Nie dostała urlopu macierzyńskiego, nie może się zwolnić. Jest już w piątym roku ciąży
Lauren pracuje jako asystentka w korporacji. W 2012 roku zaszła w ciążę. Nie może wziąć urlopu macierzyńskiego, a nawet kilku dni wolnego. Szef by ją zwolnił. Nie pamięta już, co to normalne życie. Lauren przez pięć lat nie zdecydowała się urodzić dziecka. Tak jest łatwiej.
By zwrócić uwagę na sytuację młodych rodziców w Stanach Zjednoczonych, którzy coraz częściej nie mają prawa do płatnych urlopów po przyjściu na świat dziecka, organizacja National Partnership for Women and Families wystartowała z nietypową kampanią. Choć posiadanie potomstwa jest jednym z podstawowych praw człowieka, to nie wszystkie firmy zdają się o tym pamiętać.
I tak film „A Long Five Years” w prześmiewczy sposób przedstawia historię typowej pracownicy korporacji, która po zajściu w ciążę, nie ma co liczyć na urlop macierzyński. Jest w ciąży już dokładnie 260 tygodni, 5 dni i 9 godzin. – Zarówno ona, jak i jej mąż, nie dostaną płatnego urlopu. Lauren zdecydowała, że dziecka jeszcze nie urodzi. Mąż wykorzystał wszystkie dni urlopu, by opiekować się chorą matką, więc ona kumuluje wolne dni, by móc zaopiekować się dzieckiem, kiedy to będzie miało już 6 lat – opowiada narrator kampanii.
Takie życie do łatwych nie należy. Lauren nie może wyjechać z kraju – od kilku lat nie jest w stanie podróżować. Ogromny brzuch przeszkadza jej w codziennych czynnościach. Przy biurku trzyma gumową piłkę do pilatesu, by układać na niej brzuch, nie mieści się w windzie, do toalety też ciężko się jej wchodzi, nie wspominając o pokonywaniu schodów.
Stany Zjednoczone to jedno z trzech państw, w którym nie ma urlopów macierzyńskich. Dwa pozostałe kraje, które również odmawiają matkom pozostającym w domu w związku z urodzeniem dziecka jakichkolwiek świadczeń finansowych na czas urlopu, to Oman i Papua Nowa Gwinea.
Kobieta pracująca
Amerykanki mają prawo do 12 tygodni wolnego, za które nie dostają jednak wynagrodzenia. Co więcej, aż 86 proc. pracodawców nie pomaga pracownikom, którzy chcą powiększyć rodzinę. Według Urzędu Statystycznego, w sektorze prywatnym tylko 11 proc., a w sektorze publicznym - 16 proc. pracowników ma dostęp do urlopu rodzinnego. Dlatego też wiele kobiet albo nie bierze dłuższego urlopu, albo rezygnuje na jakiś czas z pracy zawodowej.
- Jako working mum w Stanach musiałabym już teraz szukać niani. Tylko kilka stanów, w tym Kalifornia, wprowadziło kilkutygodniowy płatny (ale i tak nie w 100 proc.) urlop opiekuńczy. To wciąż daleko do standardów europejskich. Zawsze mnie to zastanawiało, jak mała jest w USA presja zainteresowanych na wprowadzenie zmian. Mówią o nich takie kobiety biznesu, jak Sheryl Sandberg czy Susan Wojcicki. Jednak wydaje mi się, że wciąż nie jest to temat popularny. Może Amerykanki nie potrzebują takiego luksusu? – komentuje na swoim blogu „Dzień Dobry USA” Hellena Szostkiewicz Willis, Polka, która od kilku lat mieszka w Stanach.
Jak sytuacja wygląda w Europie? W Niemczech świeżo upieczone matki mają zapewnione 14 tygodni płatnego urlopu macierzyńskiego, a pieniądze pochodzą ze źródeł rządowych i od pracodawców. W Wielkiej Brytanii kobieta może udać się na całoroczny urlop macierzyński płatny w wysokości 90 proc. regularnej pensji w ciągu pierwszych 6 tygodni i proporcjonalnie mniej w ciągu dalszego trwania urlopu. Ostatnie 13 tygodni nie jest płatne.
W porównaniu z amerykańskim systemem, polski wydaje się idealny. Tu każda mama, której przysługują dni wolne, ma do dyspozycji 20 tygodni przy jednym dziecku. W przypadku dwójki, może wykorzystać 31 tygodni. Trójka uprawnia do 33, czwórka - do 35, a piątka lub więcej - do 37 tygodni. Przy czym 6 tygodni spośród przysługujących dni można wykorzystać jeszcze przed porodem.
Osobom na urlopie macierzyńskim, oprócz przerwy w pracy, przysługują także dodatkowo pieniądze wypłacane przez ZUS. Przy korzystaniu z 20 podstawowych tygodni, wysokość zasiłku wynosi 100 proc. wynagrodzenia. Jeśli po tym czasie, rodzice zdecydują się na podjęcie urlopu rodzicielskiego, przez pierwsze 6 lub 8 tygodni jego trwania otrzymają też 100 proc. pensji, a później 60 proc. kwoty.