kiedy mnie nie było. Wtedy, po powrocie do Wielkiej Brytanii, poszłam na policję. Okazało się, że mam szansę zebrać sporo dowodów: zeznania moich współpracowników z banku, billingi z telefonów prywatnych i służbowego, nagrania z kamer z mojej pracy, obsługa siłowni też zdecydowała się pomóc.
Kiedy zgłosiła się po niego policja, dał mi spokój. Tak, jakby zapadł się pod ziemię. Mam nadzieję, że porządnie się przestraszył… Może dlatego w końcu się odczepił? Bo prawda jest taka, że ja też znam jego słabe punkty – ma syna z poprzedniego związku, który był dla niego oczkiem w głowie. Dałam mu ostatnią szansę i wstrzymałam rozprawę. Nie chcę go więcej widzieć. Nie chcę więcej odbierać telefonu z przyśpieszonym biciem serca, oglądać się za siebie na ulicy, tłumaczyć się w pracy… Gdybym mogła cofnąć czas, na pewno szybciej poszłabym na policję. Straciłam kilka miesięcy. Przez strach.
Obsesja
Stalkerzy nie chcą otwarcie mówić o swoich skłonnościach. Na forum poświęconym temu zjawisku, użytkownik o nicku Alfa Romeo pisze: „Opisuję to, co mnie spotkało, ku przestrodze…” Przez jakiś czas spotykałem się z pewną kobietą, w końcu ona ze mną zerwała, powiedziała, że poznała kogoś innego. Byłem załamany... Ta kobieta niesłychanie wpłynęła na moje życie, była bardzo piękna i mądra. Czułem jakąś chorą potrzebę widzenia jej codziennie. Myślałem o niej wielokrotnie każdego dnia, mogłem nawet leżeć parę godzin w łóżku i o niej rozmyślać. Klasyczny przykład silnej, chorej miłości.
Zacząłem ją śledzić, jak rano szła do pracy. Codziennie! To stało się moim rytuałem. Krótkie chwile, gdy ją widziałem, dawały mi radość i siłę do końca dnia. Tak bardzo ją kochałem, że zamiast walczyć o nią, pozwoliłem jej odejść do tego drugiego, skoro tak chciała… W końcu, pewnego dnia, zauważyła mnie w tłoku, nie podeszła, ale zmieniła się na twarzy. W ciągu paru miesięcy widziała mnie jeszcze ze trzy razy i jestem przekonany, że wie, iż ją śledziłem. Czułem się przez to, jak ostatnia szmata i przestępca. Ale musiałem to robić, to było silniejsze ode mnie. Stopniowo, po tych dwóch latach, moja chora potrzeba zaczęła wygasać, ostatnio przez złą pogodę nie robię tego już od miesiąca. Ale nic już nie daje mi takiej radości, jak to chore śledzenie jej, ten pieprzony stalking…
Joanna Jałowiec
Źródłó: EKS Magazyn
Polecamy w najnowszym EKS Magazynie: * Wynagrodzenia wróżek*